Rozdział 11
Serce bije mocniej, kiedy się o kogoś martwisz.
Gdyby nie to, że Hayden mi się spodobał, nie interesowałabym się tym, ale tak czy inaczej czułam, że powinnam coś zrobić. On też zaoferował mi przecież pomoc kilka minut temu.
Przedzierałam się przez tłum, gorączkowo szukając czerwonej czupryny, ale nigdzie jej nie widziałam.
Przecież takiego koloru się nie da pominąć, czy ty Lauren jesteś ślepa?
— Przepraszam. — zwróciłam się do jakiegoś chłopaka. — Widziałeś Haydena?
— Umm... Gdzieś na dworze. — odpowiedział zmieszany. Błyskawicznie się tam znalazłam i zaczęłam lokalizować chłopaka. Raczej nie on jeden miał na imię Hayden, ale nie zdziwił mnie fakt, że chłopak wiedział, o kogo mi chodziło.
Nie ma, nie ma, nie ma...
— BU! — szturchnął mnie, a ja odskoczyłam z piskiem. — Kogo szukasz? — zapytał, uśmiechając się serdecznie.
— Ciebie. — rzuciłam mu spojrzenie pełne zmartwienia, a jego brwi wyskoczyły w górę.
— Mnie? — wskazał na siebie, po czym ujął mnie pod ramię i zaprowadził pod jakieś drzewo tak, aby nikt nas nie słyszał. — Zgaduję, że przeczytałaś.
— Tak, ale nie o to chodzi. — założyłam ręce na krzyż.
— Więc o co? — obserwował mój nadgarstek, z którego nie ściągnęłam bransoletki.
— Przypadkiem słyszałam rozmowę Katy i Lou. Hayden... — jęknęłam. — Nie wiem o co chodzi, nie znamy się za dobrze i cokolwiek się dzieje, nie myśl o tym. To głupota, sam mi to powiedziałeś i sam mnie od tego odciągałeś, a także sam chodzisz na spotkania...
— Czekaj, co? — był zdezorientowany.
— Mówiły, że istnieje szansa, że jakiegoś pięćdziesiątego dziewiątego dnia się powiesisz! — krzyknęłam, ale na szczęście nikt nie zwrócił uwagi. Pojęcia nie mam czemu, ale w moich oczach były łzy.
— Lauren, to nie tak... — złapał mnie za rękę. — Uspokój się, to ja się powinienem martwić o ciebie.
— Nie musisz! — głos mi drżał. — To nie moje, komuś to wypadło, chciałam żebyś mi wszystko wyjaśnił i myślałam, że jak to zobaczysz, to tak zrobisz, ale... Potem słyszę tamto i nie wiem co mam myśleć, dlaczego chc-chcesz się zabić...?
— Po pierwsze: Dzięki Bogu, że to nie twoje. Po drugie: Nie chcę się zabić. Po trzecie: Nie płacz proszę z mojego powodu, czuję się z tym źle. Wszystko ci wyjaśnię, obiecuję, chyba właśnie nadeszła ta pora. Kiedyś musiała, to nieuniknione, ale próbowałem to odwlekać. Rozumie cię teraz. — powiedział ze stoickim spokojem. — Po szkole się przejdziemy i wszytko krok po kroku ci naprostuję. Dobrze? — pokiwałam twierdząco głową. — A teraz uśmiech i marsz na lekcje. — zażartował i poczochrał mnie po głowie. — Ze mną wszystko okay, nie martw się. Idź. — popchnął mnie lekko, więc poszłam.
* * *
Przez resztę lekcji nie potrafiłam się skupić. Moje myśli wciąż krążyły wokół Haydena, samobójstw i nietoperzy. Nie mogłam także znaleźć dziewczyny, której wypadła bransoletka, ale to chyba lepiej. Możliwe, że bez niej, nie dało się wejść na spotkanie, a przynajmniej taką miałam nadzieję.
— Cześć, smutasie! — przytulił mnie Nick. — Uśmiechnij się, bo wyglądasz jak śmierć. — roześmiał się razem z Adamem.
— Nie mam ochoty się uśmiechać. — zrzuciłam z siebie jego ręce. Staliśmy na korytarzu, a ja czekałam na Katy, bo miałyśmy iść razem na stołówkę.
— Uuu... Co się stało? — zapytał Jonathan. Spiorunowałam go wzrokiem, a on uniósł dłonie w geście obronnym.
— Sarah się tak zachowuje raz w miesiącu. Miesiączkaaa... — Ned specjalnie przeciągnął ostatnią literę.
— Nie jestem Sarah. — wycedziłam przez zęby. — I nie mam okresu. — założyłam ręce na krzyż.
— Przepraszam za spóźnienie, ta idiotka znowu... — Katy przestała mówić, kiedy zauważyła Neda. — Chodźmy. — złapała mnie za rękę.
— Co on ci znowu zrobiła? — niemal szeptałam.
— To. — podniosła włosy do góry. Przy karku ich nie miała. — Na lekcji mnie ogoliła, wyobrażasz sobie? Zanim się zjawiłaś, nie była aż taką suką, żeby golić komuś głowę, do cholery! — wrzasnęła tak, że znaczna część ludzi na nas spojrzała.
— Przecież to nienormalne! Idź z tym do dyrektora, tak nie może być. — powiedziałam stanowczo.
— Byłam milion razy. W tej szkole panuje korupcja, nic nie da się zrobić z najpopularniejszą dziewczyną w szkole. Co innego, jakbyś na przykład ty mi dokuczała.
— Jak ona stała się taka „sławna"? — zapytałam, nakreślając w powietrzu cudzysłów palcami.
— Jak to jak? — prychnęła. — Zaczęła chodzić z Nedem.
— W takim razie, niech Ned to ogarnie, bo nie ręczę za siebie. Też potrafię być sukowata. — zaśmiałam się pod nosem.
Weszłyśmy na stołówkę i od razu zajęłyśmy nasze miejsca, nawet nie sprawdzając, co kucharki mają do zaoferowania. Elity jeszcze nie było, co wyjaśniało dlaczego większość dziewcząt poprawia makijaż przy jedzeniu i szeptało ciągle między sobą. Przewróciłam oczami i napiłam się soku jabłkowego.
— Nawet jeśli Ned poszedłby po rozum do głowy, nic nie wytłumaczy tej małpie. — stwierdziła Katy. — Obiecał, że z nią porozmawia. Widać efekty. — syknęła sarkastycznie.
— LUDZIE, ONI IDĄ! — krzyknęła jakaś blondynka przed nami.
Drzwi się otworzyły, a do stołówki kolejno weszła Sarah razem z Nedem, Nick i Adam, a na końcu Jonathan z Haydenem i dwoma dziewczynami, których imion nie znałam, ale jedna z nich podstawiła mi wtedy nogę.
— Jak one się nazywają? — skinęłam na dwie szatynki. Obie były bardzo podobne i obie wszystko miały różowe.
— Jennifer i Molly. Są strasznie głupie.
— To siostry?
— Skądże. Przyjaźnią się od bardzo dawna i wszystko muszą mieć takie same. Molly nawet powiększyła sobie cycki, żeby być bardziej podobna do Jennifer.
— Bez jaj. — otworzyłam szerzej oczy.
— No bez, bez. Z tego co mi wiadomo, to nie mają genitaliów. — parsknęłam śmiechem razem z nią.
— Cześć. — przywitała się wesoło Louisa. — Wolne? — wskazała na cztery miejsca, na których nikt nie siedział. Nigdy.
— Tak. — odpowiedziałam równocześnie z Katy.
— Żyrafa na piątej. — zakomunikowała Lou. Domyślałam się, że chodzi o Sarah.
— To chyba twoje. — uśmiechnęła się złośliwie do Katy i położyła na stole jej włosy. — Nie martw się, kiedyś dokończę.
— Idź się laska leczyć. — powiedziałam, patrząc prosto jej oczy pełne nienawiści.
— Cóż za błyskotliwy tekst.
— Tak jak twój ryj. — syknęła Louisa.
— Ja nie potrzebuję tapety, aby wyglądać ładnie, w porównaniu do was dziewczynki. — zarzuciła włosami i oparła się o blat.
— Ta, ale za to potrzebujesz eutanazji, aby świat był lepszy. — westchnęłam mówiąc to. Zmierzyła mnie wzrokiem i wzięła zamach.
Czy ta dziewczyna miała jakieś napady agresji?
— Hola, hola! — złapałam jej nadgarstek i wstałam. — Nie podnoś na mnie ręki i zostaw w spokoju Katy.
— Oh, bo co mi niby zrobisz? — poruszyła zabawnie brwiami.
— Na przykład? To. — pociągnęłam za dekolt jej bluzki, rozrywając ją.
— Ty szmato! — wrzasnęła piszcząc.
— Co się tutaj dzieje?! — jak oparzony, przyleciał do nas Ned.
— Twoja kuzynka rozwaliła mi bluzkę! Daj mi bluzę! — wyrwała mu ją, a on patrzył na nas zdezorientowany. — No co tak stoisz?! Zrób coś! To niedorzeczne! Kto ją wychowywał?!
— Słucham? — zaśmiałam się bez krzty wesołości. — To, w porównaniu do tego — wskazałam na włosy Katy. — jest niczym.
— Możecie mi wyjaśnić? — Ned potrząsnął głową.
— Sarah po prostu jest mocno kopnięta i obcina ludziom włosy. — sprostowała Lou, podnosząc w górę dowody zbrodni. — A tak dla jasności, to sam zobacz. — odwróciła Katy i pokazała mu, co jego dziewczyna zrobiła.
— Sarah? — spojrzał na nią z obrzydzeniem.
— Sama to sobie zrobiła. — wzruszyła ramionami.
— Oczywiście! — Katy wstała i uderzyła ręką w stół. — Tak samo sama sobie rozcięłam wargę, sama się zrzuciłam z drabinek na wuefie, a potem sama sobie poplamiłam wszystkie ciuchy. Sama także codziennie wlewam sobie koktajl bananowy, na który mam uczulenie do szafki i sama codziennie na angielskim wbijam sobie szpilki w plecy. A, i najlepsze. Sama sobie do picia wlałam środek odrdzewiający. — ku mojemu zdziwieniu, jej głos ani razu się nie załamał.
— Co ja ci takiego zrobiłam...? — zapytała z żalem. — Naprawdę chodzi o Jonathana? Niby taka święta jesteś, więc powiedz Nedowi prawdę!
— Jaką prawdę, do cholery? — był wkurzony.
— Nie wiem, o co jej chodzi. — rzuciła arogancko Sarah.
— Skoro nie dowiem się tego od ciebie, to dowiem się od Katy. — założył ręce na krzyż.
— Ani mi się waż, suko. — syknęła brunetka, patrząc na moją - mogę już ją tak nazywać - przyjaciółkę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro