Rozdział 27
Mia
Obudziłam się nie zastając w łóżku Luciano co nie powinno mnie dziwić. Był rannym ptaszkiem i mnie też tak można było nazywać do czasu. Rozleniwiłam się wiedząc, że nie mam do wykonania kolejnego zlecenia i całymi dniami praktycznie snułam się po domu.
Nie chcąc tracić więcej dnia podniosłam się i ogarnęłam, żeby namówić mojego narzeczonego na kolejny wypad motocyklem. Podczas ostatniej takiej wyprawy pokazał mi swoje miejsce, które i w pewien sposób stało się czymś dla mnie ważnym. Podzielił się częścią siebie a co za tym idzie przez to mogłam poznać go jeszcze lepiej.
Mogło się to wydawać głupie, bo przecież pokazał mi tylko głupi widok jak to mogła powiedzieć większość ludzi, ale dla mnie tak nie było. W ten sposób bez słów mówił mi, że ma w sobie łagodność i spokój, którego nie pokazywał za często w obecności innych. Oczywiście był stanowczy i stał przy mnie, kiedy odwiedzaliśmy jego rodzinę, ale odbierałam to jako coś normalnego co powinien robić. Przecież był moim narzeczonym co nie?
Zeszłam na dół po schodach i z daleka dochodziły do mnie głosy zlewające się ze sobą. Nie zwalniając kroku przekroczyłam próg jadalni nie spodziewając się spotkać w niej Lorenzo. Jego wygląd pozostawał wiele do życzenia, ale to co mnie jeszcze bardziej zaskoczyło była siedząca obok niego młoda kobieta.
- Cześć. – powiedziałam podchodząc do Luciano i korzystając z okazji, że patrzył na brata spod byka pocałowałam go mocno w usta. Żeby dodać jeszcze trochę pikanterii przygryzłam jego dolną wargę i głośno jęknęłam.
Poczułam, jak łapie mnie w pasie i sadza na swoich kolanach. Nie przejmowałam się tym, że jesteśmy sami, ponieważ miałam gdzieś co pomyślą o nas sobie inni. A poza tym to chyba oni przyszli do nas nie my do nich więc musieli się dostosować.
- Dzień dobry. – wymamrotał odrywając się od moich ust.
- Bardzo dobry. – szepnęłam.
W końcu po dłuższej chwili odwróciłam się w stronę Lorenzo siedzącego z naburmuszoną miną. Wczorajsza noc była zdecydowanie dobra sądząc po jego skacowanej minie.
- Dobrze się czujesz? – zapytałam widząc jego bladość.
- Tak. – machnął ręką po czym wskazał palcem na siedzącą oko niego kobietę. – To jest Graciella.
Spojrzałam na nią oceniająco. Od razu uderzyła mnie jej zdegustowana mina, którą mi posyłała. Już jej nie polubiłam a sądząc po tym jak sztywno siedziała i jak rozglądała się wokół byleby tylko nie patrzeć na nas wiedziałam, że chciała być gdzieś indziej.
- Miło mi. – powiedziałam za to starając się jakoś zwrócić na siebie uwagę dziewczyny.
W odpowiedzi usłyszałam tylko prychniecie i spojrzenie pogardy. Tak się chcesz bawić mała to ja już ci pokaże na co mnie stać. – pomyślałam, kiedy pociągnęłam łyk kawy Luciano.
Na moim biodrze zacisnęła się jego dłoń więc nie umknęło mu to co zrobiła Graciella. W jego własnym domu, to znaczy w naszym okazała mi brak szacunku na jaki zasługiwałam jako jego przyszła żona. Musiałam przyznać, że miała charakter, ale jeszcze mnie nie znała i nie wiedziała na co mnie stać. Położyłam uspokajająco dłoń na tej Luciano a jego brata kopnęłam w kostkę, żeby zwrócić na siebie jego uwagę zanim odezwie się do swojej narzeczonej. Kiedy spojrzał na mnie mrugnęłam do niego wesoło po czym skupiłam się na dziewczynie.
- Jak przygotowania do ślubu? Może potrzebujesz pomocy?
Nie żeby obchodziły mnie takie rzeczy, bo bardziej niż wyborem sukni interesowałam się bronią i jej rodzajami. Byłam zaprzeczeniem kobiety. Zamiast wyszukanych i drogich sukienek ubierałam dresy czy zwykłe koszule Luciano które lubiłam nosić, kiedy nie widział. Z czasem to zauważył, ale nic nie mówił więc podbierałam ich coraz więcej i więcej.
- Nie trzeba dziękuję. – posłała mi wymuszony uśmiech. – Wszystko jest już prawie gotowe więc poradzę sobie sama.
- Rozumiem, ale jeśli będziesz potrzebować pomocy to...
- Dziękuję, ale nad wszystkim panuję. – przerwała mi w połowie zdania.
- Nie mówię, że tak nie jest. Chciałam po prostu pomóc. – powiedziałam opanowanym tonem. – Niedługo będziemy rodziną a wiem, że wszystko może człowieka przytłoczyć. Ślub. Przygotowania. Wejście do rodziny.
- Nie czuję się przytłoczona. – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Ale może ty jesteś, bo nie należysz do naszego świata?
Podniosłam wysoko brew zdziwiona, że jednak dziewczyna ma charyzmę. Nie mogła się ze mną mierzyć. Nie ten poziom kochanieńka.
- Z tego co mi wiadomo to chyba należę do rodziny mafijnej od wielu, wielu lat z wysoką pozycją. – wbijałam jej tym szpilę, ale nie mówiłam tego otwarcie.
Graciella patrzyła na mnie nie wiedząc co odpowiedzieć, ale z pomocą przyszedł jej Lorenzo wybawiając nas od dalszej sprzeczki. Nie pozwolę sobie, żeby jakaś dziunia mówiła mi, że nie należę do tego świata. Robiłam wszystko, żeby się w nim odnaleźć i gdybym tylko chciała posłałabym jej kulkę w ten głupi łeb.
- A jak tam wasze przygotowania do ślubu? – zapytał.
- Zostało jeszcze dużo czasu. – odparłam.
- Zaledwie półtora roku. – wyszeptał mi do ucha Luciano przyciskając mnie mocniej do siebie.
Nie mogłam uwierzyć, że zostało tak mało czasu a ja nawet nie wiedziałam od czego zacząć. Te wszystkie przygotowania nie były dla mnie. Zbyt bym się nudziła gdybym musiała wybierać te wszystkie pierdoły którymi większość ludzi się zachwycała a ja jedynie się męczyłam.
- Myślicie, że Amara z Luną to ogarną? – zapytałam podnosząc do ust kawałek bruschetty z talerza Luciano.
- Chcesz, żeby nasz ślub przygotował ktoś inny? – spojrzał na mnie zaskoczony.
- A chcesz to zrobić sam?
- Nie.
- No bo ja też nie. Jak dla mnie to tego ślubu mogłoby nie być tylko podpisanie papierów i tyle. – wzruszyła ramionami.
- Ale ja chcę cię zobaczyć w sukni ślubnej. – wymamrotał.
- Żeby ją potem ze mnie zdjąć. – parsknęłam.
- Nie. – spojrzał na mnie z powagą. – Chcę zobaczyć cię w niej zobaczyć, bo to będzie najpiękniejszy widok w całym moim życiu.
Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Jego słowa sprawiły, że poczułam coraz więcej trzepotania, w brzuchu które rozlewało się po moim ciele docierając wprost do organu który myślałam, że jest martwy.
- Czyli nici ze zrezygnowania z wielkiego wesela. – wtrącił się Lorezno. – Nie wiem co się z tobą stało bracie, ale tracisz jaja. – pokręcił głową, ale na jego ustach majaczył niewielki uśmiech.
Luciano
Pojawienie się mojego brata było niespodziewane, zwłaszcza że pojawił się z narzeczoną, którą szczerze pogardzałem. Nie ważne jak bardzo się starałem nie mogłem jej polubić, bo myślała, że jest lepsza od innych, kiedy tak naprawdę była nic nieznaczącym pionkiem w naszej famiglii.
O mało co nie wyszedłem z siebie, ale Mia poradziła sobie sama. Tak jak zawsze zresztą. Z przyjemnością patrzyłem na to jak równa ją z ziemią zbytnio się nie starając. Lorenzo też był pod wrażeniem na co posłał mi to spojrzenie, które tylko my rozumieliśmy. Zaakceptował Mię jako członka naszej rodziny. Szkoda tylko że nie mogłem odwdzięczyć mu się tym samym.
Kiedy temat zszedł na nasz ślub, do którego pozostało coraz mniej czasu myślałem, że będzie chciała go przygotować a ona znowu mnie zaskoczyła. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie była kobietą, która lubi takie klimaty. Pewnie, gdyby mogła to nawet by nie przyszła na ślub, gdyby to od niej zależało.
- Ale ja chcę cię zobaczyć w sukni ślubnej. – wymamrotałem, kiedy dotarły do mnie jej słowa. Chciałem ślubu pełnego gości, którzy wiedzieliby, że jest moja.
- Żeby ją potem ze mnie zdjąć. – parsknęła.
- Nie. – spojrzałem na nią z powagą. – Chcę zobaczyć cię w niej zobaczyć, bo to będzie najpiękniejszy widok w całym moim życiu.
Mój brat coś mówił, ale nawet nie zwracałem na niego uwagi, bo cały czas wpatrywałem się w oczy mojej przyszłej żony.
- Dobrze. – wyszeptała. – Ale coś za coś. Ty dostaniesz suknię a ja wieczór z tobą. Dzisiaj. W miejscu, w którym byliśmy kiedyś. – mówiła a ja w tej chwili zgodziłbym się na wszystko.
- Możemy jechać nawet i teraz. – musnąłem palcami jej biodro, które trzymałem od jakiegoś czasu.
Pokazałem jej to miejsce tylko dlatego żeby mogła poczuć się tutaj jak w domu. Samo to, że chciała jeszcze raz tam jechać sprawiło, że byłem szczęśliwy. Tak po prostu i niezaprzeczalnie szczęśliwy jak nigdy dotąd.
Przy niej stawałem się bardziej sobą i częściej mówiłem o tym co myślę, kiedy wcześniej wolałem zachować to dla siebie. Sprawiła, że wyszedłem ze swojej skorupy, w której byłem zamknięty i która wcześniej nie miała dla mnie znaczenia. Dla niej chciałem być kimś więcej i miałem nadzieję, że kiedyś ona poczuje to samo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro