Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Poznacie bohaterkę nowej serii którą dla was piszę, więc dajcie znać co o niej myślicie ;)



Mia

Odeszłam od Luciano na bezpieczną odległość chcąc przygotować się na spotkanie z przyjaciółką. Sama przed sobą nie chciałam przyznać, że zależało mi na tym, żeby nie było go przy mnie przez cały czas, bo bałem się tego co czuję. Zaczęło mi na nim zależeć a także na tej rodzinie co wydawało się niezwykle głupie. Po tak krótkim czasie przyjęli mnie do siebie i nigdy nie powiedzieli, że jestem obca. Od samego początku traktowali mnie jak członka rodziny i za to będę im ogromnie wdzięczna.

Wyczułam na sobie wzrok Luciano, dlatego odwróciłam się do niego posyłając niewielki uśmiech. Przekazałam w nim wszystko co w tej chwili czułam, ale najważniejsze to, że chciałam go przeprosić za brak zaufania.

- Mia! – krzyknął i wiedziałam, że to już czas.

Poczułam, jak kula wbija się w moje ciało sprawiając tym samym, że nie mogłam utrzymać równowagi i upadłam. Kurwa czy ona do reszty oszalała trafiając dokładnie w to miejsce!

Nie udało mi się w ostatniej chwili zareagować i uderzyłam głową o posadzę. Ból rozszedł się po mojej czaszce wyduszając ze mnie jęk.

- Mia! – Luciano pochyla się nade mną patrząc na płynącą z rany krew, którą uciskałam swoją dłonią.

Kurwa, ale to bolało. Zacisnęłam zęby i podniosłam się do siadu. Poruszałam głową na boki chcąc pozbyć się tego irytującego bólu, ale to chyba na nic. Minie trochę czasu aż przestanie, ale jak nic pozostanie mi guz.

- Znaleźć go! – krzyknął Christopher do swoich ludzi, którzy rozpierzchli się we wszystkie strony szukając sprawy.

- Nie! – wychrypiałam na tyle na ile mogłam w dalszym ciągu tamując krwawiące miejsce.

Każdy z obecnych patrzył na mnie zszokowany a Christopher nie przestawał wydawać rozkazów swoim ludziom. Wydawał się taki nieobecny w tej chwili jakby nic co bym powiedziałam nie docierało do niego. Musiałam twardo postawić na swoim i zatrzymać go zanim zginie któryś z jego ludzi.

- Nie. – powiedziałam podnosząc się z pomocą Luciano. Spojrzałam na dziurę w ramieniu i przeklęłam. – Kurwa i urodziny spierdolone. – rana może nie była poważna, ale nie tak się umawiałyśmy. To miało być zwykłe draśnięcie.

- Dawać apteczkę! – krzyknął Luciano do jednego z żołnierzy.

- Nic mi nie będzie. – machnęłam ręką.

- A skąd ty to niby wiesz! – warknął pomagając mi usiąść na kanapie. Była w tym jedna pocieszająca rzecz. Sukienka pozostała w stanie nienaruszonym. No może poza plamami z krwi, ale tego chyba nie dało się sprać.

Spojrzałam na niego ze spokojem nie przejmując się tym jak bardzo był wściekły. Z początku nie zrozumiał, ale w końcu to do niego dotarło.

- Kurwa. – powiedział z niedowierzaniem. - Ty wiedziałaś.

- Oczywiście że tak. A jak myślisz, dlaczego wybrałam moment, kiedy nie było tu dzieci. – warknęłam.

Miałyśmy opracowany cały plan. Gdyby to nie był odpowiedni moment miałam nawet nie stawać w oknie, ale to zrobiłam i przyjaciółka zrozumiała to jak znak do działania.

Apteczka trafiła w ręce Luciano, ale był zbyt pogrążony we wściekłości, żeby dobrze mnie opatrzyć więc zrobiłam to sama. Na szczęście kula przeszła na wylot i nie uszkodziła niczego poważnego. Wyciągnęłam ze środka specjalny proszek hamujący krwawienie i posypałam go na ranę z obu stron. Miałam do czynienia z czymś takim już niejeden raz dlatego kolejne co zrobiłam to założyłam gruby opatrunek wiedząc, że za chwilę krew przestanie płynąć.

- Skąd? – zapytał zamykając pudełko.

- To był jedyny sposób, żeby mnie nie zabić a jednocześnie spróbować wykonać wyrok. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Czy ty jesteś normalna! – Christopher przecisnął się pomiędzy nami. – Wystawiłaś się na postrzał specjalnie?

- Tak. – nie miałam zamiaru owijać w bawełnę, jeśli tak właśnie było.

- Ja pierdole. – westchnął łapiąc się za głowę. Chyba jednak sam diabeł nie przewidział tego jaka jestem nienormalna. I zdolna do wszystkiego.

- Tylko tak Mendoza nie zmieniłby zabójcy, bo dostałam i to był błąd przy pracy. – wzruszyłam ramionami.

- Więc co teraz? – dopytał Aiden sącząc powoli drinka.

Jako jedyny nie zareagował na to co się stało. Patrząc na niego i to jak on patrzył na mnie musiał się zorientować już wcześniej jednak nic nie mówił. Tylko czekał na mój kolejny krok.

- Czekamy. – wskazałam drzwi. – Ale lepiej powiedz ludziom, żeby nie strzelali, bo tylko ich pozabija. – tym razem powiedziałam to do Christophera, który nie wahał się ani chwili.

- Kurwa Aiden odwołaj ludzi. – warknął w stronę brata.

Nie znaczyło to, że będzie czekał bezczynnie. Wyciągnął dłoń do piersi i ściągnął przytwierdzony do niej pistolet, odbezpieczył go podchodząc do swojej żony stając przed nią. Reszta mężczyzn zrobiła to samo a nawet chciała, aby ich drugie połówki wyszły na co te nie chciały się zgodzić. Kto by przypuszczał, że jednak włoska famiglia i nie jest taka zła a kobiety w niej nie są zwykłymi pionkami które można łatwo manipulować.

- Za moich czasów nie było takich problemów. – don Alessio usiadł obok mnie podając mi talerz z leżącymi na nim ciastkami. – Chcesz jedno?

- Może później. – odpowiedziałam zachodząc w głowę jak on może w takiej chwili myśleć o jedzeniu. W momencie, kiedy jego rodzina może być zagrożona i za chwilę zginąć.

Ale to co myślałam było błędem, kiedy poczułam przy moim boku lufę pistoletu. Mężczyzna niby usiadł obok mnie tak zwyczajnie, ale chciał w ten sposób być blisko. Nie mogłam się na niego gniewać, że mi nie zaufał, skoro chciał chronić tylko swoją rodzinę.

Spojrzałam na niego ze spokojem i nie dałam po sobie poznać co się dzieje. Jakby nie patrząc dostałam kulkę w ramię a drugą mogłam zarobić za chwilę, jeśli moja przyjaciółka wkrótce nie przyjdzie.

Odwróciłam się do drzwi, zza których nic nie było widać. Ciemność sprawiała, że ta chwila wydawała się jeszcze bardziej podniosła. W końcu po wielu sekundach zobaczyłam majaczący cień a w następnej postać całą w czerni, która zakapturzona weszła przez drzwi z bronią na ramieniu. Gdyby tak dodać jeszcze jakąś podniosłą muzyczkę wyglądałoby to jak z filmu akcji.

- Długo kazałaś na siebie czekać. – powiedziałam.

- Mnie się nie śpieszy. – odpowiedziała i ściągnęłam kaptur z głowy. – Przepraszam za to. – spojrzała na moje ramię.

Laura miała to do siebie, że nigdy nigdzie się nie śpieszyła. Była typem osoby, która analizowała swoje szanse i kiedy była ich pewna dopiero wtedy atakowała. Była ode mnie starsza tylko o kilka lat, ale nie dawała mi tego odczuć przy każdym naszym spotkaniu. Zachowywała się raczej jak starsza siostra, uczyła mnie i cierpliwie czekała na to aż wykonam kolejny krok.

- Kurwa kobieta. – krzyknął Simon patrząc na nią oniemiały.

- Miałaś mnie tylko drasnąć. – warknęłam.

- Draśnięcie jest za mało efektowne. - wzruszyła ramionami przysiadając na kanapie przede mną. Położyła broń na przy swoich nogach nie robiąc sobie z nic z tego, że była w pomieszczeniu z mężczyznami, którzy mogliby ją bez mrugnięcia okiem zabić. – Wszystkiego najlepszego tak w ogóle.

- Dziękuję. – odpowiedziałam z westchnieniem nie mając do niej siły.

- A teraz powiedz mi co ty sobie myślałaś tak się narażać. – podniosła głos. – Czy ty jesteś poważna, żeby zabijać takiego debila i narażać się jego wujowi?

- Tak jakoś wyszło.

- Twoja głupota wyszła, ale rozumiem cię. – machnęła ręką. – Jesteś uczulona na krzywdę innych, dlatego przymknę na to oko.

- Możemy przejść do konkretów żebyś mogła wynieść się z mojego domu! – Christopher nie stał już obok żony, ale nad Laurą, która patrzyła na niego z podziwem.

- Nie denerwuj się tak tylko siadaj, bo mamy do pogadania. – machnęła ręką.

- Czy my się czasem nie znamy? – zapytał po dłuższej chwili Don Alessio.

- Znamy się i to bardzo dobrze. – przyjaciółka spojrzała na niego z niewielkim uśmiechem, który był niecodzienny w jej wydania. – Albo znaliśmy dawno temu.

Moja rola w tym wszystkim się skończyła dlatego przysłuchiwałam się ich rozmowie ciekawa jak i kiedy mogli się poznać, bo o tym nie słyszałam. Niewielkie urywki z jej życia jakimi mnie uraczyły nie wskazywały na znajomość z rodziną Torrino.

- Znał pan mojego ojca, który z tego co pamiętam bardzo pana lubił. To się chyba nazywa braterska przyjaźń. – zmarszczyła nos jakby sama ta nazwa ją obrzydzała.

- Powiedz mi dziecko jak się nazywasz? – zapytał w końcu przechodząc do konkretów.

Broń, która jeszcze chwilę temu przyciśnięta była do mojego boku zniknęła. Jak widać chyba przeszłam próbę i zdałam egzamin na zaufanie.



Christopher

Nie wiedziałem co sądzić o tej kobiecie, która niczego nie robiła sobie z tego, że trzymałem ją na muszce. Spojrzała tylko na mnie z uśmiechem, ale całą swoją uwagę poświeciła mojego ojcu jakby to on tu rządził.

- Laura Agosti. – odpowiedziała czekając na jego reakcję.

- Cassio Agosti. – pokiwał smutno głową dobrze wiedząc kim jest kobieta. – Wyjechał dawno temu, ale utrzymywaliśmy kontakt. – spojrzał na nią z bólem. – Do tamtej nocy sprzed ponad dziesięciu laty.

- Dlaczego nigdy o nim nie słyszeliśmy? – zapytałem chowając broń. Zachowanie mojego ojca jasno wskazywało, że od niej nie spodziewa się zagrożenia.

- Wyjechał dawno temu. – powiedział rzucając mi szybkie spojrzenie, którym wrócił do dziewczyny. – Wszyscy wtedy zginęli.

- Nie wszyscy. – sprostowała.

- Twoi rodzice... - zawahał się przez chwilę. - ... twoje trzy młodsze siostry.

Coś w mojej pamięci zaczęło świtać, kiedy zaczął mówić. Pamiętam, że kiedyś coś mówił o kimś o nazwisku Agosti w jednej z rozmów, ale szybko uciął temat. Nie dociekałem, ale też niezbyt mnie to interesowało.

- Nie wszyscy zginęli. – wyprostowała się na kanapie jakby ten temat był dla niej niewygodny.

- A czy twoje siostry? – wiedziałem, że ojciec nie odpuści tego tematu.

- Tylko dwie. – odpowiedziała mocniej zaciskając dłonie, które trzymała na kolanach.

Posłałem swojej żonie szybkie spojrzenie, które od razu wyczuła. Do tej pory pozwalałem jej zostać, ale teraz sytuacja się zmieniła. Dziewczyna nie przyszła tu tylko po to, aby pomóc. Czegoś od nas chciała, ale że byłem na tyle ciekaw wysłucham jej.

Amara zabrała ze sobą wszystkie moje bratowe i zamknęła za sobą drzwi. Zanim to jednak zrobiła posłała mi spojrzenie mówiące, że mam nikogo nie zabijać. Tak jakby to ode mnie zależało jednak kiwnąłem głową nie chcąc jej denerwować jeszcze bardziej.

- Mam rozumieć, że pomogłaś Mii tak bezinteresownie? – zapytałem chcąc ją wyczuć.

- Oczywiście że nie. – mrugnęła do dziewczyny. – Nie żebym jej nie lubiła, ale skoro dała mi taką szansę czemu miałabym z niej nie skorzystać.

- Więc? – ponagliłem ją.

- Jak powiedział Pan Alessio cała moja rodzina nie żyje i tak jest do tej pory. Przyszedł czas, żeby wyjść z ukrycia i przejąć interesy które zostawił po sobie mój ojciec.

- A my jesteśmy ci potrzebni do?

- Z tego co wiem ściśle współpracowaliście z moim tatą do czasu masakry. Od tamtej pory nikomu nie udało się was przekonać do ponownego zacieśnienia więzi, że tak powiem.

- I myślisz, że teraz się uda?

- Tak, dokładnie tak myślę. – spojrzała na mnie a w jej oczach pojawiła się mroczna nuta. Chyba nie jesteśmy taci różni jak mi się na początku wydawało. – Rodzinnymi interesami zajmuje się teraz prawa ręka mojego taty. Nie powiem, że źle to robi, ale to jednak moja rodzinna spuścizna nie jego.

- I chcesz ją odzyskać. – w końcu to do mnie dotarło.

- Dokładnie tak. – pokiwała głową. – Chcę odzyskać wszystko a także sprawić, że ci co skrzywdzili moją rodzinę zapłacą.

- Ale ci ludzie, na których dałaś mi zlecenie...

- To nie wszyscy. Jeszcze zostało trzech którzy bardzo dobrze wiedzą, że żyje, ale nie mogą o tym mówić, bo sami wykopaliby sobie grób.

- Ilu ludzi już w sumie zabiłaś?

- Pięciu, ale gdyby to ode mnie zależało byłoby ich znacznie więcej. Każdy z nich miał rodzinę, ale to nie rodzina odpowiada za to co stało się z nami.

W sumie, gdyby się nad tym dłużej zastanowić dziewczyna miała poukładane w głowie i całkiem racjonalnie myślała. Szanowała rodzinę i nie zabijała, gdy nie było takiej potrzeby. A interesy, o których mówiła faktycznie wiele wnosiły w tamtych czasach i przynosiły wiele korzyści. Ale żeby to kobieta rządziła całą rodziną trochę mnie zniechęcało.

- Muszę o tym pomyśleć. – powiedziałem po dłużej chwili. – Dam ci znać za kilka dni o swojej decyzji.

- Dobrze. – podniosła się z miejsca. – Kiedy podejmiesz decyzję wtedy ja pozbędę się problemu jakim jest Mendoza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro