Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Mia

Wyszłam razem ze wszystkimi, ale nie czułam się z tym dobrze zostawiając go tam samego. To moja wina i ja musiałam ponieść za to konsekwencje, ale nie on. Nie spodziewałam się, że moimi działaniami mogę kogoś postawić w niewygodnej sytuacji.

- Nie martw się da sobie radę. – Lorenzo poklepał mnie po ramieniu jakbyśmy byli dobrymi znajomymi.

- Nie martwię się.

- Ta jasne. – parsknął. – Ale jak chcesz. – wzruszył ramionami oddalając się z resztą rodziny.

No pięknie. Każdy się zwinął, ale zostawił mnie. Samą. Na podjeździe. Nie żebym sobie nie poradziła, ale jakoś tak niezręcznie było mi przebywać tutaj samej, zwłaszcza że nie znałam całego terenu posesji.

Jedyne co mogłam w tej chwili zrobić to poczekać na Luciano więc usiadłam na schodach i z łokciami na kolanach i rękami pod brodą rozglądałam się na boki. Tak dla nudów sprawdziłam rozlokowanie ludzi, którzy na pierwszy rzut oka mogli być niewidoczni, ale nie dla mnie. Zauważyłam kilku w strategicznych miejscach gotowych do ataku w razie zagrożenia. Gdzieniegdzie zauważyłam szerokokątne kamery, które cały czas nadawały sygnał.

Wysoki na dwa i pól metra mur mógł być wykonany z wysokiej klasy kamienia a w środku zapewne był wzmacniany metalowym stelażem. Z tej odległości nie mogłam określić jakiej jest grubości, ale i przy tym też ktoś się pewnie napracował. W dodatku te drzewa, które ktoś zasadził tak żeby odgradzały wszystkich od drogi, ale były na tyle daleko od muru, że nie dało się po nich wspiąć.

- Ares – usłyszałam ciche wołanie, które dobiegało zza domu.

Podniosłam się ze schodów i ruszyłam w kierunku głosu, który wydawał mi się niczym melodia dla uszu. Należał do dziecka, ale miał w sobie łagodność, do której chciałam iść.

- Ares. – słyszałam coraz głośniejsze wołanie.

Dotarłam prawie do celu, kiedy w moim kierunku wybiegł pies szczerząc się i szczekając. Patrzyłam na niego zaskoczona, że nie spotkałam go wcześniej, ale co ja sobie myślałam w tej chwili. Dopiero drugi raz byłam w tym domu więc nic dziwnego.

Psiak zatrzymał się przede mną i położył łapy na moich butach. Miał w sobie coś takiego, że bezwiednie wyciągnęłam dłoń i pogłaskałam go po głowie. A może odezwała się moja natura, która uwielbiała zwierzęta.

- No cześć. – powiedziałam z czułością.

- Ares nie rób tak. – zanim zdążyłam pogłaskać go jeszcze raz stała przede mną mała dziewczynka. W sumie nie taka mała. Może dziesięcioletnia.

Miała piękne brązowe włosy które spływały jej falami na ramiona i plecy a oczami w takim samym kolorze wyglądało to uroczo. Biała sukienka i białe trampki dodawały jej niewinności. A w dodatku ten uśmiech, który mi posłała sprawił, że poczułam trzepotanie w piersi.

- Dzień dobry. – dygnęłam przyciągając psa do siebie za smycz.

- Cześć. – odpowiedziałam.

- Przepraszam za niego, ale czasami nie potrafi się powstrzymać.

- Nic nie szkodzi.

- Chcesz się ze mną pobawić? – jej bezpośredniość bardzo mnie zaskoczyła.

- Nie wiem czy...

- No chodź. – nawet nie pozwoliła mi dokończyć tylko pociągnęła mnie w stronę ogrodu a potem na koc, który był rozłożony pod wielkim drzewem.

Ta mała posiadała w sobie coś takiego, że w końcu usiadłam z nią i czekałam na to aż zechce się ze mną pobawić. Myślałam nad tym, że może wyciągnie jakieś filiżanki i będziemy się zabawić w picie herbatki, ale nie spodziewałam się tego, że da mi jakieś obrazki, na których odwrocie widziałam co oznacza dany rysunek.

Spojrzałam na małą niezrozumiale nie wiedząc o co w tym chodzi.

- Kilka dni temu miałam operację. Sama zobacz. – odsunęła z boku głowy włosy i dopiero teraz zauważyłam, że w tym miejscu była łysa. Blizna ciągnąca się na kilka centymetrów sprawiła, że nie wiedziałam co powiedzieć. – Ale teraz jest dobrze.

- A te rysunki? – zmieniłam jak najszybciej temat.

Patrzyłam na tekturowe kartoniki przekładając je w rękach jak karty. Nieopodal Ares biegał po trawniki i zażarcie skubał zębami trawę.

- Nie widziałam przez bardzo długi czas, dlatego uczę się od nowa przedmiotów. Niektóre pamiętam, ale większość znam tylko z dotyku.

To smutne, że taka tragedia spotkała tak małe dziecko, ale ten świat był okrutny. Ludzie cierpieli czy to przez nas czy przez swoich wrogów i nic nie mogliśmy na to poradzić.

Dziewczynka i tak była niezwykle wesoła i jakby specjalnie nie przejmowała się swoim stanem. Uśmiechała się i tym przypominała mi Nino. On też tak robił nawet wtedy, kiedy chorował. Uśmiechnęłam się na wspomnienie chłopca, który znalazłaby w tym dziecku przyjaciółkę.

- Rozumiem. – pokiwałam głową. – W takim razie zacznijmy zabawę.

- Tak. – klasnęła w dłonie. – A tak w ogóle mam na imię Sofia a ty?

- Mia.

- Mia. – wypowiedziała powoli moje imię rozkoszując się jego brzmieniem. – Bardzo ładne.

Nie odpowiedziałam za to wyciągnęłam w jej stronę pierwszy kartonik. I tak przez dobre kilkanaście minut na przemian rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się. Co to dziecko ze mną robiło, że nie potrafiłam zachować dystansu jak zwykle tylko sama do niej lgnęłam.

Dowiedziałam się, że Sofia ma jedenaście lat i od ponad trzech mieszka z rodziną Torrino która przygarnęła ją po śmierci rodziców. Nie wdawała się w szczegół, ale wiedziałem a może i czułam, że spotkała ją wielka tragedia.

- Ale lubisz tą rodzinę? – zapytałam wyciągając w jej stronę kolejny rysunek.

- Tak. – pokiwała nieznacznie głową. – Świecznik. – odpowiedziała więc wyciągnęłam kolejną. – Są dla mnie dobrzy. Nawet pan Christopher chociaż nie każdemu to pokazuje. Ludzie się go boją. – szepnęła pochylając się w moją stronę.

- Ale nie ty? – odszepnęłam.

- Oczywiście że nie. Jest dobrym człowiekiem.

- Mhm. – wymamrotałam.

Z tym bym polemizowała. Christopher. Głowa rodziny Torrino. Wiele o nim słyszałam, ale na pewno nie to, że jest dobrym człowiekiem. Słynął z tego, że nazywany był „diabłem" i jakoś ten przydomek pozostał. Spotkanie go i rozmowa z nim jeszcze bardziej mnie w tym utwierdziły. Nie uznawał kompromisów i zawsze stawiał na swoimi. Ale może ona znała go od innej strony.

- Czemu jesteś smutna? – zapytała niespodziewanie.

Moje dłonie zatrzęsły się a kartoniki wypadły z nich więc zaczęłam je szybko zbierać. Dziecięca szczerość potrafiła czasami zaskoczyć dokładnie tak jak w tej chwili. I co ja miałam tej małej powiedzieć.

Że przy niej zapominałam o stracie młodszego brata.

Że dzięki niej czułam jakby był przy mnie i nigdy nie odszedł.

Że czuję ból wiedząc, że miałby dokładnie tyle samo lat co ona, gdyby nie zginął.

- Straciłam kogoś. - powiedziałam powoli nie chcąc wchodzić w szczegóły.

- To był ktoś ważny dla ciebie. – stwierdziła.

- Tak.

- Może nie jestem dorosła, ale wiem, że na pewno tak gdzie się znajduje jest mu dobrze. – patrzyła na mnie wzrokiem przepełnionym łagodnością.

- Na pewno. – pokiwałam głową naprawdę w to wierząc.

Może bóg istniał a może nie kto wolał. Jednak byłam pewna tego, że Nino jest bezpieczny i nie dzieje mu się żadna krzywda.

- Ale i tak to boli co nie? – zapytała, ale czułam, że za tym pytaniem kryje się coś więcej.

- Nawet jeśli godzimy się z czyjąś śmiercią nie znaczy to że mniej nas to boli. – dotknęłam piersi. – To zawsze jest bolesne i nigdy nie odchodzi tylko staje się odrobine lżejsze.

- Mama była najlepsza. – wyznała cicho. – Amara też jest dla mnie bardzo dobra i naprawdę się stara, ale to nie to samo.

Sofia mówiła i mówiła ja patrzyłam na osoby stojące na nią. Luciano z rękami w kieszeniach a Amara z butelką wody zapewne dla małej. Patrzyła na nią z czułością a w jej oczach widniały łzy.

- Nie ważne czy jest twoją mamą czy nie. Ważne, że cię kocha. – mrugnęłam do niej. – Bo kocha prawda?

- Wiem, że tak. – dziewczynka pomogła mi zebrać obrazki. – A ja kocham ją.

- I to jest najważniejsze. Nic więcej się nie liczy, ale gdybyś chciała kiedyś porozmawiać o mamie to tylko powiedz. Ja też ją straciłam jak byłam mała więc wiem co czujesz.

- Naprawdę? - w jej głosie pojawiło się zaskoczenie.

- Pewnie, ale teraz muszę iść. – wskazałam głową na stojącą parę niedaleko nas.

Kiedy ja otrzepywałam ubranie Sofia podeszła w tym czasie do Amary i objęła ją w pasie. Dziewczynka może i straciła jedną matkę, ale zyskała kolejną.

Zatrzymałam się przy nich ignorując wwiercające się we mnie spojrzenie Luciano. Nie chciałam słuchać umoralniających gadek o tym jaka to jestem nieodpowiedzialna zwalając im na głowę płatnych zabójców.

- Wracamy? – zapytał.

- Tak. – pokiwałam głową.

- Odwiedzisz mnie jeszcze? – zapytała Sofia wyswobadzając się z ramion Amary. Jak mogłabym odmówić temu uroczemu dziecku.

- Jeśli tylko będziesz chciała. – powiedziałam. – A gdybyś tylko miała ochotę możesz mnie odwiedzić.

Zaproponowałam zanim zdążyłam pomyśleć czy to dobry pomysł, ale skoro już to powiedziałam nie było odwrotu. Obawiałam się, że przy niej mogę stać się jeszcze bardziej słaba, ale to może i dobrze. Tyle lat starałam się trzymać uczucia na smyczy, a kiedy teraz wychodziły na wierzch czułam się z tym niezwykle dobrze.

- Na pewno cię odwiedzę. – wyszczerzyła się do mnie.

Pożegnaliśmy się i ramię w ramię ruszyliśmy w stronę samochodu. W powietrzu dało się wyczuć ciężką atmosferę więc cokolwiek wydarzyło się za drzwiami gabinetu, kiedy stamtąd wyszliśmy było poważniejsze niż myślałam.

- Masz przeze mnie kłopoty? – spojrzałam na niego, kiedy wsiedliśmy do samochodu.

- A jak myślisz? – odwrócił się w moją stronę.

- Czyli jest źle.

- Nie jest źle. – odpalił silnik. - To tylko kolejna komplikacja.

- Z mojej winy. – odetchnęłam głęboko i powiedziałam coś co nigdy nikt nie usłyszałby z moich ust. – Przepraszam.

- Wow, to coś nowego. – zaśmiał się prowadząc samochód. – Ale nie przejmuj się tym. Jakoś to załatwię.

Chciałam jeszcze coś dodać, ale wtedy wziął mnie za rękę. Ogromne ciepło rozlało się od niego po całym moim ciele w ciągu zaledwie kilku sekund a serce fiknęło koziołka.

To było niebezpieczne i zdarzyło się po raz kolejny. Nie mogłam sobie pozwolić na głupie zauroczenie Luciano, ale to chyba już się stało. Słowami w których zapewnił mnie żebym się nie przejmowała załatwił wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro