Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Mia

Czy żałowałam, że zrobiłam krzywdę tej dziewczynie? Absolutnie nie bo chciała pozbawić mnie najcenniejszej rzeczy jaką posiadałam. Gdyby to była inna bransoletka to co innego. Miałabym to gdzieś i nawet bym się o nią nie upominała. Ale musiała sobie wybrać akurat tą.

Kiedy zeszłam rano na śniadanie nie widziałam nigdzie tej dziewczyny i bardzo dobrze, bo nie chciałam, żeby wchodziła mi w drogę. Emocje nie podały na tyle żebym zapomniała.

Chwilę później pojawił się Luciano i jakby nigdy nic usiadł obok mnie. Nie miałam zamiaru pierwsza zaczynać rozmowy. Nie po tym jak mnie wczoraj potraktował. Niby byłam jego narzeczoną a nawet nie miałam pierścionka. Jakby mnie to obchodziło.

I tak poczułam się zdradzona. Jak widać nie będę mogła na niego liczyć w przyszłości więc musiałam być twarda.

- Maria już tu nie pracuje. – powiedział na co podniosłam wzrok. Nie spodziewałam się, że zwolni dziewczynę.

- To nie było potrzebne. – odpowiedziałam.

- Okradła cię więc to było konieczne. Jak możesz tak mówić.

- Jakoś wczoraj cię to nie obeszło. – prychnęłam.

- Bo myślałem, że jesteś pijana. – podniósł głos.

- To faktycznie dobry powód.

- Jesteś moją narzeczoną i należy ci się szacunek a ten kto tego nie rozumie musi odejść.

- A czy ty mnie szanujesz? – spojrzałam na niego spod podniesionej brwi. – Bo jakoś tego nie czuję. Nie ufasz mi, bo nie należę do twojego świata. Nie jestem jak większość kobiet, które znasz, ale jestem tutaj chociaż tego nie chcę. Mógłbyś chociaż postawić się na moim miejscu. Zostałam sama w obcym świecie z ludźmi, których nie znam. Nie wiem czego mam się spodziewać.

Czułam się jak w potrzasku i nie miałam szans, aby znaleźć wyjście z sytuacji. Jedno spotkanie z jego rodziną to nie wystarczająca motywacja do zaufania. Potrzebowałam czasu, żeby przyzwyczaić się do życia w tym kraju. Do tego, aby nauczyć się jaki prawami rządzi się ten świat. Czasu żebym zaufała każdej osobie z tej rodziny.

- Nikt cię tu nie skrzywdzi. – spojrzał na mnie uważnie jakby teraz zrozumiał, jak się czuję. Ale nie do końca o to mi chodziło.

- Myślisz, że o tym przez cały czas mówiłam. – prychnęłam. – Nie obchodzi mnie to, że ktoś może mi coś zrobić. Bardziej chodzi mi o to, że nawet nie wiem czego spodziewać się po tobie.

- Wiem, że to dla ciebie trudne...

- Nie wiesz. – przerwałam mu. – Ty jesteś u siebie.

- To też jest teraz twój dom. – powiedział mocnym tonem.

Jego słowa sprawiły, że jeszcze bardziej poczułam się jak intruz. Na każdym kroku pokazywał mi, że nie jestem tu mile widziana. Najpierw spóźnienie na lotnisku. Potem kłótnia po dotarciu do tego domu. Znowu kolejna kłótnia o Belindę. A na koniec ta sytuacja z wczoraj. Nie dał mi ani jednego powodu, aby uwierzyć w jego słowa.

- Naprawdę? – zapytałam ironicznie.

- Może nie jestem zbyt wylewny, ale chcę żebyś się tu dobrze czuła.

- Bo jestem twoją narzeczoną.

- Bo będziesz częścią rodziny.

Na słowo „rodzina" poczułam mocniejsze bicie serca. Naprawdę chciałabym mu zaufać, ale na zaufanie trzeba sobie zapracować. Nawet wtedy nie byłabym pewna czy nie strzeli mi w plecy, kiedy tylko się odwrócę. Znałam to z autopsji. Własna rodzina mogła zdradzić więc tym bardziej ktoś taki jak on.

- Nie mogę ci zaufać, bo cię nie znam. – zdecydowałam, że powinnam wyjść mu na przód, jeśli to miałoby mieć sens.

- Więc daj mi szansę, żeby pokazać ci, że jestem godny zaufania.

- Jak?

- Zacznijmy od tego. – wyciągnął z kieszeni pudełko. – Powinienem ci go dać już kilka lat wcześniej, ale nie było okazji.

Nawet nie sięgnęłam po nie bo wiedziałam co w sobie skrywa. Jakoś specjalnie nie zależało mi na tym, żeby go mieć. To był tylko pierścionek, który oznaczał, że należę do niego.

- O mój boże – zduszony okrzyk wyrwał mnie z wpatrywania się w pudełko. – Przepraszam ja już wychodzę. – wymamrotała Nella zabierając ze sobą parujące talerze. Niby to się uśmiechała, ale co chwilę wzywała boga.

- Ona tak zawsze? – zapytałam rozbawiona jej zachowaniem.

- Właśnie nie. – spojrzał na drzwi, zza którymi zniknęła. – To było dziwne.

Ledwo skończył mówić a pojawiła się ponownie. Mamrotając po drodze, że zapominała o talerzach. Położyła je przed nami i na moment zapatrzyła się na pudełko. Przeżegnała się, tak przeżegnała i ponownie ruszyła w stronę kuchni.

Tak mnie to rozbawiło, że wybuchłam śmiechem, którego nie mogłam powstrzymać. Nie spotkałam w swoim życiu osoby, która by tak reagowała a tym bardziej zachowywała się jakby miała zaraz zejść na zawał i dostąpić oświecenia.

- Masz piękny śmiech. – szarpnęłam głowę w jego stronę zaskoczona na jego słowa.

- Możesz przestać. – chrząknęłam czując się zażenowana. – To tylko zwykły śmiech.

- Nie dla mnie. – spojrzał na mnie spod rzęs.

- Przestań już. – wyburczałam sięgając w stronę pudełeczka, ale kiedy zacisnęłam na nim palce złapał mój nadgarstek. – Co ty robisz?

- Chyba wypadałoby żebym to ja ci go założył?

- To, że wypada nie znaczy, że musisz.

- Ale chcę.

Westchnęłam nie chcąc się z nim kłócić. Pozwoliłam, aby włożył mi pierścionek na mój serdeczny palec. Spodziewałam się czegoś kosztownego, ale nie czego takiego. Prosty i złoty z niewielkim czarnym kamieniem. Dokładnie taki by mi się spodobał gdybym mogła go wybrać.

- Wiedziałem, że ci się spodoba.

- Jesteś bardzo pewny siebie.

***

Chyba jednak była dla nas szansa, jeśli będziemy się starać jakoś ze sobą porozumieć. W końcu przecież do końca życia nie będziemy się żreć, bo kiedyś by się nam to znudziło.

Po śniadaniu, które było nawet ciekawe zwłaszcza z udziałem całej w skowronkach Nelli rozeszliśmy się do swoich pokoi. To znaczy ja poszłam do swojego a on znowu zniknął w gabinecie. Cokolwiek tam robił chyba musiało być ciekawe.

Jak wcześniej wspomniał miałam się przygotować i ubrać w coś wygodnego a za godzinę zejść na dół. Trzeba przyznać, że wychodził z inicjatywą co mi imponowało.

Podeszłam do szafy zastanawiając się w co się ubrać. Nigdy nie miałam z tym problemu, ale też nie wychodziłam nigdzie z żadnym mężczyzną. Tylko szybki numerek i każde szło w swoją stronę. Obce mi były randki, czułe spotkania czy spędzanie czasu w towarzystwie płci przeciwnej.

Stwierdziłam, że po prostu będę sobą i założyłam zwykłą czarną bawełnianą koszulę na tyle luźną, że nie opinała mojego ciała. Do tego szare dresowe spodnie na tyle cienkie, żeby nie było mi w nich za gorąco no i oczywiście trampki.

- Jak wyglądam? – zapytałam Belindę leżącą na moim łóżku. Odpowiedział mi głośny wrzask, który przyjęłam, że jest dobrze. – Ty masz tu zostać i być grzeczna. – kolejny pisk.

Zostawiłam na stoliku kilka przekąsek jakby chciała coś zjeść i wtedy mogłam wyjść. Zebrałam po drodze telefon, który wsunęłam do spodni i zamknęłam za sobą drzwi sypialni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro