Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20 Lat później (I)

Biegałam jak szalona po całym domu, żeby znaleźć jeden, głupi długopis, bez którego nic by nie wyszło. Znaczy, wyszłoby, ale to była po prostu tradycja. Wręczanie tego długopisu Nickowi.

Długopis ten był w istocie tylko zwykłym przedmiotem, który liczył już sobie dwadzieścia lat, ale miał tak ogromną wartość sentymentalną, że nikt nie ważył się go wyrzucić.

Kolor jego był czerwony, niczym wiśnia skąpana w słońcu, a biała kotwica przyczepiona do główki już niestety blakła.

— Sarah, kończ to ciasto, on tutaj zaraz przecież będzie! — wrzasnął zdenerwowany Ned, mijając się ze mną w kuchni.

— Nie mam stu rąk! — odparła z irytacją. — Do tej pory nie wierzę, że za niego wyszłam. — pokręciła głową, ale wiedziałam, że w głębi serca przecież nie żałuje.

Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam na wierzch najwyżej powieszonej szafki kuchennej.

— Jesteś. — szepnęłam, widząc długopis. Podsunęłam krzesło, po czym na nie weszłam.

Przyznam, że wspinaczki meblowe są bardzo ciężkie, jeżeli ubrany się ma kardigan.

— Co ty robisz? Przecież tam myć nie musisz. Nick nie jest perfekcyjną panią domu. — zaśmiała się Katy, wchodząc do kuchni z zapiekanką ziemniaczaną, która pachniała tak cudownie, że aż skręciło mnie w żołądku z głodu.

Nie byłam zdolna do przełknięcia czegokolwiek od samego rana. Każdego roku w ten dzień, od dwudziestu lat.

Odwróciłam się do przyjaciółki i pokazałam jej czerwony długopis, na co delikatnie się uśmiechnęła.

— Chodźcie łabędzie, tu wam lepiej będzie! — zawołała do nas Louisa, która skończyła dekorować salon. Roześmiana skierowałam się do tamtego pomieszczenia. William podpalał ostatnią świeczkę, a Lou stała i dumnie patrzyła na swoje dzieło.

Katy położyła zapiekankę po lewej stronie stołu, a Sarah tort na środku.

— Gdzie są te diabły? — zapytał Ned, poprawiając okulary na nosie.

— Cecily zbiera w ogrodzie kwiaty na stół, a Hayden wraca ze sklepu. — poinformowała Katy.

Przez pierwsze dwa lata po narodzinach Haydena, każdemu na jego imię rzedła mina. Akceptowaliśmy to, że Katy chciała upamiętnić swojego brata, ale ten dzieciak z każdym rokiem był do niego coraz bardziej podobny.

— Boże, ale jesteśmy starzy. — powiedziała nagle Lousia, gapiąc się w świeczki wbite w tort.

— Jacy tam starzy, spójrz na nas. — Will wskazał na swoje włosy, które do tej pory nie zmieniły koloru.

— Tak, robisz mi wstyd wszędzie, gdzie tylko pójdziemy. — wywróciła oczami jego narzeczona.

Przez te wszystkie lata tylko jej fryzura zmieniła się diametralnie. Zamiast smerfowego niebieskiego, na głowie miała głęboką czerń.

Katy ścięła włosy do ramion, a ja nie zrobiłam z nimi nic, tak jak Sarah.

— Jestem. — oświadczyła Cecily, kładąc bukiet niezapominajek obok tortu. — Gdzie Hayden?

— Idzie... właśnie otwiera drzwi. — powiedział Ned.

Kochany Ned. Martwił się o tę dwójkę bardziej, niż ich prawdziwi rodzice.

Niestety jemu i Sarah nie było dane zasmakować rodzicielstwa, mimo wielu prób.

Głupio było to mówić, ale Hayden był imprezową wpadką Katy i Nicka, a Cecily Louisy i Williama. Oczywiście my obracaliśmy to w żart, ale Ned brał to strasznie na poważnie. Zresztą, jak przez całe życie.

— Jest! — ucieszyła się Katy, kiedy przez szybę w oknie zobaczyła Nicka, który kroczył do nas w mundurze prosto ze służby wojskowej.

— Cicho, cicho. — rozporządziłam, przybierając na twarz powagę.

Nick otworzył drzwi niepewnie, najpierw zajrzał do kuchni, ale zdając sobie sprawę z tego, że nikogo tam nie ma, poszedł na górę.

— On sobie jaja robi? — wycedził przez zęby jego syn.

Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem razem z Katy i Louisą, a wtedy Nick zbiegł na dół w ekspresowym tempie.

— Witaj w domu! — zawołaliśmy wszyscy równocześnie. Pierwsza w jego ramiona wpadła oczywiście Katy, zasypując go morzem pocałunków.

Wiadome było, co się będzie dziać później.

— Tak miło cię widzieć. — zamknęłam go w niedźwiedzim uścisku.

Wbrew pozorom, Hayden czekał, aż zostanie tylko on.

— Ale ty wyrosłeś. — powiedział Nick, ledwo słyszalnie, nie hamując łez wzruszenia.

— A ty zarosłeś. — westchnął teatralnie chłopak, po czym z uśmiechem rzucił mu się na szyję. Trwało to chwilę, zanim się od siebie oderwali.

— Katy, ty się na to zgodziłaś? — zapytał zdziwiony Nick, dotykając włosów swojego syna, który w ostatnim czasie mocno z nimi eksperymentował, a teraz powitał ojca w granatowym kolorze.

— Zrobili to bez mojej wiedzy. — uniosła dłonie w geście kapitulacji.

— Cecily... — Nick spiorunował dziewczynę wzrokiem.

— Przecież wygląda super, raz się żyje, carpe diem i te sprawy... — zaśmiała się nerwowo.

— Oj no, daj spokój... — jęknęłam. — Nie ma nic złego w tym, że stylizuje się na wujka. — objęłam Haydena ramieniem. — Tak w ogóle, trzymaj. — podałam kuzynowi długopis. Jego oczy zaświeciły się, a usta lekko rozwarły.

— Możemy zacząć jeść? Jestem strasznie głodna, nie wytrzymam. — wyznała Lou z grymasem, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem.

— Ja... przepraszam was, idę... — wskazałam kciukiem za siebie i wycofałam się, wiedząc, że zrozumieją.

— Ciociu! — pobiegł za mną Hayden. — Chciałbym pójść z tobą. Mogę? — spojrzał na mnie tymi charakterystycznymi srebrnymi oczami. Nie miałam serca się nie zgodzić.

Wkrótce byliśmy w drodze.

— Nie wybrałem tego koloru specjalnie, nie wiedziałem, że on też... — zaczął, ale szybko mu przerwałam.

— Nie przejmuj się, to nic takiego. — potrząsnęłam głową. — On i tak nie zdążył się nim pochwalić. — uśmiechnęłam się słabo.

Resztę drogi odbyliśmy w milczeniu. Wiedziałam, że Hayden miał wiele pytań, bo nikt nigdy nie chciał rozmawiać o tym, co się wydarzyło, mimo tego, że minął przecież szmat czasu.

Tylko to było jak drzazga, której nie da się wyjąć, a która ciągle kole w serce.

Każdego dnia zastanawiałam się, jakby to było, gdyby on tutaj był.

Gdyby żył, oddychał, wciąż pisał.

Każdej nocy budziłam się z krzykiem, bo przed oczami we śnie miałam jego głowę na swoich kolanach w lesie.

Każdego dnia ściskałam w dłoni bransoletkę z kotwicą, która znaczyła dla mnie więcej, niż cokolwiek innego.

Każdego dnia zalewałam się łzami, wiedząc, że mogłam mu pomóc, gdybym nie była wtedy taką egoistką i spojrzała dalej, niż na swój nos.

Położyłam swoje drżące dłonie na marmurze i wbiłam wzrok w jego imię oraz datę śmierci.

— Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mi cię brakuje. — powiedziałam szeptem.

Hayden położył dłoń na moim ramieniu i ścisnął je, po czym oddalił się, aby zostawić mnie samą, za co byłam mu wdzięczna.

— Tyle lat, a ja wciąż nie potrafię się pogodzić z twoją decyzją, zabawne, co? — zaśmiałam się, bez krzty wesołości. — Powiedziałeś kiedyś, że... że nie powinnam żyć przeszłością, tylko tu i teraz, bo wczoraj minęło, a jutra może nie być, ale... ja nie potrafię. — załkałam i ukryłam twarz w dłoniach. — Nie potrafię o tobie zapomnieć. — skierowałam wzrok w niebo, aby spojrzeć w gwiazdy. — Miałeś tyle przed sobą. — znów opuściłam głowę. — Cholera, Hayden! — zacisnęłam dłonie w piąstki. — Nie mogę znieść tego, że nie usłyszę twojego głosu, nie poczuję twojego dotyku, ja... Ja wciąż cię kocham i... głęboko w sercu pragnę, żeby okazało się to długoletnim kłamstwem, że zaraz wyjdziesz zza drzewa i powiesz, że też mnie kochasz, że nigdy o mnie nie zapomniałeś... — łzy zalewały moje policzki, ale nie potrafiłam tego powstrzymać.

Data śmierci Haydena zawsze mną wstrząsała.

— Chciałabym, żebyś wciąż był przy mnie... — wyszeptałam, zamykając oczy.

Wtedy poczułam oddech na karku, ale kiedy się odwróciłam, nikogo nie było.

To dało mi w pewnym stopniu siłę, której potrzebowałam, którą straciłam. Którą miałam tamtego dnia, tamtego roku.

Kiedy odszedłeś.

Wiedziałam, że to może być zwykły przypadek, że to poczułam, ale chciałam wierzyć, że tak nie jest.

— Będziesz żył do tej pory, dopóki będę o tobie pamiętać. — przyłożyłam dłoń do lewej piersi i poczułam, że moje serce bije spokojniej.

Wstałam z ziemi i podeszłam do jeszcze jednego nagrobka.

— Cześć, Jonathan. — uśmiechnęłam się. — Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy. W końcu przebywasz z siostrą i swoimi przyjaciółmi. Anthony, nie znałam cię, ale pewnie byłeś super. — pokazałam kciuk w górę, patrząc na nagrobek należący właśnie do niego.

— Zawsze gadasz z kamieniami, czy tylko okazjonalnie? — zapytał lekko rozbawiony Hayden, podchodząc do mnie.

— Co roku w ten dzień. — przyznałam. — Wiem jak to wygląda, trzydziestosiedmioletnia kobieta rozmawiająca ze zmarłymi, ale to naprawdę mi pomaga. — uśmiechnęłam się.

— Musiałaś go bardzo kochać, wujka. — skinął głową w bok.

— Tak, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że można tak kogoś pokochać. — skrzyżowałam z nim spojrzenie. — Byłam w twoim wieku.

— Nie potrafię sobie wyobrazić, co czułaś. Wciąż czujesz. Co wszyscy czuli. — pokręcił głową. — Wiem, że jestem do niego podobny.

— Nawet bardzo, jak dwie krople wody. — przyznałam.

— Nawet dostałem po nim imię, ale jedyne co o nim wiem, to to, że z nim byłaś, że ratował ludzi, że nosił kolorowe włosy, dużo kolczyków i to, że się powiesił. — wyliczył wszystko na palcach. — Chciałbym...

— Poznałam go zupełnie przypadkiem, kiedy się tutaj przeprowadziłam. — zaczęłam. — Szłam wtedy do szkoły i twoi wujkowie, William i Hayden, minęli mnie w tej drodze. Pierwsze co zapamiętałam, to mnóstwo kolczyków. — zaśmiałam się, on zrobił to samo.

 — Ale przede wszystkim jego szare, oczy. Masz identyczne. — westchnęłam długo, przypominając sobie, jak uwielbiałam się w nie gapić.

— Przedstawił ci się? — zapytał.

— Nie, nie. Tak w ogóle, miał na sobie czarną czapkę, pod którą ukrył swoje krwistoczerwone włosy. Kiedy wszedł na stołówkę, pomyślałam, że ma raka. — Hayden parsknął śmiechem.

— No wiesz co? — uderzył mnie w ramię, a ja rozmasowałam to miejsce, udając, że zabolało.

— Kiedy weszłam do szkoły, poznałam twoją matkę, bo łamaga wywróciła książki prosto pod moje nogi. — gestykulowałam rękami. — Taka ciekawostka; Katy biła rekordy w upuszczaniu swoich rzeczy w szkole.

— Wciąż upuszcza. — powiedział Hayden, wywracając oczami.

— Cóż, myślę, że już jej tak zostanie. — poklepałam go po ramieniu. — Hayden wtedy ściągnął tę czapkę i w akompaniamencie pisków innych dziewczyn, potrząsnął głową i jego włosy ułożyły się tak, jakby spędził przed lustrem godzinę. Katy powiedziała wtedy „To jest właśnie mój brat." Nie masz pojęcia, jaka euforia mnie ogarnęła, kiedy się o tym dowiedziałam. — klasnęłam w dłonie. — Ale później sprawy zaczęły się komplikować, ponieważ odkryłam coś takiego, jak Nietoperze. — cieszyłam się, że mogłam się z kimś podzielić tą historią, bo naprawdę robiło mi się coraz lżej, kiedy Hayden z uśmiechem słuchał uważnie każdego mojego słowa. To sprawiło, że wracaliśmy do domu bardzo długi czas, ale nikomu to nie przeszkadzało.

— Ciotka Louisa wygłosiła wtedy piękna mowę. Pamiętam ją do dziś, tak samo jak przemowę Haydena na pogrzebie Jonathana. — zamknęłam na chwilę oczy i przypomniałam sobie tamten dzień. — Jest kilka słów twojego wujka, które utkwiły mi bardzo w pamięci. Myślę, że powinnam się nimi z tobą podzielić. Kiedy rozmawiałam z nim o mojej paskudnej przeszłości, starał się mnie przekonać, że to nieważne. Powiedział wtedy „Żyj tu i teraz, wczoraj minęło, a jutra może nie być."

— Piękne słowa. — przyznał chłopak, wkładając dłonie do kieszeni czarnych spodni.

— „Pamiętajmy o tym, co się stało, bo ludzie dotąd będą żyli, dopóki będziemy nosić ich w sercu". — powiedziałam, lekko pociągając nosem. Zbliżaliśmy się do domu, którzy Ned i Nick odziedziczyli po Gii, a mi pozwolili w nim zostać

Niestety ona także nas opuściła.

— „A jeśli ktoś by zwątpił, niech spojrzy nocą w niebo. Ludzie, którzy odeszli, są gwiazdami." — uśmiechnęłam się.

— To brzmi bardzo poetycko. — stwierdził Hayden.

— Może dlatego, że był lekko niepoprawnym poetą. — pokazałam palcami małą wielkość, na co chłopak znów się zaśmiał.

Nawet jego śmiech brzmiał jak tamten z przed dwudziestu lat. Otworzył mi bramkę i przepuścił.

— Tamtego dnia, kiedy myślałam, że wszystko się ułożyło, znalazłam przy szafce ogromnego misia, którego mam w pokoju i list od Haydena, który złamał mnie na miliony odłamków. — pociągnęłam za klamkę. — Czułam, że muszę. On sobie tego życzył, żebym to ja go znalazła, więc spełniłam jego życzenie. Miał granatowe włosy, w kieszeni okulary, które kupił dla mnie i które mam teraz na nosie, wyglądał tak, jakby spał, kiedy ściągnęłam go z tej liny. Wyciągnęłam z niego każdy jeden kolczyk, bransoletkę i wzięłam ze sobą. Oto cała historia. — wzruszyłam ramionami.

— Piękna. Naprawdę. — odpowiedział bez wahania. — Żałuję, że nie mogę go poznać. — na jego twarz wkradł się smutny uśmiech.

— Która godzina? — zerknęłam na zegarek, dochodziła pierwsza w nocy. — Jesteś nocnym markiem, prawda?

— Tak... — odparł trochę niepewnie.

— Chodź. — złapałam go za nadgarstek. — Postaram ci się pokazać, kim był Hayden. — posłałam mu uśmiech i zaprowadziłam do mojego pokoju. Pierwsze, na co zwrócił uwagę, to drewniane serduszka, które się wszędzie walały.

— Innym razem. — machinalnie machnęłam dłonią. Uklękłam przy szafie na podłodze i wysunęłam z niej ogromne, zakurzone pudło. Zdmuchnęłam wszystkie farfocle i usiadłam po turecku, a Hayden zrobił to samo naprzeciwko mnie.

Odkryłam wieko i odłożyłam na bok.

— Wybieraj, ja będę mówić. — zasugerowałam. Hayden niepewnym ruchem sięgnął po bransoletkę z kotwicą.

— To ta, prawda? — szukał odpowiedzi w moich oczach.

— Zgadza się. — oglądał ją dłuższą chwilę, po czym wyciągnął dłoń w moim kierunku, aby ją oddać, ale pokiwałam głową. — Zatrzymaj ją. Myślę, że powinieneś.

— Ja... — był zakłopotany, ale później założył ją na tę chudą rękę i kiedy patrzyłam tylko w to jedno miejsce, znów widziałam tamtego Haydena. Następnie wyciągnął fotografię, którą wywołałam. Zrobiliśmy ją na tej pamiętnej nocy firmowej.

— To jesteś ty. To jest mama, tata, wujek Ned, a to... Hayden. — uśmiechnął się, zatrzymując palec na czerwonej czuprynie. — Mój Boże, ja naprawdę wyglądam prawie jak jego klon. — zaśmiał się.

— Mówiłam. — wskazałam na niego palcem.

— Kim jest ten chłopak? — wskazał na blondyna.

— To Jonathan. — mimo wszystko, jego imię kojarzyło mi się dobrze.

— W takim razie to musi być ten dupek, Adam. — pomiział jego wizerunek.

— Zgadza się. — westchnęłam. — Ooo, musisz to przejrzeć. — podałam mu zeszyt, w którym Hayden zapisywał swoje wiersze.

Chłopak przewertował kilka kartek i na jednej z nich parsknął śmiechem.

— Ciekawe miał marzenia. Sranie na ludzkie głowy, nie powiem. — był rozbawiony. — I trochę dziwne tematy. Na żywo też rzucał ci jakieś romantyczne wiązanki o nekrofilii? — uniósł jedną brew.

— Nie, na szczęście. — zaczęłam się śmiać.

Kolejne zdjęcie, ale tym razem był na nim tylko Hayden, który machał do mnie puszką Coli.

— Nie wierzę. — powiedział nagle Hayden, a jego mina zaczęła mnie przerażać.

 — Nie mów rodzicom, proszę, ale... — podwinął rękaw swojej czarnej bluzy i wtedy moim oczom ukazał się tatuaż.

Czarny krzyż, niemal identyczny, jak mojego Haydena.

— Ja też nie wierzę. — byłam zdumiona.

— Niesamowite. — przygryzł wargę. — Czy to są... — wziął do rąk woreczek z kolczykami.

— Mhm. — potwierdziłam. — Niestety brakuje dwóch, bo kiedyś mu powiedziałam, że wolę go bez nosa i brwi, a któregoś dnia wyciągnął te kolczyki i po prostu wyrzucił je w krzaki przed domem. — pamiętałam to tak, jakby to było wczoraj.

— Co to? — podniósł w górę koszulkę z kotwicą.

— To... — zaczęłam się śmiać. — Zapomniałam ci powiedzieć. Wchodzimy na stołówkę i nagle wszyscy ściągają bluzy, kurtki, czy co tam mieli i mają na sobie te właśnie koszulki. Wszyscy wtedy klaskali i okrzykiwali nas bohaterami, a niektórzy kupowali sobie nawet peruki, żeby wyglądać jak Louisa, William i Hayden.

— Boże, co ludzie nie wymyślą. — pokręcił głową i wziął następny przedmiot, którym było maleńkie pudełeczko.

— Tego raczej nie chcesz oglądać. — zmarszczył czoło na moją uwagę, ale po chwili uświadomił sobie, co tam się znajdowało.

— Czy on wiedział, że...

— Że zachowałam kondoma z naszego pierwszego razu? Tak. — uśmiechnęłam się już kolejny raz.

— Jezu! — odłożył pudełko i wziął zwiniętą kartkę. Kiedy ją przeczytał, nie byłam pewna, co to jest, ale po jego tekście, szybko sobie przypomniałam.

— Ciekawe, ja również jadam tylko rodzynki w czekoladzie, jeżeli muszę wziąć coś słodkiego. — powiedział z uznaniem. — Już wiadomo, skąd ten wiersz o ptaku srającym na ludzkie głowy. — odłożył kartkę, dzięki której miałam bliżej poznać wtedy Haydena.

— Jego czapka. — powąchał ją. — Pachnie jagodami.

— Naprawdę? Wciąż? Jakim cudem. — przejęłam przedmiot i również powąchałam. — Twój wujek używał czasem jagodowego szamponu, a ta czapka wyraźnie nim przesiąkła. — sprostowałam.

— To jest lekko przerażające, ciociu. — podniósł w górę kępkę czerwonych włosów. — Czy on ci się dał obciąć?

— Nie. Sam mi to dał, mówiąc, żebym zapamiętała ten kolor włosów, ale wtedy nie rozumiałam, dlaczego. — wbiłam wzrok w tę czerwień, która po tylu latach wciąż była intensywna.

— Jego perfumy, gumka do włosów mamy, twój naszyjnik, ząb?! — skrzywił się, a ja wybuchnęłam śmiechem.

— Hayden wybił go Adamowi. — rzekłam, próbując powstrzymać dalszy śmiech. — Musiałam. — wyjaśniłam.

Przez następne pół godziny, Hayden oglądał resztę pamiątek i zdjęć, aż w końcu została ostatnia rzecz, którą był jego pożegnalny list. Kiedy to czytał, uronił kilka łez.

— Nie mam zielonego pojęcia, co powiedzieć. — szepnął. — To... to bardzo mocne. — przełknął głośno ślinę. — Dziękuję, że podzieliłaś się ze mną tym wszystkim.

— Nie ma za co. Kiedyś mi się jakoś odwdzięczysz. — zażartowałam. — Oddałabym wszystko, by móc zobaczyć go jeszcze raz. — powiedziałam, patrząć w gwiazdy za oknem, bo przecież obiecał, że tam dla mnie będzie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro