♣️2 ~ Jestem bohaterem♣️
***
- Jesteś pewna, że na pewno tego chcesz? - pyta powoli Thomas.
Za dwa dni, są urodziny Thomasa. Osiemnaste. On będzie mógł stąd wyjść, ale ja nie.
- Jestem tylko dwa lata młodsza, poradzimy sobie - odpowiadam - Przecież wiesz, że nie jesteśmy tacy jak inni.
Tom powoli kiwa głową.
- Fakt, poradzimy sobie - odzywa się - Ale co jeśli zauważą że ciebie nie ma i zaczną nas szukać?
Na moich ustach pojawia się szyderczy uśmiech.
- Naprawdę myślisz, że ktokolwiek zainteresowałby się losem jednej sieroty, na dodatku prawie dorosłej? Oni uważają tylko na te małe dzieci, przecież wiesz. Wyjdziemy stąd w twoje urodziny i zmienimy świat na lepsze.
- Zmienimy świat na lepsze - powtarza mój brat.
*
Idę z Tomem do gabinetu pani Howland. On już jest dorosły, strasznie dziwne uczucie.
Pukamy w drewniane drzwi i słyszymy ciche-
- Proszę.
Tom mówi pierwszy, prosi o wydanie swojej teczki i o możliwość opuszczenia sierocińca.
Howland się oczywiście zgadza, bo tutaj tak czy siak, cały czas brakuje miejsc. Jeśli się coś zwolni to jest to tylko na plus.
Mój brat dostaje swoje dokumenty i wychodzi, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
- A ty tu po co? - pyta mnie oschle kobieta.
- Jako, że też już jestem dorosła, chciałabym prosić o moje dokumenty i możliwość wymeldowania się stąd - mówię szybko.
Starsza kobieta patrzy się na mnie podejrzliwie i zaczyna coś sprawdzać w dokumentach.
- Nigdzie nie idziesz, masz dopiero szesnaście lat, nie jesteś dorosła - warczy w moją stronę - A teraz wynoś się stąd.
Krzywdzę tylko tych, którzy wejdą mi w drogę.
Błyskawicznie zdejmuję opaskę z oczu.
Howland milknie, a jej oczy stają się złote. To taki piękny kolor.
- Proszę pani - mówię z uśmiechem - Jestem dorosła, chciałabym się wymeldować i dostać moje dokumenty, prawda, że nic nie stoi na przeszkodzie?
Kobieta zaczyna się jąkać.
Zaciskam dłonie i powtarzam-
- Prawda, że nic nie stoi na przeszkodzie?
Nagle Howland uderza ręką w czoło.
- Ano tak! Rzeczywiście, jesteś dorosła, musiała zajść jakaś pomyłka w moich dokumentach - uśmiecha się szczerze.
Wydaje mi dokumenty i pieczętuje mój wykaz na wyjście stąd.
- Ach, i jeszcze jedno. Nic pani nie pamięta, wymeldowała pani dwójkę dorosłych ludzi - wyszeptuję, zakładając opaskę i chwytając dokumenty.
Howland już nie odpowiada. Mdleje przy biurku. Obudzi się za jakieś pięć minut. Tyle nam wystarczy.
***
- Dobry łup! - krzyczę w kierunku Toma - Lecimy, bo zaraz będą tu gliny! - zawiązuję szybko opaskę.
- Zdaje mi się, że już są - wzdycha mój brat - Rozdzielamy się?!
- Tak będzie najbezpieczniej! - odkrzykuję.
Taaa, już dużo minęło od naszego wyjścia z tego pokręconego domu dziecka. Jednak wciąż jesteśmy młodzi, ja mam dopiero 20 lat, a Tom 22.
Utrzymujemy się z kradzieży i różnych takich. Połączenie naszych umiejętności wytwarza takie combo, że mało kto ma z nami szanse.
Mamy tylko jedną zasadę — krzywdzić tylko tych, którzy staną nam na drodze.
Nie krzywdzimy niewinnych.
Wyrwałam się z zamyślenia, chwyciłam plecak wypełniony banknotami i pobiegłam co sił w nogach w kierunku wąskich zaułków.
Po paru minutach biegu, dźwięki syren powoli ucichły.
Odetchnęłam z ulgą i przysiadłam z plecakiem na niskim murku. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Toma.
- I co? - spytałam się, gdy odebrał - U mnie już nie słychać żadnych syren, raczej już nikt mnie nie goni.
- Miałem tak samo, ale się pomyliłem. Ktoś mnie rzeczywiście goni. Dobra, lecę, poradzę sobie! - mówi szybko rozłączając się.
- Tylko nie rób nic głupiego - mówię do głuchego telefonu.
- Masz rację, lepiej żeby nie robił nic głupiego - mówi jakiś nieznajomy głos.
Przerażona zerkam na właściciela, a właściwie właścicielkę głosu.
W oddaleniu bliskim kilku metrów, stoi znana mi z mediów, rudowłosa kobieta z wyciągniętym pistoletem.
- Natasha Romanoff? - pytam.
- To ja, w istocie. Mogłabym poznać twoje imię? - mówi spokojnie.
Za spokojnie.
- Nie jest ci to potrzebne, nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy - warczę.
To w sumie zabawne, że zachowuję się tak samo, jak inni się do mnie kiedyś odnosili. Bardzo zabawne.
Wdowa jest wyraźnie zaskoczona takim obrotem zdarzeń.
- No dalej - uśmiecham się szyderczo - Strzel we mnie, zasługuję na to, prawda? Co, jednak nie strzelasz? - pytam trochę zdziwiona, gdy kobieta opuszcza pistolet.
- Podnieś ręce do góry i oddaj mi to co ukradłaś - nakazuje.
- Jak mam po podniesieniu rąk, oddać ci to co oddałam? Rzucić w ciebie? - śmieję się pod nosem.
- Po prostu podnieś ręce do góry, a nie zrobię ci krzywdy - odpowiada już trochę oschłym tonem.
Przestaję się uśmiechać.
- Nie wchodź mi w drogę, a ja ci nie zrobię krzywdy - mówię dobitnie.
- To moja praca, wybacz mi - mówi Romanoff, strzelając w moją stronę.
Ha. To teraz się zdziwisz.
Bez problemu unikam wszystkich strzałów.
- Jak...-szepcze ruda.
- Powiem ci tyle. Widzę inaczej niż ty. A teraz, daj mi święty spokój - rzekłam, szykując się do ucieczki.
- Nigdzie nie idziesz - powiedziała zdenerwowana Czarna Wdowa.
- Co, niby dlaczego? - pytam z uśmiechem.
Ruda rzuca się na mnie, atakując zajadle. Unikam jej wszystkich uderzeń, to nie takie trudne.
- To moja praca - odpowiada, pomiędzy jednym kopniakiem, a drugim.
- Czyli to na tym polega praca bohatera? Pizdą jesteś, a nie bohaterem. Wiesz ile ludzi teraz potrzebuje pomocy? Wiesz jak dużo tych ludzi dziś ucierpi, bo bohaterzy im nie pomogli? A ile z nich, stanie się antybohaterami, czy złoczyńcami?! - krzyczę w jej stronę - To wszystko przez was!
Kobieta wykorzystuje chwilę mojej nieuwagi i uderza mnie w twarz.
- Jestem bohaterem - mówi cicho.
- Właśnie widzę - odpowiadam, czując metalowy posmak w ustach.
Krople mojej krwi sączą się na podłogę, zostawiając czerwony ślad.
- Poddaj się, a nie zrobię ci więcej krzywdy - mówi stanowczo Wdowa.
- Sama tego chciałaś, Natasho Romanoff - odpowiadam zdejmując opaskę.
***
Load up on guns, bring your friends
It's fun to lose and to pretend
She's over-bored and self-assured
Oh no, I know a dirty word
***
Jejku, dziękuję za takie pozytywne odebranie poprzedniego rozdziału! Jesteście super! <3
Miłego dnia kochani :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro