15.
120 dni później
- Jesteś pewna, że nie chcesz jechać do nas na święta? - pyta Ginny. Stoi tuż przede mną, trzyma mnie za ramiona, patrzy prosto w oczy.
Uśmiecham się na jej propozycję, jednak kręcę głową. Wzdycha, opuszcza ręce.
- Harry jedzie do Pansy- marudzi. - Będzie w tym roku bardzo pusto...
Śmieję, kręcę głową, tym razem to ja łapię za ramiona ją.
- Pusto? Ginny! Cała rodzina się zjeżdża - mówię. - Na samotność i pustkę, to ty na pewno nie będziesz mogła narzekać...
Przekrzywia głowę, uśmiecha się.
- Ty też jesteś rodziną, wiesz?
Moje serce drży, jestem wzruszona.
- Dziękuję - szepczę. Biorę się w garść. - Jednak moje stosunki z Ronem wciąż nie są na najwyższym poziomie. Myślę, że lepiej będzie jak jednak nie będziemy zamknięci w jednym miejscu tyle czasu.
Wywija wargi w niezadowolonym grymasie, jednak widzę, że wygrałam. Z tym argumentem nie może się kłócić, niestety.
Przysuwa się bliżej, przytula mnie mocno.
- Poradzisz sobie?
Oddaję uścisk, kiwam głową, pocieram policzkiem jej ramię.
- Teodor też zostaje, więc będę miała towarzystwo.
Spina się, odsuwa, patrzy mi w oczy. Jest poważna.
- Uważaj na niego, Hermiono. On mi nie...
Wzdycham.
- Ginny... - mój głos jest ostrzegawczy. Nie chcę przechodzić znów tego samego.
Zaciska usta, kiwa głową.
- Rozumiem, nie będę naciskać. Nie popełnię już tego błędu co wcześniej, jednak... pamiętaj, że cię ostrzegałam.
Nie wiem co powiedzieć, więc po prostu kiwam głową. Napięcie między nami rośnie, więc Ginny pochyla się, by pocałować mnie w policzek.
- Wesołych Świąt - mówi. - Spodziewaj się prezentu w Wigilię!
Śmieję się, macham dopóki nie znika dworze.
Żegnam się z Harrym, przytulam Pansy, życzę im udanych Świąt. Zastanawiam się, jak zostanie przyjęty?
Odchodzę do Teo, który czeka na mnie oparty o ścianę, uśmiecham się, gdy wyciąga dłoń w moją stronę.
Waham się przez moment, ale w końcu jej nie przyjmuję, zamiast tego mijam go z figlarnym uśmiechem. Kręci głową, ale bez słowa podąża za mną.
Gdy znikamy w Wielkiej Sali dociera do mnie, że po raz pierwszy nie przeszło mi przez myśl, że na miejscu Pansy i Harry'ego moglibyśmy być my, z Draco.
Uśmiecham się do siebie, Teo odwzajemnia uśmiech z myślą, że jest przeznaczony dla niego. Nie wyprowadzam go z błędu, zbyt dumna z własnych postępów.
*
https://youtu.be/aQjXNyC0liA
124 dni później g. 19:30
Wielka Sala wygląda jak z baśni. Przyniesione przez Hagrida choinki migoczą, przystrojone na biało, sztuczny śnieg osiada gdzieniegdzie, skrzaty przebrane za elfy krążą między stołami.
Pozostała w Hogwarcie garstka uczniów, siedzi przy jednym stole z kadrą nauczycielską. Wszyscy są ubrani bardzo odświętnie, wręcz tryskają świetnym humorem.
Nie pozostaję w tyle, uśmiech nie schodzi mi z ust, gdy wymieniam luźne anegdoty z profesor McGonagall, żartuję z Teodorem. Czuję szczęście, czuję spokój.
Wreszcie.
- Granger...
Mam wrażenie, że mdleję. Oblewa mnie zimny pot, moje serce zamiera na całe dwa oddechy, nim rusza niepowstrzymane.
Nie chcę się odwrócić
Nie wierzę, że po tak długim czasie, w końcu go zobaczę...
Odwracam się, bardziej automatycznie niż świadomie.
Przy stole nastaje cisza, zupełnie jakby ktoś rzucił zaklęcie wygłuszające.
Jest blady, zmęczony, ma worki pod oczami. Jego spojrzenie ląduje na dłoni Teodora, która leży na moich plecach w nieco przywłaszczającym geście.
Zupełnie jak twoja kiedyś...
Mam sucho w gardle, nie potrafię mówić
Moje serce wciąż szaleje z szoku, niepewności, uczuć, tłumionych zbyt mocno, zbyt długo. Głupia byłam myśląc, że się uwolniłam.
Naiwna.
Zanim jestem w stanie się odezwać, uprzedza mnie Teodor.
- Czego od niej chcesz?
Napinam się w intuicyjnym odruchu obrony Draco.
Nawet to się nie zmieniło...
Odchrząkuję, odwracam do Teo, kładę mu dłoń na ramieniu.
- Daj spokój - mówię. Patrzę mu przez chwilę w oczy, widzę w nich bunt, widzę strach. W końcu kiwa głową, więc odwracam się do Draco. - W czym mogę ci pomóc?
Jestem dumna z tego jak pewny, profesjonalny jest mój głos. Zero uczuć, zero drżenia, emocji. Zupełny brak odzwierciedlenia tego, co właśnie dzieje się w mojej duszy i sercu.
Zauważa tę oschłość w tonie, przymyka powieki.
Ból na jego twarzy jest tak znikomy, że tylko ktoś, kto zna go tak dobrze jak ja, jest w stanie cokolwiek zauważyć.
Ten widok łamie mi serce na milion kawałków. Tylko cudem powstrzymuję się, by nie wstać, nie podbiec, by go pocieszyć.
Kolejny dowód na to, jak bardzo żałosna jestem.
- Możemy porozmawiać? - pyta. Mimo bladości, jego głos jest pewny siebie, pełen determinacji, której nie potrafię zrozumieć. Kiwam głową, zanim zdążę pomyśleć. - Sam na sam?
Waham się, Teo wstaje z miejsca.
- Nigdzie z tobą nie pójdzie!
Patrzę na niego z niedowierzaniem, czuję złość, czuję bunt.
Nie jestem niczyją własnością, nie jestem zabawką. Co on sobie wyobraża?
Również wstaję, rzucam szybkie spojrzenie na ludzi siedzących przy stole.
Jesteśmy nie lada atrakcją.
Nie chcę robić scen, psuć wszystkim świąt, więc wchodzę między nich, zapobiegam awanturze.
- Uspokój się, Teodorze - mówię z naciskiem. Nie podoba mu się moja postawa, nie podoba to, że zdecydowałam się na rozmowę z Draco. Widzi to w mojej twarzy, widzi determinację. Zaciska pięści, pełen złości.
- A idź gdzie chcesz! - krzyczy. - Tylko nie płacz, jeśli znowu cię zrani!
Stoję osłupiała przez sekundę, dwie, trzy.
Nie wierzę, że to powiedział. Nie dociera do mnie jego wybuch.
Rani mnie, jednak zbieram się w sobie. Nikt nie będzie w stanie zranić mnie bardziej niż stojący za mną Draco. Bez słowa kiwam głową, wychodzę z Wielkiej Sali, bardziej czuję niż wiem, że idzie za mną.
Im bardziej oddalamy się od ludzi, tym bardziej czuję napięcie krążące między nami.
Staję w miejscu, czekam aż się zrówna, zakładam ręce na piersi. Staje krok ode mnie, jego wygląd ścina mnie z nóg, napięcie między nami rośnie.
Nie wygląda jak ktoś, kto właśnie się ożenił...
- Żeby była jasność - mówię. - Zgodziłam się na rozmowę tylko dlatego, że nie chciałam żadnych scen w święta, rozumiesz? - Krzywi się, ale potwierdza kiwnięciem głowy. Jest zgaszony, bez determinacji, bez chęci do życia. Rani moje serce. Biorę głęboki wdech i tym razem mój głos drży. - O czym chcesz porozmawiać?
- Jesteś z nim? - pyta, zanim zdążę skończyć zdanie. Jego oczy lśnią desperacją, szaleństwem. Podchodzi mały kroczek, napięcie między nami zaczyna osiągać punkt kulminacyjny. Drżę. - Jesteś z Nottem?
Unoszę głowę, by widzieć jego oczy- ich wyraz wytrąca mnie z równowagi, przeraża. Nie boję się jednak o siebie, to nie ten rodzaj strachu.
Moje ciało lgnie to pocałunku, zbliżenia, jednak biorę się w garść. Już nie jestem tą głupią, bezmyślną dziewczyną, co dwa miesiące temu.
Biorę głęboki wdech, tak dobrze znany zapach wypełnia moje zmysły, serce wcale się nie uspokaja. Siłą woli robię krok w tył.
- To nie jest twoja sprawa, Draco - mówię, zaciska dłonie w pięści, znów przymyka powieki. Wygląda jak skazaniec, który już tylko czeka na wyrok.
Mam ochotę powiedzieć mu, że tak.
Że jestem z Teodorem
Że jestem szczęśliwa
Że o nim zapomniałam.
Chcę go dobić, skrzywdzić tak samo, jak on skrzywdził mnie.
Chcę się odegrać
Odegram się
Nie mogę.
Otwieram usta, jednak nie potrafię wydostać nawet dźwięku.
Nie potrafię go skrzywdzić.
Po tym wszystkim, co sama przeszłam, nie potrafię skazać go na podobne cierpienia. Choć tak naprawdę nie mam pewności, czy go to obejdzie...
Patrzy na mnie, desperacja w jego oczach uświadamia mi, że obejdzie go i to bardzo. Wygląda tak, jakby moja odpowiedź miała zaważyć na jego dalszym życiu.
Nie rozumiem tego,
Mam wrażenie, że znów głupieję.
- Nie, Draco - mówię cicho, po dłuższej chwili milczenia. - Nie jestem z Teodorem.
Jego ramiona opadają niemal bezwładnie, zupełnie jakby uczucie ulgi miało zwalić go z nóg. Widzę jednak, że po chwili znów się spina.
- Kochasz go?
Zaczynam czuć złość. Tylko po to wyciągnął mnie z kolacji wigilijnej?
Zakładam ręce na piersi.
- O co ci chodzi, Draco? Tylko po to mnie tu ciągnąłeś?
Zamyka dystans między nami, łapie za ramiona, obniża głowę tak, by znaleźć się na wysokości moim oczu.
Nie potrafię odwrócić się od tego spojrzenia mimo, że bardzo chcę.
Hipnotyzuje mnie, wciąga, rozbudza w moim sercu uczucia, które dawno zostawiłam za sobą... a przynajmniej tak sądziłam.
Schodzę spojrzeniem do jego ust. Ust za którymi tęskniłam tyle czasu...
- Po prostu odpowiedz - w jego głosie słyszę desperację, która ani na moment nie opuściła jego oczu. Z każdą kolejną minutą, w której milczę, jego dłonie zaciskają jeszcze bardziej. Zaczyna sprawiać mi ból. Mam to gdzieś.
Powracam spojrzeniem do jego oczu, które przypominają chmurę gradową.
- Nie.
Jedno słowo, ciche, zduszone. Jedno słowo, które działa jak zaklęcie. Chmury gradowe znikają z jego oczu, pojawia się w nich nadzieja. Zamyka powieki, opiera swoje czoło o moje, nie wiem co robić.
Jestem sparaliżowana, rozsypuję się.
Czuję, że powinnam się odsunąć, uciekać, a jednak moje ciało za nic nie chce ruszyć się z miejsca.
- A mnie? - jego szept jest cichszy niż tchnienie wiatru. - Czy wciąż kochasz mnie?
Moje ciało jest ciężkie, jak skała, w uszach słyszę szum krwi. Nie spodziewałam się tego pytania, nawet w najśmielszych marzeniach nie sądziłam, że padnie.
Nagle zaczynam czuć złość, pod powiekami zbierają się łzy.
- Czy to wszystko, czego chciałeś? Pograć ze mną? Pobawić się na nowo moimi uczuciami? - pytam, coraz bardziej zła. Już nie panuję nad emocjami.
Drżę, jest mi zimno, jest mi ciepło. Nie wiem, co ze sobą zrobić.
Odsuwa się ode mnie, w jego oczach pojawia się zdziwienie, za chwilę panika. Puszcza moje ramiona.
- Jeśli to wszystko, to...
Chcę odwrócić się do odejścia, ale nie pozwala. Łapie mnie za dłoń, wzdłuż kręgosłupa czuję prąd tak silny, że omal nie zwala mnie z nóg.
- Zaczekaj... proszę.
Proszę
proszę
proszę...
Słowo powtarza się w mojej głowie, wygłusza wszystko inne, zatacza koło, spada z siłą gromu.
Nigdy o nic nie prosił.
Walczę ze sobą.
Chcę odejść
Muszę odejść.
Wiem, że jeśli zostanę, napięcie, które jest między nami w końcu eksploduje.
Będę żałować, będę płakać.
Nie mogę zostać...
- Dobrze - mówią moje złaknione pocałunku, nieposłuszne usta.
*
godzina 20.20
Pokój Życzeń wygląda jak apartament dla nowożeńców. W kominku wesoło trzaska ogień, wielkie łoże z baldachimem zaprasza, by się położyć, widok za balkonem zapiera dech w piersiach.
To wszystko jest tak piękne, tak nierealne...
Jestem przerażona. Stoję w progu, obserwuję to wszystko, nie wiem co zrobić.
Nie powinnam tu przychodzić.
Nie powinno mnie tu być.
- Tutaj chciałem cię zabrać - mówi Draco. Stoi na środku, rozgląda się po wielkim pomieszczeniu, jego wzrok ląduje na łóżku. Zamyka oczy, odwraca się. - W dzień ... w dzień tej durnej imprezy, która wszystko zniszczyła...
Prycham, nie mogę się powstrzymać.
- To nie impreza wszystko zniszczyła, tylko ty, Draco - mówię. Rana w moim sercu zaczyna się otwierać, nie mogę na to pozwolić. Kręcę głową, odwracam się do odejścia. - Nie powinnam była tu przychodzić...
- Ale przyszłaś - mówi. Podchodzi, odważnie łapie mnie za dłoń, którą wyrywam. Jego dotyk pozostawia po sobie piekące uczucie, w szarych oczach pojawia się bolesne zrozumienie.
- Zostań, proszę.
Znów prośba. Czy chcę zostać?
Nie
Tak
Nie wiem.
To, czego chcę, to poznać prawdę. Czy mi się uda?
Biorę wdech, kiwam głową.
- Jest tu coś mocniejszego do picia?
Otwiera szerzej oczy, widzę po jego minie, że zupełnie się nie spodziewał, że zostanę. Miał nadzieję, ale sądził, że odmówię.
Taki miałam zamiar.
Wciąż mam taki zamiar.
Tak sądzę.
Wzdycham ponownie, z rękami założonymi na piersi obserwuję, jak podchodzi do barku, wyciąga dwa kieliszki i wino skrzatów - moje ulubione.
Wspomnienia próbują utorować sobie drogę do moich myśli, duszy, serca. Odpycham je z całych sił. Nie pozwalam, nie chcę.
Odbieram kieliszek, cicha nadzieja w jego oczach odblokowuje wszystkie tamy, fala wspomnień, emocji omal nie zwala mnie z nóg.
Muszę usiąść.
Mijam go tak, by w żadnym wypadku nasze ciała się nie zetknęły. Nie wierzę swoim odruchom. Nie ufam własnemu sercu.
Piję łyk, drugi, trzeci. Towarzysząca nam cisza pogłębia się, kumuluje, jest ciężka do wytrzymania.
Obserwuje mnie uważnie, uważniej tego wzroku unikam.
Nie chcę by mnie złapał, usidlił, zahipnotyzował. To ja jestem górą. To ja mam wyjść z tego obronną ręką. To ja będę panią sytuacji...
Unoszę głowę. Nieświadomie zaczynam analizować jego zmarnowany wygląd, przygarbioną postawę, włosy zmierzwione jeszcze bardziej niż zwykle.
Robi krok w przód, nie reaguję zbyt zmartwiona jego prezencją.
Robi drugi, znów zaczynam czuć zapach, który prześladuje mnie do dziś.
Przymykam powieki, muszę wziąć się w garść. Otwieram, jest tuż przede mną. Patrzy mi prosto w oczy, szuka w nich czegoś, analizuje, bada, nie wiem co robić.
Zrobiłam błąd, że tu przyszłam.
Serce z zawrotną prędkością próbuje wydostać się z mojej piersi, szum krwi w uszach odbiera zdolność myślenia, ciężar tęsknoty, żalu, emocji przygniata mnie, trzyma w miejscu, nie pozwala się ruszyć.
Co ja robię?
- Czego ode mnie chcesz? - racjonalna część umysłu przedostaje się na powierzchnię, chwilowo zwalcza namiętność, choć siły w niej niewiele.
Oczy Draco na nowo stają się poważne, opanowuje się, odsuwa, na nowo mogę oddychać.
Czuję, że za chwilę wpadnę w panikę, jego obecność ani trochę nie wpływa na mnie korzystnie.
- Chcę porozmawiać... wszystko wyjaśnić.
- A jeśli nie chcę tego słuchać? - pytam.
Naprawdę nie wiem, czy chcę wysłuchać co ma mi do powiedzenia.
Nie wiem, czy chcę, by po raz kolejny mieszał mi w głowie.
Chcę by mówił dalej.
Siada na łóżku tuż obok mnie, nasze uda się stykają, przeczesuje dłońmi włosy.
- Nie masz wyjścia - jego głos jest zmęczony i tylko dlatego nie wybucham złością. Zamiast tego czuję się zaintrygowana.
Ściskam mocniej kieliszek z winem, żeby mieć kontrolę nad rękami i odwracam się w jego stronę.
- Niby dlaczego? - unoszę brew do góry, w odpowiedzi wskazuje na całe pomieszczenie.
- Nie wyjdziemy stąd dopóki wszystko nie zostanie powiedziane.
Zamieram na moment, mój umysł analizuje jego słowa, próbuje je przetrawić. Czuję, że atak paniki znów jest blisko.
Nie wierzę mu.
Odkładam kieliszek na ziemię, idę w stronę drzwi. Ciągnę za klamkę, ani drgnie, za to drżeć zaczynam ja. Opieram czoło o dębową frakturę, izolującą mnie od drogi ucieczki. Czuję, że się złamię
Wiem, że się złamię
W co ja się wpakowałam?!
- Granger... - jego głos jest łagodny, koi moje zmysły, ogłupia. Czuję na karku ciepły oddech, zamieram. Siłą woli odwracam się do niego przodem, kładę dłoń na piersi, kręcę głową.
Zdziwienie przemyka po jego twarzy, nie spodziewał się, że będę w stanie mu się oprzeć.
- Wysłucham cię, ale nic więcej - patrzę mu w oczy. Cicha nadzieja po raz kolejny zaczyna z nich uciekać, wypychana przez całkowitą bezsilność. Moje serce drży, nie mogę na to patrzeć.
Mijam go, chwytam za kieliszek, dopijam wino, unoszę do góry.
- Zanim zaczniesz, proszę o dolewkę.
*
https://youtu.be/zMBTvuUlm98
Zegar wybija północ, butelka po winie wala się po podłodze, kieliszki z kolejną porcją stoją odłożone na bok. Siedzimy na ziemi, opieramy o ramę łóżka, odległość między nami nie wynosi więcej niż pół metra. Gdybym chciała, mogłabym położyć mu głowę na ramieniu, o czym myślę już od dłuższego czasu.
Wpatruję się w przestrzeń, on wpatruje się we mnie.
Z niepewnością
z nadzieją
z oczekiwaniem.
Myśli pędzą w mojej głowie, przeskakują jedna przez drugą, prześcigają się, biją.
Potrzeba uniewinnienia
Zakład
Budzące się uczucie, zmiana zasad zakładu, aby wciąż móc się ze mną spotykać
Żeby nikt się nie domyślił,
nikt nie wiedział, że coś do mnie czuje...
Kręcę głową, w oczach zbierają się łzy.
Wiedziałam o tym, więc dlaczego znów... wciąż tak boli?
Opowiastki z naszego życia erotycznego, często zmyślone i podkoloryzowane, żeby tylko zadowolić kumpli.
Wiedziałam, że byłam zabawką, rozrywką... dlaczego rana wciąż pulsuje?
Coraz głębsze uczucie, niepewność, niepokój, determinacja...
- W dzień imprezy umówiłem się z tobą, bo chciałem ci wszystko powiedzieć - mówi. Dlaczego biorę pod uwagę, że to może być prawda? - Chciałem wszystko wyjaśnić, do wszystkiego się przyznać...
- Ale się nie pojawiłeś - wchodzę mu w słowo. Jestem spokojna, a jednak łzy zaczynają coraz gęściej zbierać się pod moimi powiekami. Unoszę głowę do góry, pozwalam im spłynąć kącikami, opieram się o łóżko. - Uznałeś, że nie warto zawracać sobie mną głowy... - wzruszam ramionami, jakby nic mnie to nie obchodziło, choć żal rozrywa moje serce na milion kawałków. Ponownie. - Nie dziwię się. W końcu jesteś zaręczony...
- Byłem - szepcze, zamieram w oczekiwaniu. Przysuwa się kawałek, nie reaguję, nie mam siły. Bierze głęboki wdech, upija łyk, ściska kieliszek, obraca go w palcach. - W dzień... w dzień imprezy chciałem zerwać zaręczyny, o wszystkim ci powiedzieć... Spóźniałem się, bo rozmawiałem z Astorią. Chciałem zamknąć temat.
Ból przeszywa moje serce, krzywię się, łzy płyną niepowstrzymane.
Czuję ból
Widzę ból
Jestem bólem.
Nie chcę go słuchać dalej. Nie chcę tego roztrząsać, nie chcę myśleć co by było gdyby.
Nie chcę otwierać ran na nowo.
Patrzy w sufit, więc nie widzi co się ze mną dzieje, a ja nie mam siły go uświadamiać.
Zamykam powieki, powracam myślami do tamtych momentów, znów przeżywam te same chwile, choć wcale nie chcę.
- Okazało się, że to wszystko nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać - słyszę w jego głosie ból, złość, mimo zamkniętych oczu doskonale wiem, że właśnie zaciska dłonie w pięści. - Okazało się, że jesteśmy związani zaklęciem przyrzeczenia, którego złamanie jest naprawdę skomplikowane...
Zbieram się na odwagę, unoszę głowę, patrzę na niego.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? Dlaczego tak długo zwlekałeś? - mam ochotę się wściekać, ale jestem po prostu zmęczona. Zmęczona bólem, smutkiem, rozpaczą. Nie mam siły. - Dlaczego, gdy zapytałam cię o Astorię, skłamałeś, że jest tylko przyjaciółką i, że nie łączy was to samo co łączy... łączyło nas?
Również unosi głowę, obraca się przodem do mnie. Muska dłonią moją dłoń, prosi o pozwolenie. Gdy się nie odsuwam, chwyta ją trochę pewniej, już nie wiem czy dobrze, że mu na to pozwoliłam. Czekam.
Unosi moją dłoń, bawi się palcami. Obraca, dotyka, przygląda się, bada zupełnie, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
- Bałem się - mówi wreszcie. - Bałem się, że nie będziesz chciała ze mną być, gdy powiem ci o Astorii. Jesteś zbyt dobra... zbyt honorowa. Czułabyś się źle z tym, że odbierasz komuś faceta.
Ma rację. Krzywię się, chcę zabrać dłoń, ale mi nie pozwala. Nie mam siły walczyć, więc zostawiam ją dla jego dotyku. Jeszcze na chwilę, tylko na moment.
Kręcę głową, coraz bardziej sfrustrowana.
- To niczego nie tłumaczy. Nadal nie rozumiem, dlaczego w ogóle to wszystko zrobiłeś...
Jestem wypruta z emocji, z siły, z chęci do życia. Mam ochotę się położyć i nigdy nie wstać, a krążące w moich żyłach wino skrzatów wcale nie poprawia tego stanu.
Chcę, żeby to wszystko się skończyło. Chcę, żeby nigdy się nie pojawił, nie poprosił o rozmowę.
Nie chcę już cierpieć.
Kładę wolną dłoń w miejscu, gdzie serce próbuje wydostać się na zewnątrz. Pulsuje bólem, pulsuje żalem, który został obudzony na nowo.
Łapie moją drugą dłoń, obraca mnie przodem do siebie.
Chcę zaprotestować
Muszę zaprotestować
Spinam mięśnie, stawiam się
Współpracuję z jego ruchami.
Zdradza mnie moje własne ciało.
Przez chwilę jeszcze walczę, opieram się, nie mogę.
Zrezygnowana unoszę głowę, patrzę mu w oczy i już nie wiem jak się nazywam.
Są płynną stalą. Lśnią ciepłem, uczuciem, wrażliwością, którą tak rzadko pokazuje. Mam ochotę przejechać palcem po sińcach pod oczami. Chcę scałować zmęczenie z powiek. Chcę...
- Mówiłem ci już - mówi łagodnie. - Byłem rozpuszczonym bachorem, który myślał, że wszystko mu się należy. Byłem tchórzem. Bałem się tego, co zaczynam do ciebie czuć, bałem się opinii kumpli... później bałem się ciebie stracić - zamyka powieki, bierze głębszy wdech, otwiera, jego oczy są głębią, emocją, światłem. - Jesteś moim życiem, sercem, wszystkim czego kiedykolwiek szukałem, potrzebowałem - miesza się, przeczesuje dłonią włosy, jak zawsze, gdy jest zakłopotany. Zapominam jak się oddycha. - Nigdy nie byłem dobry w tych gadkach... Na Salazara, Granger! Gdy mówiłem, że cię kocham, mówiłem szczerze. Nigdy żadnej nie kochałem, mówiłem ci. Nigdy nie byłem w związku. Jak tylko uświadomiłem sobie, co do ciebie czuję, nie wiedziałem co mam zrobić. Byłem zmieszany... wciąż jestem. Nie wiem co robić, nie wiem co myśleć, co mówić... wiem tylko, że kocham cię tak, że aż boli. Wiem, że te dwa miesiące były najgorszym czasem w całym moim pochrzanionym życiu. Wiem, że nie zniosę jeśli nadal będziesz mnie nienawidzić, nie mogę tak żyć...
Unosi jedną z moich dłoni, kładzie na środku piersi, w miejscu, gdzie doskonale czuć bicie jego serca. Przymyka powieki, zamieram.
Nie mogę się ruszyć, nie mogę oddychać, nie mogę myśleć.
Chłonę bicie jego serca, napawam się ciepłem, analizuję słowa, które przed chwilą wypowiedział.
Jeszcze nigdy nie powiedział aż tyle na temat swoich uczuć
Jeszcze nigdy tak bardzo się nie otworzył.
Obserwuję jego pełną emocji twarz, podkrążone oczy. To już nie jest ten sam, pewny siebie, arogancki człowiek, który uwiódł mnie tak dawno temu, skradł moje serce swoim ukrytym dobrem...
Ja również nie jestem już tą samą, naiwną dziewczyną, ślepo zapatrzoną w Dracona Malfoy'a.
Czy mu wierzę?
Nie
Nie wiem
Może...
Kręcę głową zrezygnowana. Wiem dobrze, że moje serce uwierzy we wszystko, co powie ten przewrotny, zły chłopak.
Alkohol dodaje mi odwagi, by zadać kolejne pytanie.
- A co z Astorią, zaręczynami, ślubem...?
Otwiera oczy, przygląda mi się badawczo. Wiem, że szuka oznak zaufania, wybaczenia, czegokolwiek co pozwoliłoby mu na dalszą nadzieję.
Chcę mu ją dać, a jednak nie potrafię.
Muszę chronić własne serce
Muszę chronić siebie.
Nie przeżyję kolejnej krzywdy, nie z jego ręki.
Zaczynam żałować, że drążę temat. Czy na pewno chcę to wiedzieć?
Zanim jestem w stanie cofnąć pytanie, odpowiada:
- Wszystko nieaktualne.
- Słucham?
Jestem zdziwiona. Szok rozlewa się po moim ciele, przyspiesza oddech, wzmaga bicie serca. Żartuje, prawda?
Kręci głową, przekrzywia. Unosi nogę kolanem do góry, obejmuje ręką, opiera na nim brodę.
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie było mnie dwa tygodnie - prycham wbrew sobie, na co reaguje śmiechem. Mam ochotę dać sobie w twarz. - Nie było mnie, bo próbowałem przekonać rodziców, a Astoria próbowała przekonać mnie... - rozkłada ręce - cóż, nie udało jej się. Matka uległa, powiedziała, że ściągnięcie zaklęcia przyrzeczenia, jest możliwe, ale tylko w przypadku, gdy naprawdę się kocha... i to ze wzajemnością.
Przygląda mi się z lekkim uśmiechem. Obserwuje jak ukryty przekaz krąży między nami, dociera do mnie. Cierpliwie czeka na zrozumienie, akceptację.
Wraz ze zrozumieniem spływa na mnie strach, nadzieja, zimno, ciepło, panika. Czuję całą feerię emocji, przełykam ślinę, znów nie mogę oddychać.
- U-udało ci się? - pytam zduszonym głosem, choć doskonale znam odpowiedź.
Jego uśmiech się poszerza, czym tylko potwierdza wiadome. Wstaję z miejsca, podchodzę do otwartego balkonu. Mimo, że jesteśmy w środku zamku, z wykreowanego górzystego terenu chłodzi mnie lekki wiatr. Pozwala odetchnąć, uspokoić się, nie zemdleć.
Cała się trzęsę, nie wiem co robić, myśleć.
Chyba mam dosyć, jak na jeden dzień.
Nie chcę wiedzieć więcej
Muszę wiedzieć więcej.
- Skąd miałeś pewność, że się uda? - pytam. Nie odwracam się do niego, wciąż wpatrzona w góry za oknem.- Co, gdyby ta próba zawiodła?
- Umarłbym - słyszę tuż za sobą, zamieram. Ciepły oddech owiewa mój kark, sprowadza gęsią skórkę. Jest blisko, a jednak tak straszliwie daleko. Jest tuż obok, ale utrzymuje dystans. Nie chce zrobić nic bez mojej zgody. Moje serce bije z zawrotną szybkością. Pompowane bólem, pompowane tęsknotą. Na myśl, że mógłby umrzeć...
Obracam się do niego, odnajduję spojrzeniem jego oczy.
- Dlaczego tak bardzo ryzykowałeś? - szepczę, mój głos jest pełen wyrzutu, złości na tak lekkomyślne zachowanie. - Chciałeś umrzeć?
Uśmiecha się, jego ramiona drżą z ledwo tłumionego śmiechu.
Zdaję sobie sprawę, że właśnie się podłożyłam.
Dałam mu odpowiedź.
Znów przekrzywia głowę, kładzie mi dłoń na policzku, jego dotyk wydaje się być naelektryzowany. Drżę, nie potrafię powstrzymać powiek, które opadają, wtulam się mocniej.
- Nie umarłbym - mówi miękko, z pewnością siebie. - Wiedziałem, że mnie kochasz.
Otwieram oczy, prostuję się, patrzę na niego uważnie.
- A skąd taki wniosek? - pytam buntowniczo, głupio. Przecież przed chwilą jasno pokazałam, że ma rację. - Przecież sam pytałeś, czy kocham Teodora...
Krzywi się, zabiera dłoń, chcę krzyczeć, by wracał.
- Zawahałem się, gdy zobaczyłem was razem...
Kręcę głową, zakładam ręce na piersi, odwracam się z powrotem w stronę gór zdobiących krajobraz. Księżyc oświetla ich ośnieżone szczyty, wprowadza melancholijny nastrój.
- Równie dobrze mogło chodzić o twoją matkę - mówię w końcu, jednak nie odwracam się do niego.
Milczy dłuższą chwilę, podchodzi do barierki, opiera się o nią tyłem, zasłania mi widok.
- Moją matkę? - pyta, autentycznie zdziwiony. Patrzę mu w oczy, podziwiam jak pięknie wygląda w świetle księżyca.
Nie powinnam tyle pić.
Kiwam głową, przenoszę ciężar stóp z pięt na palce, czuję się nieswojo.
- Mówiłeś, że zaklęcie można ściągnąć tylko jeśli kocha się ze wzajemnością, prawda? - mówię, zrozumienie wypływa na jego twarz, usta zaczyna wyginać uśmiech, czuję się jak ostatnia idiotka. Wiem, że moje wytłumaczenie jest marne, naiwne. Nie ma możliwości, aby tak skomplikowane zaklęcie złamała miłość matki do syna.
Przygryzam wargę, próbuję się odwrócić, łapie moją twarz w dłonie, przysuwa się, styka nasze czoła.
- Nie chodziło o moją matkę, Granger - mówi cicho, wciąż rozbawiony na tę myśl. Pociera swoim nosem o mój, już nie pamiętam dlaczego powinnam stąd wyjść. - Moja matka, to moja matka... ale jest tylko jedna kobieta, którą kocham i jestem na sto procent pewny, że ona kocha mnie.
Znów prycham, wyrywam się, odsuwam o krok, ukrywam twarz za kurtyną włosów.
- Nie bądź tego taki pewien. Ja...
Nie daje mi skończyć.
W jednej chwili przyciąga mnie do siebie, obraca tyłem do barierki, dociska własnym ciałem.
Całuje moje usta w sposób, który tylko on potrafi.
Nie mogę myśleć
Nie mogę się ruszać
Nie mogę oddychać
Nie wiem co się dzieje.
Gdzieś z tyłu głowy, pan Zdrowy Rozsądek próbuje protestować, jednak Miłość, Tęsknota i Namiętność spychają go całkowicie ze sceny.
Próbuję się odsunąć
próbuję przerwać
zaprotestować...
Oddaję pocałunki z równą pasją.
Pozwalam posadzić się na barierkę, rozpiąć sukienkę, ściągnąć stanik.
Nie protestuję, gdy zanosi mnie do łóżka. Nie marudzę, gdy sam pozbywa się ubrań.
Patrzę w jego oczy. Pełne tęsknoty, miłości, nadziei, lśnią jak gwiazdy.
Serce próbuje wyskoczyć mi z piersi, do umysłu wciąż nie dociera co się dzieje.
Dotyk na piersi, pocałunek na szyi.
Muska wargi, policzki, przygryza płatek ucha, szaleję.
Pierwszy raz sprawia, że zapominam o wstydzie
Drugi zabija całą nienawiść, niepewność
Trzeci wypuszcza na scenę uczucie, miłość, która nigdy nie zniknęła.
Jest stęskniony, nienasycony, traktuje mnie jak najlepszą rzecz na świecie. Pieści, jakby naprawdę kochał.
Jestem szczęśliwa, czuję się potrzebna.
Chociaż teraz, chociaż na chwilę.
Po wszystkim leżę wtulona w jego ramię, wciąż nie wierzę, że to wszystko się wydarzyło.
Nie wierzę, że na to pozwoliłam.
Cieszę się, że to zrobiłam.
Dzięki temu zrozumiałam kilka ważnych rzeczy.
Unoszę się na ramieniu, opuszkami palców przejeżdżam po bliźnie na jego brzuchu. Chcę złożyć na niej pocałunek, jak zawsze, jednak się powstrzymuję.
- Draco...
Gdy nie odpowiada, unoszę głowę do góry. Sen sprawia, że wygląda spokojnie. Wygląda, jakby był szczęśliwy. Moje serce drży, pęka na samą myśl o tym, co chcę... muszę zrobić.
Głaszczę jego twarz, z oczu zaczynają płynąć łzy.
- Masz rację, Draco - szepczę, nie potrafię powstrzymać drżenia. - Kocham cię. Nigdy nie przestałam cię kochać i prawdopodobnie nigdy nie przestanę - biorę głębszy wdech, przymykam powieki. - Ale nie wybaczyłam ci... nie wiem, czy dałabym radę. Nie wiem, czy potrafiłabym z tobą być i udawać, że nic się nie stało.
Składam na jego ustach delikatny pocałunek, chcę tam zostać.
Podnoszę się z miejsca, wychodzę spod kołdry, jest mi zimno, zamarzam, moje serce staje się skamieliną.
Zbieram swoje rzeczy, narzucam na siebie sukienkę, obcasy łapię w dłonie, gdzieś w oddali zegar zaczyna wybijać pełną godzinę.
Pierwsze uderzenie, podchodzę do drzwi, chwytam za klamkę - puszczają
Drugie uderzenie, odwracam się, patrzę na jego spokojną twarz, bliznę na brzuchu, żegnam się
Trzecie uderzenie - waga własnych decyzji przygniata mnie od środka, zabija, dusi.
Zamykam drzwi wraz z czwartym, ostatnim uderzeniem dzwonu. Godzina czwarta. Godzina zdrady, miłości, rozstania. Nasza godzina.
Ściana staje się jednolita, nie pozwala na powrót choćbym nie wiem, jak go pragnęła.
Walczę ze sobą, walczę z oddechem.
Opieram się o ścianę, łzy niepowstrzymanie płyną po moich policzkach.
Skoro jestem pewna własnej decyzji, to dlaczego płaczę?
Skoro tego właśnie chcę, to dlaczego czuję jakby moje serce przeszywało miliony sztyletów?
Kogo ja chcę oszukać?
Obracam się przodem do ściany, kładę dłoń na zimnym kamieniu.
Składam śluby samej sobie. Rugam się, wyzywam, nienawidzę.
Nic się nie dzieje.
Najwyraźniej wszechświat stwierdził, że decyzja była prawidłowa.
Najwyraźniej rzeczywiście do siebie nie pasujemy.
Najwyraźniej powinnam stąd pójść tak, jak planowałam.
Skoro tak, to dlaczego czuję, że zrobiłam największy błąd w życiu?
*~*~*
Ponad 4500 tysiąca słów, 12 stron a4.
Dodałam dwie piosenki, mam nadzieję, że przeżyjecie ten rozdział równie mocno, jak ja <3
Dziękuję za odzew pod poprzednim postem - przyznam, że m.in. stąd tak szybko pojawia się kolejny :)
Mam nadzieję, że również tu pozostawicie coś po sobie.
Buziaki!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro