Rozdział 36
Luciano
Stałem przed ołtarzem poprawiając co chwilę mankiety koszuli. Od samego rana nie miałem, jak skontaktować się z Mią, bo został mi zabrany telefon. Skąd mogłem wiedzieć, że mój własny ojciec wpadnie na pomysł, żeby odciąć mnie od narzeczonej. Jak widać w tej rodzinie nie tylko Aiden posiadał instynkty masochistyczne.
- Lekki stresik? – zakpił ojciec stając obok mnie.
- Też się tak denerwowałeś?
- Nie. – wzruszyłem ramionami. – Wiedziałem, że to jak się zachowuje pokazuje jaki jestem więc skupiłem się na tym, żeby nie okazywać emocji.
- To ma być jakaś aluzja?
- Sam sprawdź. – zachęcił mnie.
Rozejrzałem się po kościele pełnym ludzi, w którym znalazły się największe mafijne rodziny w całej Sycylii. Nie mogli przecież przegapić takiego widowiska i wcale się im nie dziwiłem. Chyba jeszcze nigdy nie było połączenia rodziny włoskiej i meksykańskiej co wykurzyło nawet tych którzy w życiu by się tu nie pojawili.
Zjechali się dosłownie wszyscy myśląc, że dzięki temu wydarzeniu coś ugrają, ale nie zdawali sobie sprawy z tego, że chodziło tutaj o ślub a nie o nowe znajomości. Od razu było widać, że niektóre rodziny miały nóż na gardle po tym jak Christopher zrezygnował ze swojego stanowiska. Połowa z ich była zadowolona do czasu aż wyciągnął asa z rękawa w postaci brata Mii z którym zaczął robić interesy. To nie spodobało się rodzinom, które były po stronie Christophera, ale on już podjął decyzję, której nie mógł cofnąć. Gdyby to zrobił zostały uznany za słabego i zależnego od reszty rodzin.
- Na twoim ślubie z Luną chyba nie było tylu rodzin. – stwierdziłem po wielu minutach obserwacji.
- Wtedy mieliśmy względny pokój a teraz każdy z nich ma problem od kiedy przestaliśmy z nimi współpracować. Sami tego chcieli, ale nie spodziewali się skutków.
- Nie wiem dlaczego, ale mnie to cieszy.
- Mnie też. – parsknął śmiechem. – Patrząc na to jak sami się pogrążają to jeden z najlepszych widoków jakich doświadczyłem.
- A co jest na samym szczycie? – zapytałem z podniesioną brwią dziwiąc się, że mówi mi o tym wszystkim tak otwarcie. Miałem okazję, żeby się czegoś dowiedzieć więc ją wykorzystałem.
Zignorowałem też to moje relacje z ojcem się pogorszyły. Jakoś nie wiedziałem, jak mam z nim rozmawiać po tym jak mój brat... Nieważne. Muszę zapomnieć o urazach i pretensjach a cieszyć się tym co mogę.
- Pierwszym widokiem byliście wy, kiedy się urodziliście. – zaśmiał się pogrążając we wspomnieniach. – Chyba nigdy nie byłem tak przerażony trzymając was w ramionach. Z każdym kolejnym dniem wiedziałem, że nic innego nie mogę pokochać bardziej niż was.
- Do czasu aż poślubiłeś Lunę. – dodałem.
Nasze życie z matką nie było dobre. Nie wspominałem jej często a prawie w ogóle, bo nie była nikim ważnym w moim życiu. Żadne głębsze uczucia czy wspomnienia nie były warte, aby to robić, ale to, że nas krzywdziła pamiętam. Byłem dzieckiem i myślałem, że rodzice powinni nas chronić a spotkałem się z biciem i krzykami.
Właśnie wtedy zacząłem ją nienawidzić. Pierwszą osobą, która wywołała we mnie takie uczucia była moja własna matka; kobieta, która sprowadziła mnie na ten świat. Nie była warta, żeby pamiętać jej imienia dlatego wymazałem ją ze swojego życia, kiedy rzekomo zginęła.
- Nie zawsze miała ze mną lekko, ale mi wybaczyła. – zesztywniał. – Kocha mnie, dlatego powiem ci to jako ojciec. Mia to dobra dziewczyna więc, jeśli zrobisz jej krzywdę sam osobiście cię zabiję.
- Dziękuję, że to mówisz, ale nie musisz się, o to martwić. Prędzej sam bym się zastrzelił niż ją zranił. – patrzyłem mu prosto w oczy, kiedy to mówiłem. Chciałem, żeby widział we mnie syna, z którego może być dumny.
- Dobrze a teraz pora na to żebyś zrobił z tej dziewczyny porządną kobietę. – mrugnął do mnie zastanawiając się nad jego słowami, kiedy nagle zaczęła grać muzyka.
Spojrzałem w kierunku drzwi podświadomie wiedząc, że ona tam jest. I była stojąc w wejściu tak że promienie słońca tworzyły wokół jej ciała piękną poświatę. Nie mogłem oderwać wzroku, kiedy szła krok za krokiem w moją stronę. U jej boku znalazł się jej dziadek, dzięki któremu wszystko co się wydarzyło w naszym życiu doprowadziło do tego momentu. Ani jednej chwili nie zamieniłbym na nic innego, bo takie szczęście jakiego doznałem przy niej nie zyskałbym przy żadnej innej kobiecie.
- Dziękuję. – powiedziałem do mężczyzny, kiedy podał mi rękę swojej wnuczki. – Nie tylko za nią.
- Nie ma za co chłopcze. – posłał mi krzywy uśmiech. – Ale jak ją zranisz to nawet twój wuj ci nie pomoże.
- Niech mi pan wierzy, że nawet mój własny ojciec groził mi śmiercią gdybym ją zranił. – mocniej ścisnąłem rękę Mii.
- Ta rodzina jest coraz ciekawsza. – mężczyzna poklepał mnie po ramieniu i zszedł po schodach wprost do czekającego na niego wnuka w pierwszym rzędzie po stronie mojej narzeczonej.
- Witaj. – wyszeptałem skupiając całą swoją uwagę na kobiecie stojącej obok mnie.
- Cześć. – uśmiechnęła się nieznacznie, ponieważ ta sytuacja była trudna nie tylko dla niej.
- Jesteś piękna. – zmierzyłem wzrokiem całą jej sylwetkę niedowierzając jak pięknie wygląda w sukni ślubnej. – Dlaczego zwlekaliśmy z tym tak długo?
- Nie wiem, ale teraz patrząc na ciebie aż żałuję, że trwało to tak długo. – wymruczała. – Wyglądasz niezwykle ponętnie i tylko ci ludzie ratują cię przed tym żebym nie zerwała z siebie tych ciuchów.
- I vice versa. – mrugnąłem do niej.
Nie mogliśmy dłużej rozmawiać z tego względu, że podszedł do nas ksiądz. Pomimo tego nie puściłem jej dłoni chociaż tego od nas wymagano. Posłałem surowe spojrzenie duchownemu, który od razu skulił się i drżącym głosem zaczął mówić. Może grzeszyłem, ale miałem to gdzieś. W tej chwili jedyne co utrzymywało mnie w ryzach to mocny uścisk Mii.
Kira
Przestępowałam z nogi na nogę nie mogąc wytrzymać w tych okropnych szpilkach. Wiem, że uroczystość zaślubin wymagała ode mnie obecności, ale mogli chociaż zrozumieć, że nie byłam w stanie w niej uczestniczyć.
- Wszystko dobrze? – zapytał Aiden patrząc na mnie zaniepokojony.
Co chwilę na mnie spoglądał jakbym zaraz miała zejść z tego świata. Wiem, że się bał, ale momentami przesadzał. Zaniedbywał swoją pracę przeze mnie a przez to ja czułam się winna. Porzucił dla mnie wszystko a nie tego od niego oczekiwałam. Chciałam tylko aby był przy mnie, kiedy go potrzebowałam.
- Oczywiście. – posłałam mu wymuszonych uśmiech.
- Nie umiesz kłamać.
Westchnęłam i położyłam dłoń na brzuchu. Byłam w siódmym miesiącu ciąży i czułam, że to dziecko nie będzie takie jak mój mąż. No może, poza tym, że kopało jak zapaśnik.
- Jak nic to chłopak. – skrzywiłam się czując kolejne kopnięcie.
Kiedy dowiedziałam się o ciąży byłam w szoku, bo jeszcze niedawno rozmawialiśmy o tym, żeby jeszcze poczekać. Chciałam rozwinąć skrzydła, chciałam założyć firmę i w końcu poczuć, że trzymam życie w garści a dowiedziałam się, że zostanę mamą. W tamtej chwili wszystko się rozwaliło jak domek z kart. Wszystko za wyjątkiem Aidena który wspierał mnie na każdym kroku i zapewniał, że on zajmie się dzieckiem a ja wrócę do pracy. Wierzyłam mu, ale i tak to nie byłoby możliwe. Ten świat nie był przychylny dla takich zachowań gdzie mężczyzna rezygnuje na rzecz rodziny.
- Postanowiłam zrezygnować z kariery. – oznajmiłam, kiedy ksiądz zaczął kazanie.
Nie rozmawialiśmy jeszcze na ten temat, ale wiedziałam, że to jedyna słuszna decyzja. Musiałam ustalić swoje priorytety a dziecko było w tej chwili najważniejsze.
- Nie musisz tego robić.
- Ale chcę. – złapałam go za dłoń a po chwili usiedliśmy. – Nie mogę prosić cię o to żebyś ty ze wszystkiego zrezygnował, dlatego to jak odpuszczę na kilka lat. – pokiwałam głową.
- Ja mogę...
- Nie, nie możesz i dobrze o tym wiesz. – spojrzałam na niego wiedząc, że dla mnie zrobiłby wszystko. Z tego też powodu ja zrobię to dla niego nie dlatego że muszę, ale chcę. – Kocham cię i wiem, że dla nas jesteś w stanie odejść, ale nie mogę na to pozwolić. – pokręciłam głową. – Wiem, że nie obchodzi cię co mówią o tobie inni, ale mnie tak więc proszę cię żebyś nie rezygnował.
- Chyba długo o tym myślałaś. – przyciągnął mnie do siebie kładąc dłoń na moim brzuchu. Gładził go delikatnie i zatrzymywał ją, kiedy czuł, jak dziecko zaczyna w nią kopać.
- Trochę. – przytuliłam się do niego układając głowę na jego piersi. – Nasz ślub nie był tak spektakularny.
- Bo sama tego chciałaś.
- Fakt – zaśmiałam się. – Wszystko robiliśmy inaczej niż inni.
Całe wydarzenie zostało zaplanowane do tego dnia, ale my na przekór wszystkim uciekliśmy samolotem do Vegas zamiast na jedną z wysp na podróż poślubną. To było niesamowite i do teraz wspominamy tamte dni.
Bawiliśmy się i cieszyliśmy tamtymi chwilami do momentu aż wróciliśmy do domu. Na lotnisku czekała cała nasza rodziną z Christopherem na czele. Mój tata był wściekły za to mój szwagier jakoś niespecjalnie. Mogłabym przysiąc, że przez chwilę na jego ustach pojawił się uśmiech, ale bardzo szybko zniknął.
- Musimy to kiedyś powtórzyć. – stwierdziłam.
- Ale że ślub?
- Nie. – spojrzałam na niego spod byka, że nie rozumie. – Ten wypad do Vegas.
- Co tylko zechcesz.
- Mówisz to tylko dlatego że jestem w ciąży i tak nie wypada? – złapałam jego wzrok. – Bo jeśli tak to lepiej to przemyśl.
- Robię to, bo chcę.
- Mhm. – wymamrotałam nie wierząc mu ani na chwilę.
- To może wpadniemy do klubu ze striptizem. Słyszałam, że otworzyli taki jeden dla kobiet. – drażniłam się z nim.
- Nie przesadzaj. – powiedział cicho, ale dało się wyczuć, że był zirytowany moimi słowami. Czyli mogłam go wyprowadzić z równowagi. – Zgodzę się na wypad do kasyna, ale nie na innych facetów. Zwłaszcza tych gołych.
- Wystarczysz mi tylko ty. – zapewniłam całując go w podbródek.
- I bardzo dobrze. – kiwnął głową.
Zaśmiałam się w jego pierś na jego zachowanie. Aiden może i był największym skurwysynem w famiglii, ale jako mój mąż niezwykle troskliwy co w nim uwielbiałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro