Rozdział 5
Mia
Co za kutas. Jak on mógł mnie tak potraktować. W momencie, kiedy myślałam, że już coś z tego będzie. Nie czarujmy się nie kochałam go, ale miałam swoje potrzeby, które zaspokajałam, kiedy tylko przyszła mi na to chęć. Seks nie był dla mnie tematem tabu. Robiłam co chciałam, kiedy chciałam i z kim chciałam. Luciano pewnie myśli, że nadal jestem dziewicą, ale się zdziwi, kiedy pozna prawdę. U nas nie było tradycji utrzymania czystości do ślubu.
Żeby jakoś pozbyć się frustracji w końcu postanowiłam iść zobaczyć, jak wygląda ten basen. Przebrałam się w strój kąpielowy a na niego zarzuciłam przewiewną sukienkę zdejmowaną przez głowę.
Zostawiłam Belindę w pokoju upewniając się, że tym razem nie ucieknie i nie narobi mi więcej kłopotów. Z tego wszystkiego zapomniałam o tym co powiedział Luciano i jak sprzeciwił się jej obecności. Nie miałam zamiaru go słuchać i po prostu zignoruję jego słowa.
Zeszłam po cichu na dół nie wzbudzając niczyjej uwagi. Może też późna pora sprawiała, że dom pogrążony był w ciemności. Dla mnie to i tak było lepiej. Mogłam w spokoju odetchnąć od ludzi, którzy byli dla mnie całkiem obcy.
W końcu dotarłam do przeszklonego pomieszczenia i zapatrzyłam się w przepiękny basem. Jak nic miał długość czterdziestu metrów który wydawał się wręcz nieskończony.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka zrzucając po drodze sukienkę. Stanęłam przy jego brzegu i pochylając się uderzyłam ciałem w taflę wody. Zanurzyłam się i od razu zaczęłam pracować rękami.
Woda była tak bardzo przyjemna, że pokonywałam kolejne długości czując jak moje ramiona zaczynają czuć opór wody. Nawet wtedy nie przestawałam. Uwielbiałam to uczucie zmęczenia i bólu mięśni po wielkim wysiłku. Wtedy dopiero czułam, że żyję.
Fala bólu uderzyła we mnie znienacka jak zawsze. W ostatniej chwili złapałam się brzegu basenu i pochyliłam głowę opierając ją na dłoniach. Oddychałam szybko a ból w piersi nie ustawał.
Sama siebie torturowałam wchodząc do tego pomieszczenia. Udawałam, że to nic nie znaczy, ale nadal w pamięci tkwił obraz Nino który uwielbiał pływać. Uwielbiał pluskać się w wodzie. Uwielbiał się śmiać, kiedy chlapałam go wodą.
- Zobacz, jak pływam. - zawołał Nino zwracając tym moją uwagę.
Patrzyłam jak niezdarnie macha rękami, ale i tak na mojej twarzy zagościł rozczulający uśmiech. Jak na prawie pięcioletnie dziecko był niezwykle utalentowany.
Wiem, że może o każdym dziecku można tak powiedzieć, ale on był wyjątkowy. Mój mały braciszek, który potrafił sprawić, że mój dzień stawał się niezapomnianym przeżyciem.
- Cudownie - odkrzyknęłam.
Nie spuszczałam z nie go wzroku nawet na chwilę, aby nie przegapić żadnego momentu. Pomimo tego, że był tylko moim bratem czułam się jak jego mama. Nasi rodzice odeszli i chociaż ja się z tym pogodziłam wiedziałam, że Nino jest zbyt mały, żeby to zrozumieć. Jedyne co mogłam zrobić to zastąpić mu rodziców choć w maleńkim stopniu.
- Nino czas wychodzić. – krzyknęłam po kolejnych trzydziestu minutach.
- Jeszcze.
- Przyjdę z tobą jutro, ale teraz czas na kolację. – stanęłam nad brzegiem basenu i wyciągnęłam do niego rękę.
- No dobra. – odparł naburmuszony. – Ale przyjdziemy na pewno? – zapytał patrząc na mnie tak uroczo, że poczułam jak moje serce się od niego roztapia.
- Przyjdziemy. – obiecałam.
Poczułam, jak łzy zamazują mi wzrok dlatego przygryzłam wargę aż do krwi, żeby odsunąć ten ból do samego dna mojego serca. Nie mogłam pozwolić sobie od nowa na rozdrapywanie starych ran. Jego już nie było i nic tego nie zmieni.
Niewielkie poruszenie przy wejściu do środka wzbudziło moją czujność. Odwróciłam się i spojrzałam wprost w wpatrzone we mnie oczy Luciano. Czułam jakby czas się zatrzymał. Nie mogłam oderwać od niego wzroku jakby coś kazało mi ciągle patrzeć w jego stronę.
- Wszystko w porządku? – zapytał w końcu.
- Tak czemu pytasz? – odparłam zachrypniętym głosem.
- Płaczesz. – powiedział zwyczajnie.
- Co?
- Płaczesz. – powtórzył.
Przyłożyłam dłoń do policzka, po którym faktycznie spływały kolejne łzy. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, że nie udało mi się powstrzymać fali uczuć. Otarłam je szybko nie chcąc, aby widział mnie w takim stanie.
- To od tej wody.
- Woda mówisz? – po jego głosie wiedziałam, że nie dał się nabrać. – W takim razie powinnaś chyba już z niej wyjść. Jutro poproszę, żeby sprawdzili czy nie dodali za dużo chloru.
Pokiwałam głową niezdolna wypowiedzieć słowa. Wiem, że zrobił to dla mnie, ale nie wiedziałam, dlaczego. Nie byłam dla niego nikim ważnym, ale i tak. To było nawet miłe.
- Wiesz... - w końcu podniosłam głowę, kiedy był tuż za drzwiami.
- Tak?
- Yyyyy... - nie wiedziałam co powiedzieć, ale na szczęście wybawił mnie dzwonek jego telefonu. – Powinnam już wracać. – uniosłam się na rękach i szybko wyszłam z basenu.
Podniosłam z leżaka moją sukienkę i posyłając mu ostatnie spojrzenie wyszłam w akompaniamencie dzwonka jego telefonu. Nie starał się mnie zatrzymać za co byłam mu wdzięczna. Co niby miałam mu powiedzieć? Dziękuję, że udawałeś?
Luciano
Stałem tuż przed wejściem do pomieszczenia patrząc jak pokonuje kolejne długości basenu niczym robot. W ułamku sekundy coś musiało się stać, bo momentalnie złapała się za brzeg i oprała głowę jakby utrzymanie jej w pionie graniczyło z cudem.
Zrobiłem krok do przodu nie wiedząc co zrobić i się zachować. Mia nie należała do wylewnych osób dlatego wiedziałem, że nic z niej nie wyciągnę pytając. W końcu wyczuła moją obecność i spojrzała wprost na mnie.
Ten wyraz twarzy był tak do niej niepodobny, że nie mogłem się poruszyć. Głęboki i rozdzierający ból. To właśnie widniało na jej twarzy a po policzkach spływały jej łzy. Nie mogłem przejść obok tego obojętnie.
- Wszystko w porządku? – zapytałem.
- Tak czemu pytasz? – głos miała tak zachrypnięty jakby płakała od dłuższego czasu, ale przecież z je ust nie wypadł nawet jęk.
- Płaczesz.
- Co? – nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że to robi. Jak bardzo musiała być myślami daleko, aby się nie zorientować.
- Płaczesz. – powtórzyłem.
- To od tej wody. – głupszej wymówki nie mogła wymyślić.
Jeśli tak było jej wygodniej to podjąłem grę. Nie potrzebowała pocieszyciela a kogoś kto zignoruje jej ból i uda, że go nie ma.
- Woda mówisz? - odezwałem się beznamiętnie. -W takim razie powinnaś chyba już z niej wyjść. Jutro poproszę, żeby sprawdzili czy nie dodali za dużo chloru.
Pokiwałem głową chcąc potwierdzić swoje słowa. Nie znaczy to że tak po prostu odpuszczę. Może nie zdawała sobie sprawy z tego, że wiem o jej młodszym bracie i chociaż chciałem wyrazić wyrazy współczucia to byłoby nie na miejscu. Przypominanie jej o stracie tylko pogorszyłoby sytuację.
Taka strata boli i nie wiem jak sam bym sobie z tym poradził. Mój bliźniak może i często mnie wkurzał, drażnił i irytował, ale zawsze ruszyłbym mu na pomoc, gdyby tego wymagała sytuacja. Utrata kogoś tak małego zawsze odciskała na nas piętno. Nawet utrata naszego brata, który nie miał szansy, aby... To i tak bolało nawet jeśli go nie poznałem. Ból pozostał i pustka, której nikt nie zastąpi wiec wiedziałem, jak się czuje.
- Wiesz... - powiedziała, kiedy miałem już wyjść.
- Tak? – odwróciłem się.
- Yyyyy... - wtedy właśnie zadzwonił mój telefon, który niezwłocznie wyciągnąłem.
Dzwonił Christopher a połączenia od niego nie mogłem zignorować. W tym samym czasie Mia zdążyła się ubrać i opuścić pomieszczenie zanim miałem okazję ją zatrzymać.
- Tak? – zapytałem odbierając telefon.
- I jak?
- A jak ma być? – udałem idiotę dobrze wiedząc o co pyta mój wuj.
- Nie denerwuj mnie tylko mów czy przyjechała?
Słyszałem niewielkie poruszenie w tle więc pewnie nie był tak sam. Jak miałbym obstawiać to był tam mój ojciec jak i reszta jego braci. No i może jeszcze Amara która wszędzie węszyła i nie dała się spławić.
- Tak.
- I?
- I jest. – powiedziałem.
- Kurwa Luciano możesz streścić mi wszystko żebym nie musiał odbierać co chwilę telefonów od jej brata z pytaniem czy z nią wszystko dobrze?
- Przyjechała. Jest bezpiecznie. Żyje. – powiedziałem. – Jeszcze.
- A co to ma niby znaczyć? – odezwał się mocno mój ojciec.
- To co dokładnie powiedziałem. Nie wiedziałem, że przyjmując ją pod swój dach będę musiał użerać się też z jej zwierzakiem?
- Ma jakieś zwierzę? – albo udawał albo nie wiedział.
- Kurwa jebaną małpę. – warknąłem na samo wspomnienie tego czegoś.
- Co? – usłyszałem parsknięcie Lorenzo.
- Ilu was tam jest?
- Wszyscy. – powiedział Christopher. – Lepiej było ich tu sprowadzić niż dzwonić do każdego z nich. Jak widać cała rodzina nie może doczekać się spotkania z twoją narzeczoną.
- To ją sobie weźcie. Wtedy ja nie miałbym problemów.
- Podoba ci się. – zaśmiał się mój brat.
- Chyba cię pojebało!
- Bardzo ci się podoba.
- Spadajcie. – zakończyłem połączenie mając dość.
Mieli ze mnie niezły ubaw, ale może chcieliby przygarnąć ją do siebie. Napisałem nawet szybkiego smsa do wuja, ale stanowczo odmówił. I w dodatku ta końcówka wiadomości.
Masz się nią zająć. Teraz to twoja narzeczona i twój problem. Nie chcę słyszeć żadnych skarg od niej i jej brata. Dogadaj się z nią jakoś. Mnie to nie obchodzi.
Zajebiście. Jebane kłopoty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro