4
Spokojny wiatr wprawiał w taniec drzewa, a świergot różnorodnych ptaków, aż pieścił ucho swą przepiękna melodią.
- Przepraszam Pana, mógłby pan zejść mi z drogi? - Do uszu Petera dotarł lekki dziewczęcy, otrząsnął się u odwrócił w stronę dziewczyny. Otworzył szeroko oczy, była ona dosyć mała, miała średniej długości ciemne brązowe włosy, a jej oczy były jak niebo zwiastujące deszcz. Ubrana była w dość przewiewną biała sukienkę do kolan i sandałki.
- T..ttak, proszę - Odsunął się z drogi, jego wzrok powędrował za ciemnowłosa, czuł jakby mógł patrzeć na nią godzinami, była śliczna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro