Rozdział 29
Luciano
Poczułem, jak stężała w moich ramionach co tylko pokazywało, że boi się tego co przyniesie przyszłość.
- Nie bój się. Trzymam cię mocno i nigdy nie puszczę. – obiecałem nie mogąc powstrzymać się przed tym, aby nie wtulić się w jej ciepłe ciało.
- Obiecujesz, że nigdy mnie nie zranisz? – zapytała cicho.
Boże co ta dziewczyna musiała przejść w życiu, żeby tak bardzo bać się zaangażowania. Wiedziałem, że pomimo jej uczuć zrobię wszystko, żeby była ze mną szczęśliwa.
- Obiecuję na swoje życie moje „jebane kłopoty". – wyszeptałem z czułością, o którą sam siebie nie podejrzewałem.
- Dziękuję. – zaśmiała się na moje słowa.
- Nie musisz dziękować. – wypuściłem ją z ramion. – Wejdziemy do domu? – zapytałem wiedząc, że nie czuje się teraz komfortowo.
- Pewnie. – ruszyła do drzwi, ale po chwili przystanęłam. Odwróciła się do mnie i nieśmiało wyciągnęła dłoń w moim kierunku.
Nie mogłem zrobić nic innego jak wziąć ją za rękę.
***
Atmosfera sprzed domu całkowicie zniknęła, kiedy dostałem pilny telefon od wuja. Znowu coś się odjebało z jedną z dostaw i potrzeba była moja pilna pomoc. Jak zwykle Mia nie chciała słyszeć o tym, że ma zostać w domu, dlatego siedziała obok mnie w samochodzie, kiedy jechaliśmy w stronę jednego z magazynów które należały do naszej rodziny.
- Wiesz dokładnie o co chodzi? – zapytała moja narzeczona przeglądając swój telefon. Nawet nie oderwała od niego wzroku, ale wiedziałem, że słucha.
- Z tego co wiem to jest jakiś problem ze zlokalizowaniem jednego transportu.
- Czyli ktoś go zajebał.
- Najwyraźniej.
Przez jakiś czas mieliśmy spokój, ale to nigdy nie trwa wiecznie. Zawsze znajdzie się ktoś kto będzie chciał zająć nasz teren zwłaszcza wtedy, kiedy Christopher nawiązał współpracę z bratem Mii. Nie wszystkim się to spodobało, bo wiązało się to ze znacznie większymi zyskami i większą ilością transportów. To dla innych donów pozostałych prowincji było jak strzał w kolano, ale sami tego chcieli, kiedy zgodzili się na rezygnację wuja z funkcji szefa wszystkich szefów.
Przez pewien czas myślałem, że mu odbiło i ta decyzja jeszcze bardziej zniszczy naszą rodzinę, ale nie przewidziałem, że ma plan. Wyszliśmy na tym o wiele lepiej i mogłem mu tylko pogratulować sprytu.
- Będzie jakaś akcja? – zapytała patrząc w moja stronę.
- Widzę, że ktoś tu jest bojowo nastawiony. – zaśmiałem się widząc jej zapał.
- Od jakiegoś czasu jest bardzo nudno.
- Myślałem, że zajmuję twoje myśli w pełni.
- Jesteś bardzo próżny cariño ale ci to wybaczam. – położyła dłoń na moim udzie którą od razu pochwyciłem. – Niczego mi przy tobie nie brakuje, ale trudno jest mi się przyznać do tego, że moje życie to przeszłość. Lubiłam je.
Poczułem skurcz w żołądku na samą myśl, że może chcieć wrócić do swojego dawnego życia. Wiem czym się zajmowała i chociaż było to dla mnie trudne do zaakceptowania zrobiłem to wiedząc, że taka właśnie była. Nie chciałem jej zmienić, bo się o nią bałem, ale mogłem sprawić, że będzie szczęśliwa, dlatego powiedziałem:
- Wiem, że to dla ciebie trudne, dlatego może, ale to może zapytam Aidena czy mógłby zabierać cię na niektóre spotkania.
- Naprawdę zrobiłbyś to dla mnie? – jej oczy zaświeciły się a na twarzy pojawił się uśmiech. Samo to sprawiło, że to co powiedziałem jeszcze bardziej mnie przekonało.
- Oczywiście. – odparłem bez zająknięcia.
- Ale co powiedzą ludzie.
- Nie obchodzi mnie to. Liczy się tylko to, że będziesz szczęśliwa. – ścisnąłem mocniej jej dłoń.
Mia
Podjechaliśmy pod wielki magazyn, który nie miał końca. Cały zasłonięty przez wielkie drzewa, dzięki którym tylko idąc w konkretnym kierunku można było go znaleźć. W dodatku niczym się nie wyróżniał. Zwykły stary budynek, który zaczyna się rozpadać sprawiał, że nikt normalny nie wszedłby do środka. Stalowa konstrukcja podtrzymywała wszystko na miejscu jednak sama nie byłam przekonana czy nie zawali się, kiedy tylko wejdę do środka.
- To na pewno bezpieczne?
- Tylko tak wygląda z zewnątrz, żeby nikt nie chciał się do niego zbliżyć. – spojrzał na budynek. – W środku sprawia całkowicie inne wrażenie.
- Trzymam cię za słowo. – rusyzłam za nim chociaż niechętnie i nie w pełni przekonana.
- Jak nie wejdziesz to nie przekonasz się co cię czeka. A może będzie jakaś gruba akcja. – kusił.
Skoro tak stawiał sprawę nie mogłam przegapić tego momentu. Chociaż maleńkie tortury by mnie zadowoliły tak żeby nie wyjść z wprawy. Luciano otworzył wielkie metalowe drzwi i kładąc dłoń na dole moich pleców wprowadził mnie do środka.
Od razu zauważyłam Lorenzo, Christophera i Aidena którzy rozmawiali przyciszonymi głosami. W oddali poruszało się jeszcze kilka osób których nie znałam więc to musieli być zwykli żołnierze. Poczułam jakby tutaj było moje miejsce, zwłaszcza że wychowałam się wśród narkotyków które obecnie znajdowały się na wielkich stołach.
- Jesteście bardziej popierdoleni niż my. – powiedziałam, kiedy dotarło do mnie, że trzymali je na widoku tak jakby ich nie obchodziło, że ktoś obcy może tu wejść.
- Wiele lat zajmie ci, żeby nas dobrze poznać.
- Czyli czekają mnie jeszcze większe niespodzianki. – parsknęłam. – Wasza rodzina jest bardzo, ale to bardzo ciekawa.
Podeszliśmy do stojących mężczyzn, którzy jak tylko usłyszeli nasze kroki podnieśli głowy. Widać było, że zadowoleni to oni nie byli co nie było dziwne. Kobieta nigdy nie powinna mieć styczności z interesami jakie prowadzą, ale ja nie byłam byle kim i dobrze o tym wiedzieli.
- Masz jeszcze jakieś niespodzianki Luciano? – zapytał Christopher ciężkim tonem.
- Nie moja wina, że chciała jechać. Sam mi ją podstawiłeś.
- Nie zwalaj wszystkiego na mnie. - wysyczałam. – Tylko zapytałam, czy mogę jechać.
- I dlatego weszłaś do samochodu i nie chciałaś z niego wyjść. – prychnął. – Ta jasne już ci uwierzę.
- Możecie przestać. – wtrącił się Aiden po czym spojrzał w moim kierunku. – Transport od twojego brata nie dotarł.
- Mój brat nie zawodzi. – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, kiedy jawnie oskarżył moją rodzinę. – Może to u was jest problem.
- Nie wydaje mi się. – podszedł do mnie.
- Nie oskarżaj mojej rodziny, bo może się to dla ciebie źle skończyć.
- Grozisz mi?
- A żebyś wiedział, że tak. – podparłam się pod boki. Obraził nie tylko mojego brata, ale i mnie insynuując, że mamy coś wspólnego z tym jebanym transportem. – I zanim coś powiesz ty wielka górą mięsa mam gdzieś kim jesteś i co robisz. Wkurw mnie bardziej a zobaczysz, dlaczego nie warto mi podpadać.
- Mia może spuść z tonu. – zaproponował ugodowo Lorenzo.
- Zamknij się i się przesuń, bo nie mam czasu, skoro zniknął wam transport. – popchnęłam go, bo oddzielał mnie od swojego wuja. – Jak mogę pomóc? – zwróciłam się do Christophera.
Ten przyglądał mi się badawczo jakby zastanawiał się czym może mi zaufać. Nie dziwiłam mu się, bo jednak byłam obca i to mój brat według niego coś zawalił, ale znałam go i wiedziałam, że zawsze dotrzymuje słowa. Mężczyzna chyba musiał coś wyczytać z mojej postawy, bo machnął do mnie ręką chcąc żebym podeszła bliżej.
- W połowie trasy został wyłączony lokalizator i od tej pory cisza. – oznajmił pokazując na rozłożoną przed nim mapę wszystkich prowincji Włoch.
Z zaskoczeniem patrzyłam na coś co mogli dobrze mieć w komputerze, ale nie powiedziałam tego na głos. Najwyraźniej niektórzy woleli ciągnąć stare metody.
Postanowiłam im jakoś pomóc, skoro twierdzili, że to mój brat zawinił. Na początku skontaktowałam się z nim i przeprowadziłam długą rozmowę. Oczywiście nie obeszło się bez tego, żebym prowadziła dyskusję na głośniku i po angielsku, żeby wszystko słyszeli. Ten jawny afront w naszą stronę sprawił, że spojrzałam na Luciano spod byka obiecując długą i bolesną zemstę.
Po wielu krzykach ze strony Christophera, który chyba był na granicy wybuchu co przy mnie zdarzyło mu się po raz pierwszy a skończywszy na tym, że transport miał opóźnienie, ale ktoś po drodze zawalił i o tym nie zawiadomił sytuacja została opanowana.
Od kilku lat jak zaczęli ze sobą współpracować po raz pierwszy zdarzyła się taka sytuacja a oni nie widzieli w tym swojej winy. To przecież w ich kraju transport miał problemy a podobno mają wszystkich w kieszeni co postanowiłam im jawnie wytknąć.
- Chyba nie jesteście tak wielcy jak to wszyscy mówią. – powiedziałam słodka patrząc wprost na Christophera.
- Nie wiem jakie zasady panują w twoim kraju, ale teraz jesteś w moim. – ostrzegł mnie mężczyzna patrząc na mnie mrocznym tonem, od którego powinnam skonać, ale nie ze mną takie numery.
- Jakby nie patrząc mieliście wyjście. – zaplotłam dłonie na piersi nie spuszczając z niego wzroku.
- Właśnie dotarło do mnie, że chyba nie przemyślałem tego za dobrze.
- Teraz już za późno. – wyciągnęłam przed siebie dłoń z pierścionkiem. – Nawet mi się tutaj podoba i nie mam zamiaru wracać do domu.
- Mia! – syknął Luciano.
- Tak wiem. – machnęłam na niego ręką. – Za dużo gadam i odzywam się nie wtedy, kiedy trzeba, ale sam tego chciałeś. – wbiłam mu palec w pierś. – Trzeba było mnie zabić wcześniej.
- A skąd pomysł, że tego nie zrobię? – zapytał z kpiącym uśmieszkiem.
- Sam mi to obiecałeś. – tym razem to ja posłałam mu szeroki uśmiech po czym poklepałam go po policzku. – Utknąłeś ze mną na zawsze. – mrugnęłam do niego.
Ta zabawa zaczęłam mi się coraz bardziej podobać. Denerwowanie i doprowadzenie Luciano do wybuchu stało się moją misją numer jeden. I nie robiłam tego tylko dlatego że mi się nudziło, ale w głównej mierze widok tego jak w jego oczach pojawiał się ten dziki błysk, od którego czułam ciarki na całym ciele.
- Poczekasz na mnie na zewnątrz? - zapytał niespodziewanie a to jak nam nie spojrzał od razu było dla mnie znakiem, aby się z nim nie kłócić. Cokolwiek miał do powiedzenia nie chciał robić tego przy mnie.
Pokiwałam głową, kiedy wyciągnął w moją stronę kluczyki do samochodu. Wzięłam je a nasze palce zetknęły się. Niby przypadkiem uszczypnęłam go w nadgarstek przygryzając przy tym wargę. Chciałam, aby wiedział, że to co zaczęliśmy wcześniej będzie miało ciąg dalszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro