Rozdział 32
Amara
Starałam się. Naprawdę się starałam, ale ta dziewczyna tak bardzo działała mi na nerwy, że z ledwością nad sobą panowałam. To jak się zachowywała zakrawało na chory żart. Miała osiemnaście lat a boczyła się i obrażała jakby miała pięć. Nic jej nie pasowało począwszy od jedzenia. Chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że to ja byłam tutaj kimś ważnym a ona tylko obcą osobą.
- Musimy to jakoś przeboleć. – szepnęła do mnie Luna.
- Ale to kretynka.
- Wiem, ale i już niedługo nasza rodzina.
- Nawet mi nie przypominaj. – prychnęłam. – Myślałam, że Cassian lepiej wybierze dla swojego syna.
Na samą myśl, że już za kilka tygodni będę musiała udawać, że traktuję ją z szacunkiem miałam ochotę wyjść i krzyczeć. Ta rodzina dała mi bardzo wiele. Miłość, wsparcie, pozycję, władzę, ale i bezpieczeństwo. Nie mogłam zrozumieć jak ktoś taki może wejść do naszej rodziny.
- Tego pomysłu chyba nie przemyślał, ale nic nie możemy teraz na to poradzić. – westchnęła opierając się o kanapę.
Gdyby to ode mnie zależało od razu zerwałabym te zaręczyny, ale z jakiegoś powodu zostały one zaaranżowane. Jakieś korzyści czerpała z tego nasza rodzina, ale to i tak było jak dla mnie zbyt wiele.
- Na trzeźwo tego nie zniosę. – wymamrotała Mia która od samego początku siedziała cicho.
- Mamy tylko szampana. – powiedziałam.
- A coś mocniejszego?
- Przykro mi. – moje słowa były szczere, bo i sama czułam, że bez mocnych trunków to skończy się jakąś katastrofą.
Wpadałam na pomysł wspólnego wieczoru z tego względu, że chciałam zacieśnić nasze więzi chociaż z Luną nie musiałam tego robić. Do naszego grona doszła Kira, Leila, Mia i no oczywiście Graciella. Co to w ogóle jest za imię i kto normalny by je nadał dziecku.
- Kochana powiedz mi jak przygotowania do ślubu? – zapytała Kira, która jako jedyna z nas wszystkich dobrze się bawiła.
Słowo daję ta kobieta śmiała się nawet wtedy, kiedy atmosfera była napięta do granic możliwości, ale to tylko pokazywało, że jest idealna dla Aidena. Będąc w jej towarzystwie nie czuło się jak obca osoba a członek rodziny. Kiedy tylko miała ochotę przytulała nas i łapała za ramię co było słodkie.
- Idą dobrze. – odpowiedziała nie zmieniając wyrazu twarzy który oznaczał tylko że chciałabym stąd jak najszybciej wyjść.
- Pewnie już nie możesz się doczekać. – drążyła Kira.
Podziwiałam jej wytrwałość, bo ja już dawno się poddałam i postanowiłam przestać słuchać. Obróciłam się w stronę Mii która pochłaniała kolejny kawałek ciasta. Przyjrzałam się całej jej posturze i poczułam zazdrość na to jak dobrze wyglądała.
- Przestań. – powiedziała pomiędzy kęsami.
- Słucham? – zamrugałam, kiedy dotarł do mnie, że zagapiłam się w nią przez dłuższą chwilę.
- Wiem jak na mnie patrzysz, ale to ja mogłabym ci zazdrościć. – spojrzała na mnie z powagą. – Masz cudowną rodzinę i synka, który już od pierwszej chwili sprawił, że mojej jajniki się aktywowały więc przestań się porównywać do innych.
- Wiem jak wyglądam. – wygładziłam luźną sukienkę czując pod palcami te kilogramy, których nie mogłam się pozbyć po ciąży.
Nie byłam jakoś specjalnie gruba, ale zostało mi ponad dziesięć kilogramów, których nie mogłam przeoczyć, kiedy tylko się rozbierałam. W takich chwilach zastanawiałam się co myśli o mnie Christopher i patrzyłam w jego oczy chcąc wyczytać odpowiedź. Mówił mi, że jestem piękna i może to była prawda jednak i tak zadręczałam się tym, że nie jestem już taka jak wcześniej.
- Możemy to zmienić, jeśli chcesz. – odstawiła talerzyk na stolik i obróciła się w moją stronę. – Odkąd tylko pamiętam uwielbiałam wysiłek fizyczny czy to podczas pływania, na bieżni czy podczas sparingów więc mogę ci pomóc, jeśli tego potrzebujesz.
Na samą myśl, że mogłam znowu wrócić do dawnej figury poczułam nowy napływ energii. Chciałam wcisnąć się w sukienkę, którą zakładałam z czasów przed naszym ślubem z Christopherem. Chciałam poczuć się pewnie we własnym ciele.
- Mogłabyś? – musiałam zapytać, bo nie docierało do mnie, że zrobiłaby to dla mnie.
- Kiedy tylko chcesz. – sięgnęła ponownie po talerzyk i nałożyła wielki kawałek ciasta. – A teraz zjedz to ciacho, póki masz okazję, bo nawet nie wiesz w co się wpakowałaś.
- Chyba nie będziesz mnie tak bardzo męczyć? – wzięłam talerz widząc odpowiedź w jej oczach.
- Nawet nie wiesz na co się zgodziłaś.
Wbiłam widelec w ciasto czując, że to będą najgorsze dni mojego życia, ale będzie warto. Chciałam poczuć, że znowu żyję.
Chciałam poczuć, że jestem kimś więcej niż matką dziedzica rodziny Torrino.
Mia
Wyszłam niepostrzeżenie z salonu mając dość tego wieczoru. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie osoba o imieniu Graciella. Chyba nie tylko ja miałam z nią problem, ale w przeciwieństwie do mnie reszta była dobrze wychowana. W przepływie złości powiedziałam jej co o niej myślę, kiedy zarzuciła mi, że mieszkam z Luciano bez ślubu. Kim ona kurwa była, żeby mi mówić, jak mam żyć.
Wyszłam z salonu przepraszając kobiety i mówiąc, że muszę pobyć chwilę sama. Moje obcasy stukały o marmur, kiedy przemierzałam korytarz do czasu aż zauważyłam uchylone drzwi. Wiedziona ciekawością i moim instynktem, który mówił mi, żeby tam nie wchodzić i tak to zrobiłam.
Przecisnęłam się przez niewielką wnękę nie chcąc, żeby ktoś mnie usłyszała, ale za to docierały do mnie dźwięki z dołu. Usłyszałam głośne śmiechy a wśród nich usłyszałam jeden należący do mojego narzeczonego. Zastanawiałam się co oni tam robią, że jest im tak wesoło.
Zeszłam po schodach aż dotarłam do wielkiego pomieszczenie, które wyglądem przypominało bunkier, ale z wieloma wygodami. Jak nic pod tym domem mieściła się niejedna zagadka, którą chciałby poznać niejeden człowiek.
Zatrzymałam wzrok na scenerii, która rozgrywała się przede mną. Wszyscy, ale to dosłownie wszyscy siedzieli przy wielkim stole i grali w karty. Wielce zdziwiona podeszłam bliżej i przystanęłam za plecami Luciano, który musiał wyczuć moją obecność, bo zauważyłam jak jego ramiona się napięły.
- Impreza się nie udała? – zapytał wpatrując się w karty.
- To koszmar. – westchnęłam. – Potrafię znieść wiele, ale nie tej pindy, która myśli, że pozjadała wszystkie rozumy.
- Moja narzeczona ci się naprzykrza? – zapytał Lorezno prostując się na krześle.
To nawet miłe, że chciał stanąć w mojej obronie, ale potrafiłam zrobić to sama.
- Nie robi nic z czym bym sobie nie poradziła. – wzruszyłam ramionami nie przejmując się zbytnio jej słowami.
Luciano odsunął krzesło do tyłu więc był to dla mnie znak, który od razu wykorzystałam. Usiadłam na jego kolanach obejmując go za szyję i patrząc na jego karty.
Czułam na sobie spojrzenia wszystkich wokół ale zbytnio się tym nie przejęłam. Jeśli myśleli, że jestem taka jak ich żony to grubo się mylili. Chociaż to co zrobiłam, wejście do tej jaskini męskiego testosteronu mogło rodzić pewnego rodzaju problemy. Jak widać tylko ja tu byłam więc żadna kobieta nie weszła tutaj wiedząc, że to nie ich miejsce.
- Co dokładnie się stało? – zapytał po dłuższej chwili ciszy Simon.
- Mogła coś napomknąć o tym, że żyję w grzechu i jeszcze kilka ciekawych anegdot. – parsknęłam śmiechem.
Przyjrzałam się bliżej stołowi, na którym wszyscy obstawiali zakład a potem jeszcze raz zerknęłam na karty w rękach Luciano. Zmarszczyłam brwi i zrobiłam jedną rzecz w tej chwili rozsądną. Chwyciłam kolejną kupkę pieniędzy i rzuciłam je na te leżące na blacie.
- Co ty robisz? – szepnął łapiąc mnie za udo.
- Pomagam ci. – odpowiedziałam patrząc na niego spod rzęs.
- Pomoc chyba nie polega na tym żebyś mnie spłukał do cna. – napomknął.
- Uwierz mi, że wygrana będzie tego warta. – szepnęłam mu do ucha. – Zaczynam nawet świetnie się bawić. – zwróciłam się do pozostałych.
Sądząc po ich minach nie byli tego samego zdania, ale skoro nie kazali mi wyjść mogłam zostać. Tuż obok zauważyłam szklankę, w której mienił się bursztynowy płyn który zapewne był whisky. Podniosłam ją i wzięłam dwa małe łyki rozkoszując się paleniem w przełyku.
- Więc powiedz mi moja przyszła bratowo co jeszcze powiedziała ci Graciella? – zapytał Lorenzo. – Ja pasuje. – odłożył karty na stół.
- Nie martw się tym. – machnęłam ręką. – Z nie takimi lafiryndami sobie radziłam. Be obrazy. – spojrzała na niego.
- Wcale się nie gniewam. Wiem, że to kretynka. – parsknął śmiechem nieźle wstawiony.
- Szkoda, że nie mogę jej sprzątnąć. – westchnęłam.
- Rozmawialiśmy już o tym. – przypomniał mi Luciano.
Wiem o tym, ale to nie moja wina, że kiedy tylko ją widziałam miałam ochotę zrobić jej krzywdę. Poprawiłam się na jego kolanach czując na pośladkach jego przyrodzenie, które nic nie robiło sobie z tego, że byliśmy w pomieszczeniu pełnym ludzi. Zignorowałam to jednak wiedząc, że to nieodpowiednie miejsce i czas na takie bezeceństwa.
- Ale uszkodzić to może bym ją mogła? – zapytała i rozejrzałam się po twarzach mężczyzn. – Tak żeby do ślubu wydobrzała.
- Nie ma mowy Mia. – Lorenzo pokręcił głową rozbawiony i niczego nie robiący sobie z tego, że właśnie groziłam uszkodzeniem ciała jego narzeczonej. – To mogłoby źle się skończyć.
- Szkoda. – westchnęłam.
Spojrzałam po raz kolejny na karty zastanawiają się jak to rozegrać. Rozejrzałam się po mężczyznach, którzy jeszcze zostali w grze. Każdy z nich bez wyjątku patrzył na mnie bez wyrazu, ale ja też to potrafiłam.
Patrząc im prosto w oczy dorzuciłam kolejne kilka tysięcy do kupki czekając na ich ruch. Jak mogłam się spodziewać każdy po kolei pasował i rzucał karty na stół. Byłam pod wrażeniem. Każdy z nich miał lepsze karty niż Luciano, ale i tak poddali grę.
- Czemu się wycofujecie? – zapytałam.
- Jakoś chcę zatrzymać resztę kasy jaką mam a coś mi się wydaje, że przy tobie wyjdę stąd z długami. – oświadczył Cassian; mój przyszły teść patrząc na mnie z krzywym uśmiechem.
- Czyli się boicie?
- My się niczego nie boimy tylko dajemy ci wygrać. – stwierdził Christopher. – Potraktuj to jako test, który zdałaś, żeby wejść od rodziny.
Uśmiechnęłam się pod nosem, ale nie powiedziałam, że tego nie kupuje. Po prostu nie chcieli stracić kasy, ale skoro tak wolał sobie to tłumaczyć to proszę bardzo. Wyciągnęłam z dłoni Luciano karty i ułożyłam je przed nami na stoliku. Każda z kart nawet nie zbliżyła się do najmniejszej kombinacji więc gdyby chcieli dalej grać to ta sumka, która zebrała się na stole mogłaby należeć do któregoś z nich.
- Kurwa blefowałaś! – krzyknął Lorenzo wpatrując się w karty, które przed chwilą rozłożyłam.
- Jeszcze wiele musisz się nauczyć. – oparłam rękę na stole i zebrałam w swoją stronę całą kupkę, którą wygraliśmy.
- Wygrałaś to więc możesz to wziąć. – powiedział Luciano patrząc na mnie znacząco.
- I mogę kupić za to co tylko zechcę? – spytałam.
- Co tylko zechcesz. – pokiwał głową na znak zgody.
- W takim razie już mam na nie plan. – uśmiechnęłam się. – Widziałam nowy model pistoletu maszynowego drukowanego na drukarce i którego nie da się zlokalizować.
- Dlaczego mnie to nie dziwi. – zaśmiał się słysząc moje słowa po czym zaskakując nie tylko mnie złożył czuły pocałunek na mojej łopatce.
- Nigdy nie mówiłam, że jestem normalna. – spojrzała na niego przez ramię.
- Właśnie dlatego cię... - zaczął, ale przerwał mu dźwięk telefonu, który rozbrzmiał w pomieszczeniu.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to moja komórka, która leżała na blacie stołu. Nawet nie zorientowałam się że wzięłam ją ze sobą. Podniosłam ją i przeczytałam wiadomość, która wyświetlała się na ekranie.
Sprawa zakończona. Jesteś bezpieczna. Powiedz im, że czekam na ich ruch.
- Laura mówi, że sprawa zamknięta. – powiedziałam patrząc na Christophera.
Zauważyłam, że przez moment coś pojawiło się w oczach, coś podobnego na kształt ulgi, ale po chwili zniknęło.
- Dobrze. – pokiwał głową podnosząc się z miejsca. – Możesz jej napisać, że nawiążemy współpracę. – odparł poważnie i nie czekając na nikogo wyszedł z pomieszczenia.
Napisałam krótką wiadomość i odłożyłam telefon. Cieszyłam się, że udało nam się jakoś wyjść z tego bez szwanku a zwłaszcza że przeze mnie nic się nikomu nie stało.
Te tygodnie były bardzo trudne, ale teraz mogłam odetchnąć z ulgą. Spojrzałam na narzeczonego, na twarzy którego widniała taka sama mina jak ja sama się czułam. Wzięłam głęboki oddech, po raz pierwszy od dawna i poczułam, że teraz może już być tylko lepiej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro