Rozdział 14
Luna
- Co ci znowu jest maleńka? – spojrzałam na córkę, która od kilkunastu minut zanosiła się płaczem i żadna siła nie zdołała jej uspokoić.
Nie miałam kompletnie pomysłu na to jak miałabym temu zaradzić. Przyłożyłam jej dłoń do czółka chcąc sprawdzić czy czasem nie ma gorączki, ale nie. Więc to jej było do jasnej cholery, że tak się darła.
Chodziłam z nią po całym domu, pokazywałam jej wszystko po kolei sądząc, że to ją zainteresuje, ale to na nic.
- Czemu moja księżniczka płacze? – zapytał wchodzący do domu mój mąż. Spojrzał na nas zmartwiony a widząc moja zdesperowaną minę od razu wziął na ręce Antonię.
Usiadłam zrzucając z nóg szpilki, od których za chwilę dostałabym wścieklicy. Dobre do siedzenia to one były, ale nie do chodzenia non stop. Zastanawiałam się, dlaczego nie zdjęłam ich wcześniej, ale tak bardzo byłam skupiona na swojej córce wszystko inne zeszło na dalszy plan.
- Nie mam pojęcia. – westchnęłam. – Ciągle płacze a ja nie wiem, dlaczego. – wyszeptałam z trudem panując nad łzami.
- Co ci jest maleńka? Tatuś już to jest. – szeptał do mnie i gładził ją po pleckach. Mała jak zwykle wtuliła się w niego i w ciągu kliku minut przestała płakać.
Byłam zazdrosna o więź jaka ich łączyła. To ja nosiłam ją w sobie przez wiele miesięcy, to ja ją urodziłam, ja karmiłam, przewijałam i siedziałam godzinami bojąc się, że przestanie oddychać a ona i tak wolała swojego tatę. Z drugiej jednak strony cieszyłam się, że tak bardzo chce się nią opiekować. To było popieprzone jak można myśląc w dwóch skrajnie innych kierunkach.
- Jestem zazdrosna. – powiedziałam patrzą na śpiącą w jego ramionach Antonię.
- Po prostu kocha swojego tatę.
- A mamę to nie?
- Tego nie powiedziałem. – pokręcił głową.
- Ale pomyślałeś. – uśmiechnęłam się wiedząc, że go mam. – Możesz mi to wynagrodzić wieczorem. – poruszyłam sugestywnie brwiami.
- Skoro tak to zrobię wszystko co tylko zechcesz. - mrugnął do mnie.
Gdyby ktoś mi powiedział, że po tym co się wydarzyło nadal bym z nim była chyba bym go wyśmiała. Tak zranił mnie i sprawił, że przestałam wierzyć w świat, który mnie otacza nie chcąc mieć z nim nic wspólnego. Wybaczyłam i to była najwspanialsza decyzja jaką mogłam zrobić. Kochałam go a ta miłość była silniejsza od mojej nienawiści do niego.
- Powiedz mi jak tam spotkanie? – zmieniłam temat. – Jak to wygląda?
- Naprawdę myślisz, że coś ci powiem.
- No oczywiście. – wstałam i wzięłam na ręce córeczkę chcąc ją ułożyć w łóżeczku.
Ruszyłam z nią na górę wiedząc, że Cassian nie odpuści sobie momentu układania jej do snu. Co z tego, że było południe i małej zachciało się spać. Nie chciał przegapić ani jednej chwili z jej życia zwłaszcza po tym jak jakiś czas z nim nie mieszkałam.
Włożyłam Antonię do łóżeczka i ściągnęłam jej buty, sukienkę i rozplotłam włosy z kucyków. Nie przebierałam jej w piżamę, bo wiedziałam, że za jakąś godzinkę się obudzi.
- No więc? – spojrzałam na męża. – Jak się sprawy mają.
- Luciano ma to załatwić.
Cassian włożył ręce do kieszeni patrząc jak składam ubranka po praniu. To też robiłam sama, bo po prostu miałam na tyle czasu a także na inne rzeczy. Nie byłam też mamą, która prasowała rzeczy dziecka jak porąbana przez kilka godzin, żeby po pięciu minutach je ściągnąć, bo się ubrudzą.
- Nie myślisz, że to dla niego za dużo? On nie jest typem, który działa a takim który czeka na rozkaz. To może go przerosnąć. – miałam wielkie obawy co do tego pomysłu.
- Da sobie radę. – stwierdził podchodząc do mnie i pomagając mi w składaniu. Wyszło mu to bardzo nieporadnie i chociaż wyglądało jeszcze gorzej to i tak posłałam mu wdzięczny uśmiech, bo robił to dla mnie. Dla nas.
- Wiem, że nie chcę ich w to mieszać chociaż wiem, że i tak nie mam nic do gadania. – spojrzałam na męża. – Chcę tylko żeby byli bezpieczni.
- O to nie musisz się martwić. – złapał moją dłoń zatrzymując mnie w miejscu. – Nie chodzi tylko o to prawda? Boisz się o Antonie i o jej przyszłość, ale jedyne co mogę ci obiecać to to, że nigdy nie zrobię nic, żeby ją zranić.
Nie powiedziałam tego na głos, ale on i tak dobrze wiedział, jak się czuję. Nie chciałam dla córki tego co dla siebie. Małżeństwo wyszło mi na dobre, ale kto wie co może ją spotkać w przyszłości.
Chcę, żeby się uczyła i poszła na studia.
Chcę, żeby robiła to co kocha nawet jeśli oznacza to wyjazd do innego kraju.
Chcę dla niej kogoś kto ją szczerze pokocha za to jaka jest a nie kim jest.
- Obiecujesz? – spojrzałam na niego z miną szczeniaczka. Tak wiem, że wykorzystywałam swój urok, ale skoro mogłam to czemu z tego nie skorzystać. Każda pomoc się przyda.
- Obiecuję na całą miłość do ciebie.
Oparłam głowę na jego piersi czując jakbym po raz kolejny się w nim zakochała. Był ode mnie kilkanaście lat starszy i gdyby się dobrze postarał to może mógłby być moim ojcem. Jednak to była tylko różnica wieku która dla mnie nie miała znaczenia. Uczucia są silniejsze i o wiele głębsze, jeśli się o nie dba a Cassian robił to każdego cholernego dnia udowadniając mi jak bardzo mnie kocha.
- Luciano chyba ją lubi. – powiedziałam po chwili myśląc o Mii która może z pozoru wydawała się zamknięta w sobie, ale tak naprawdę była taka jak my. Chociaż jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, jednakże już była częścią rodziny.
- Zauważyłem po tym jak jej dotykał w gabinecie. – przyciągnął mnie do swojej piersi. Wtuliłam się w nią tak jak zawsze, kiedy tylko miałam na to okazję.
- Przeszkadza ci to? – zapytałam patrząc na niego z dołu.
- Nie wiem. Po prostu ta dziewczyna...
- Jest czymś ciekawym i na co nie masz wpływu. – dokończyłam dobrze wiedząc o co mu chodzi.
- Dokładnie. Jest pyskata, nieustępliwa, głośna. – zaczął wyliczać.
- Czyli jest dla niego idealna.
- Nie mogę zaprzeczyć. – westchnął gładząc mnie po plecach.
Zaśmiałam się wiedząc, że już ją zaakceptował, bo była kompletnym przeciwieństwem kobiety jaką chciał za żonę dla swojego syna. Szkoda, że tylko jeden z nich będzie musiał cierpieć. Nie ważne jak wiele razy o tym rozmawialiśmy Cassian się uparł i nie chciał słuchać o tym, żeby zerwać te zaręczyny. Odpuściłam wiedząc, że jakikolwiek powód istnieje, dlaczego tak bardzo się upiera jest nie do pokonania nawet dla niego. Męczył się tym każdego dnia, ale przy mnie udawał, bo nie chciał sprawiać mi więcej bólu wiedząc jak bardzo kocham Lorenzo i Luciano. Chociaż ich nie urodziłam traktowałam ich jak własne dzieci.
- Wiesz co? – położyłam brodę na jego piersi.
- Co?
- Mamy godzinę wolnego. – złapałam go za tyłek i mocno ścisnęłam. - Mam przeogromną ochotę ma mojego męża i myślę, że on na mnie też.
- To dobrze myślisz. – wymruczał i nie czekając dłużej przerzucił mnie sobie przez ramię.
- Cassian. – pisnęłam.
- Cicho, bo obudzisz dziecko. – klepnął mnie w tyłek na co poczułam przyjemne ciepło płynące wprost do mojego brzucha.
Zaśmiałam się, ale zaraz zasłoniłam usta dłonią widząc, że ma rację. To tylko godzina, podczas której chciałam zrobić ze swoim mężem wszystkie świńskie fantazje jakie w tej chwili przychodziły mi do głowy.
Christopher
Opuściłem gabinet jak tylko pozwoliła mi na to praca, ale do tej zdążyło się ściemnić. Chciałem być przy rodzinie, przy synu który był bezbronny i którego miałem chronić. Jak jednak miałem to zrobić, kiedy po raz kolejny na moją rodzinę spadało kolejne gówno.
Stanąłem w drzwiach sypialni syna słysząc jak bawi się grzechotką. Na moich ustach bezwiednie pojawił się niewielki uśmiech za każdym razem, kiedy patrzyłam na moją wierną kopię. Każdy ojciec byłby dumny móc trzymać w ramionach owoc swojej miłości.
Moja żona nie miała ze mną łatwo, ale kochała mnie pomimo to. Kochała mnie wtedy, kiedy nie mogłem przy niej być. Kochała mnie, bo byłem ojcem jej dziecka. Kochała mnie, bo sprawiałem, że była szczęśliwa u mojego boku. Kochała mnie i tego potwora, który jest we mnie. Była aniołem i za to dziękowałem każdego dnia mojej mamie, że ją do mnie przysłała.
Podszedłem do łóżeczka syna patrząc na te cudowne brązowe oczy i włosy w tym samym odcieniu. Od razu, kiedy tylko mnie zobaczył zaczął się śmiać i pluć śliną na wszystkie strony.
- Panie Torrino? – w drzwiach stanęła opiekunka małego która przychodziła na kilka dni w tygodni, żeby się nim zająć. Dziewczyna unikała wzroku i jakby niepewnie weszła do środka co tylko pokazywało, że się mnie boi.
- Tak?
- Przyszłam nakarmić małego.
- Ja to zrobię. - wyciągnąłem rękę po butelkę.
- Ale...
- Ja to zrobię. – powiedziałem o ton niższym głosem, żeby nie myślała, że może mi się sprzeciwić.
- Oczywiście. – podała mi butelkę i bardzo szybko wyszła z pokoju.
Kurwa, ale ta dziewczyna mnie drażniła. Tylko ze względu na żonę ją tolerowałem i miałem nadzieję, że nie będziemy jej tak często potrzebować. Wiem, że opieka nad dzieckiem ją wykańczała, ale nie chciałem w swoim domu obcych ludzi. Chciałbym być przy niej częściej i pomagać, ale nie mogłem, bo moje obwiązki nie mogły czekać nie ważne jak bardzo nie chciałem do nich wracać.
- Chodź mały. – wyciągnąłem syna, który machał zawzięcie nóżkami. – Czas jeść.
Przytknąłem butelkę do jego ust i patrzyłem jak łapczywie je. To było zadziwiające, że taki mały człowiek jest w stanie pomieścić w sobie tyle jedzenia a potem w ciągu zaledwie godziny je wydalić. Nienormlane, ale jednak możliwe.
Przechadzałem się z synem po całym pokoju cierpliwie czekając aż skończy. Takich chwil było mi zdecydowanie zbyt mało, dlatego jak dla mnie mógłby nigdy nie kończyć. A co najważniejsze mógłby nie dorosnąć.
Miał już kilka miesięcy i nawet nie wiedziałem, kiedy ten czas tak zleciał. W jednej chwili trzymałem maleńkie stworzenie, które wzięło swój pierwszy oddech i zaczęło płakać a w następnej trzymałem kilkukilowe dziecko, które rosło szybciej niż byłem w stanie za nim nadążyć.
- Wygoniłeś nianię. – powiedziała moja żona wchodząc do środka.
Przyglądałem się jej i nigdy nie miałem dość. Wyglądała cudownie w różowej luźnej sukience nie chcąc pokazać, że został jej niewielki brzuch po ciąży. Dla mnie mogłaby ważyć i tonę a i tak bym ją kochał, bo była moja.
- Nie potrzebujemy jej.
- Christopher. – westchnęła zamykając za sobą drzwi. – Chcę, żeby mi pomagała.
- Ale teraz jestem tu ja więc może iść do domu. – wyciągnąłem butelkę z ust syna i odłożyłem ja na komodę a podniosłem z niej pieluchę, żeby wytrzeć to co mu się ulało. Następnie położyłem ją na barku i ułożyłem syna tak żeby mogło mu się odbić. Nie popełnię tego błędu co ostatni twierdząc, że nic się nie stanie. Skończyło się na tym, że mały obrzygał mi koszulę i spodnie.
- Więc co mam jej powiedzieć?
- Że dzisiaj spędzamy czas we trójkę. – powiedziałem i tak miałem zamiar zrobić.
Zbyt wiele cennych chwil przelatywało mi przez palce, ale postanowiłem, że każdą spędzę z synem jakby to miał być nasz ostatni wspólny dzień.
- We trójkę? Czyli ty, ja i nasz syn? – pytała.
- Tak kochanie. – podszedłem do niej składając czuły pocałunek na jej ustach. – Ja, ty i nasz syn, który chyba zasnął.
- To brzmi jak cudowny wieczór. – w jej oczach pojawiły się łzy więc wyciągałem rękę i szybko je otarłem. Nie chciałem być powodem, przez który byłaby smutna a wręcz odwrotnie. Chciałem dać jej najpiękniejsze chwile aż do końca naszych dni.
- Nie będzie mnie tu zawsze, ale teraz jestem. – powiedziałem.
- I za to cię kocham.
Przyciągnąłem ją do siebie chcąc mieć w ramionach dwie istoty, które sprawiły, że nie stoczyłem się do końca. Spojrzałem w sufit i w myślach powiedziałem. Dziękuję ci mamo, że dałaś mi tak wiele a to więcej niż mogłem sobie wymarzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro