Rozdział 10
Mia
Przeciągnęłam się leniwie starając się obudzić ze snu, ale wtedy poczułam szarpniecie w boku. Leżałam z głową na czymś przyjemnie wygodnym i ciepłym. I czymś co na pewno nie było poduszką. Otworzyłam jedno oko i pierwsze co zobaczyłam to poruszająca się spokojnie klatka piersiowa.
Co jest kurwa. Podniosłam głowę i ujrzałam w wpatrzone we mnie oczy mojego narzeczonego. Uśmiech grający na jego wargach mówił mi, że bardzo dobrze się bawi. Zrobiłam coś czego nigdy bym w tej sytuacji nie zrobiła. Położyłam brodę na jego piersi i spojrzałam na niego rozleniwiona. Tak łatwo było przy nim udawać, że jesteśmy normalni.
- Lepiej się czujesz? – pogładził mnie po ramieniu sunąc powoli swoimi palcami w górę i dół.
- To tylko draśniecie. Bywało gorzej. – uspokoiłam go. Jednak nie powinnam tego mówić. Jego oczy pociemniały a atmosfera jakby spadła o kilka stopni.
- Mogłabyś mi nie mówić o takich rzeczach albo lepiej nie pakuj się w takie sytuacje, gdzie możesz zostać ranna. – nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Nie jestem kobietą, która siedzi bezczynnie w domu i wyszywa pieprzone serwetki. Lubię być tak gdzie coś się dzieje, lubię czuć adrenalinę tak jak wczoraj i co najważniejsze uwielbiam ten moment, kiedy wiem, że ocaliłam kolejną niewinną istotę.
Po moich słowach w pomieszczeniu zapanowała cisza. Nie odrywaliśmy od siebie wzroku a każde z nas chciało w ten sposób pokazać kto jest górą. To nie tak że specjalnie narażałam się na niebezpieczeństwo, ale jeśli miałam okazję, dlaczego nie miałam z niej skorzystać.
- Nie ważne, ile istnień uratujesz to i tak nie zwróci ci brata. – jego wstrząsnęły mną do samych podstaw.
Brakowało mi słów, aby opisać to co teraz zrobił. Szarpnęłam się i podniosłam do pozycji siedzącej a następnie powoli zaczęłam zsuwać się z łóżka. Trzymałam dłoń na boku, kiedy z każdym ruchem czułam niewielki dyskomfort.
Największy ból czułam głęboko w swojej piersi, kiedy usłyszałam słowa, których nie chciałam. Nie znał mnie a myślał, że cokolwiek wie o tym co czuję.
- Ucieczka niczego nie załatwi.
- W tym jestem najlepsza. – wstałam warcząc w jego stronę. – Tylko tak odgradzam się od ludzi takich jak ty.
Wyłącznie w ten sposób mogłam się chronić przed bólem jaki by na mnie spadł. Ktoś kto jest do bólu szczery to ktoś kogo nie chcę w swoim życiu. Wolałabym być okłamywana, gdyby to przyniosło mi ulgę.
- Takich jak ja? Czyli jakich? – podniósł się i stanął po drugiej stronie łóżka. Starałam się ignorować to, że był bez koszulki a jego spodnie były opięte w okolicy wzwodu.
- Mówiących mi to czego nie chcę słuchać.
- To mam cię okłamywać? – patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Masz mi nie mówić, że on nie żyje, bo nie jestem na to gotowa rozumiesz! – wrzasnęłam. – Nie jestem gotowa, żeby go zostawić.
- Nie zostawiasz go, jeśli przyznasz się w końcu do tego, że on nie wróci. – powiedział niezwykle łagodnie i zaczął do mnie podchodzić.
- Ale tylko to sprawia, że jeszcze nie zwariowałam. – złapałam się za pierś. – Nie mogę przyznać, że mój brat nie żyje, bo to tak jakbym o nim zapomniała.
Nino był całym moim światem i jego stratę odczuwałam tak jakby ktoś zabrał z nim połowę mojego serca. Więc jak mógł powiedzieć, że on nie wróci. Nie mogłam się z tym pogodzić. Jeszcze nie teraz.
Stanął przede mną i wziął mnie w ramiona nie pozwalając abym się odsunęła. Nie chciałam tego. Nie chciałam jego dobroci, ale nie pozwolił mi na to. Trzymał mnie mocno nawet wtedy, kiedy łzy zaczęły płynąć po moich policzkach a w ustach zrodził się krzyk.
Po raz pierwszy od jego śmierci ktoś zobaczył mój płacz. Zobaczył, że jednak mam jakieś uczucia i jego strata odcisnęła na mnie piętno.
Poddałam się temu co ze mną robił. Pozwoliłam, aby wziął mnie na ręce i położył na łóżku. Nawet wtedy, kiedy kładł się przy mnie i otoczył ramionami pozostawałam bierna. Pozwoliłam ten jeden jedyny raz, aby to uczucia wzięły górę nad rozsądkiem.
Dom pogrążony był w ciemności co wydawało mi się niezwykle dziwne. Przecież w domu było kilkunastu ludzi w tym mój brat. Przyśpieszyłam kroku czując, że coś jest nie tak. Nie powinnam zostawać tyle czasu u Manueli ale tak bardzo się zagadałyśmy że całkowicie straciłam poczucie czasu.
Podbiegłam do drzwi i otworzyłam je zamaszystym ruchem. Wpadłam do środka nie wiedząc czego się spodziewać. Już po kilku krokach wiedziałam, że jest źle. Przy schodach prowadzących do sypialni mojej i moich braci leżały dwa ciała.
Znałam każdego z tych mężczyzn. Od lat służyli wiernie mojemu bratu a teraz leżeli bez życia na granitowych płytach a dziury w ich głowach wskazywały, że nikt już nie może im pomóc.
- Nino! – krzyknęłam czując jak ogarnia mnie panika.
Ruszyłam biegiem w kierunku jego pokoju. Kiedy nie usłyszałam odpowiedzi zawołałam go jeszcze kilka razy zanim dotarłam do jego pokoju. Drzwi były otworzone a w jego progu leżał kolejny człowiek Carlosa.
Stanęłam czując pod butami krew, w którą wdepnęłam. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam nic powiedzieć. Patrzyłam tylko na wnętrze pogrążonego w ciemności pokoju wiedząc co zastanę, kiedy wejdę do środka.
Zmusiłam się ostatnimi resztkami siły jakie mi pozostały, aby zrobić krok za krokiem. Przeszłam obok ciała a potem w głąb pokoju wprost do leżącego przy łóżku Nino.
Kolana ugięły się pode mną, kiedy zobaczyłam twarz mojego braciszka. Dotknęłam jego policzka czując, że był jeszcze ciepły. Nadal miał na sobie swoją piżamę w samochodu a obok dłoni leżała książka, którą mu czytałam przed snem. Szloch opuścił mojego gardło, kiedy dotarło do mnie, że czekał na mnie. Czekał a ja nie przyszłam tak jak obiecałam.
Nie potrafię opisać bólu jaki w tej chwili poczułam. Nic nie równało się wyrwaniem mojego serca jak w tej chwili. Dotykałam piersi Nino, na której widniały czerwone plamy krwi. Nie mogłam przestać jakby mój dotyk miałby przywrócić mu życie.
Jak ktoś mógł to zrobić. Jak mógł zabić niewinne dziecko bez wyrzutów sumienia. Moje życie zawaliło się w ciągu jednej sekundy i nic nie mogło tego zmienić.
Nie wiem jak długo siedziałam przy jego ciele i jak długo wpatrywałam się w jego twarz. Czas przestał mieć dla mnie znacznie. Trwałam przy nim nie chcąc pogodzić się z tym, że jego już go nie ma.
- Mia! – usłyszałam jak przez mgłę trzymając ręce całe mokre od krwi we włosach. – Mia! Spójrz na mnie.
Przeniosłam swoje oczy na Carlosa, który patrzył na mnie kompletnie nie wiedząc co zrobić. W oddali stali jego ludzie rozglądając się na boki szukając zagrożenia, którego dawno już tu nie było.
- Dlaczego? – wyszeptałam.
- Mała. – wyciągnął do mnie ręce, ale nie chciałam, aby to robił. Odsunęłam się od niego nie chcąc, aby mnie dotykał.
- Mia to Ricardo.
- Nie. – pokręciłam głową nie wierząc w ani jedno jego słowo. Przecież Ricardo to nasz brat i nigdy by tego nie zrobił. Nie on. Wiem, że kochał Nino i nigdy by tego nie zrobił.
- Mia. Wszystko jest na kamerach.
- Nie! – rozdzierający krzyk przeciął ciszę panującą w pokoju. Krzyczałam, ile sił nie wierząc w to co mów Carlos.
Czułam dłonie na ramionach, ale wyrwałam się z nich. Kilku ludzi brata podbiegło do nas i pomogło mnie obezwładnić. Szarpałam się, drapałam, gryzłam, byleby tylko mnie puścili.
- Przykro mi Mia. – poczułam na policzku dłoń mojego brata a w okolicy szyi ukłucie. – Przepraszam, że się spóźniłem.
Jego głos docierał do mnie jak przez mgłę. Coraz bardziej traciłam kontakt z rzeczywistością aż w końcu nie mogłam utrzymać otwartych oczu. Powitałam ciemność z ulga wypisaną na twarzy.
Luciano
Gładziłem ją po włosach, po ramionach a nawet po plecach do czasu aż zasnęła umęczona wielogodzinnym płaczem. W końcu mogła choć na chwilę odetchnąć. Moje słowa były błędem. Nie powinienem tego robić i sprawiać jej jeszcze więcej bólu.
Zignorowałem kolejne połączenie od wuja doprowadzając do tego, że zadzwonił ojciec każąc stawić mi się w rodzinnej rezydencji. Odpowiedziałem tylko że nie dzisiaj i żeby na razie dał spokój. Nie wdawałem się w szczegóły, ale poprosiłem o czas.
Otrzymałem od Christophera krótką wiadomość.
Masz czas do jutra i ani chwili dłużej. Z samego rana masz się stawić z Mią u mnie w gabinecie. Nie chcesz żebym sam do ciebie przyszedł.
Nie wiem co powiedział mu tata, ale chyba poskutkowało.
Mia poruszyła się niespokojnie przy moim boku więc pogładziłem ją po policzku. Zanim zdążyłem się zorientować co robię pochyliłem się w jej stronę i pocałowałem ją delikatnie w usta. Pierwszy pocałunek a poczułem jakbym stanął w płomieniach.
Pokręciłem głową czując się jak idiota. Jak takie głupie i zwykłe złączenie naszych ust wywołało we mnie taką reakcję. Chyba po prostu nie miałem za długo żadnej kobiety.
- Musiałeś mnie całować, kiedy śpię? – wzdrygnąłem się słysząc jej głos.
- Gdybyś była przytomna mogłabyś mnie zdzielić w twarz więc wybrałem mniejsze zło.
- Kretyn. – zaśmiała się delikatnie.
Dotknęła mojej twarzy, kiedy pochylałem się nad nią a moje ciało stężało. Oczy miała opuchnięte od łez, ale i tak dla mnie była śliczna. Coś się w niej zmieniło a jej kolejne słowa mnie w tym utwierdziły. Podzieliła się ze mną czymś dla niej cennych. Wspomnieniami.
- Mój brat chciał zabić każdego z nas, ale nie przewidział, że Carlos musiał pilnie wyjechać a ja po prostu zapomniałam wrócić na czas. – wyszeptała jakby te słowa bardzo wiele ją kosztowały. – Obiecałam Nino, że wrócę i nie obiecałam słowa.
- To nie twoja wina.
- Może gdybym tam była...
- To byś nie żyła. – powiedziałem.
A potem, żeby nie pozwolić jej dojść do słowa i mówić o kolejnych bzdurach opowiadałem jej o sobie. Mówiłem o tym jakie miałem dzieciństwo. Jak to było dorastać w tej rodzinie. Jak bardzo lubiłem to co robiłem.
Mówiłem cały czas aż do momentu, kiedy Mia posłała mi spojrzenie pełne wdzięczności. Teraz znacznie lepiej ją rozumiałem, ale to nie znaczy, że zgadzałem się z jej słowami i zrobię wszystko, żeby zmieniła na ten temat zdanie.
Miałem czas więc dzień po dniu pokażę jej co to znaczy żyć. Co to znaczy mieć rodzinę nawet jeśli sama tego nie chce. Będę na tyle nachalny aż sama przekona się, że może być tu szczęśliwa. Że może pozwolić odejść bratu bez poczucia, że go zostawia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro