Dzień 7.
DZIEŃ 7.
Napisz najbardziej kiczowatą scenę, jaka może istnieć.
Co prawda jest to moje Achillesowa pięta, ale spróbujmy:
"Jak to się dzieję za każdym razem kiedy go widzę, znowu bliska byłam omdlenia. Tak... tak się dzieje zawsze kiedy go widzę. Tylko że tym razem nie tylko go widziałam, ale również zaczął iść w moją stronę. Chwila... Co?! Wytrzeszczyłam gały a Edwin dalej zmierzał w moim kierunku. Jak?! Co?! Czemu?! Zrobiłam się za pewne zielona na twarzy, przez to że dzisiejsze śniadanie podeszło mi wysoko do gardła. Chłopak zawahał się, ale po chwili do mnie zagadał:
-Pani od angielskiego twierdzi że mamy być razem w grupie- uśmiechną się anielsko, na co ja pozieleniałam jeszcze bardziej, czym wzbudziłam podwójne obawy chłopaka. No nie! Wyjdę teraz na idiotkę, a on pomyśli że się nim brzydzę! -Em... Coś nie tak?- Nie zdążyłam odpowiedzieć bo od razu zarzygałam mu buty. Cała klasa zaczęła się śmiać, a Edwin, nie kryjąc zaskoczenia, postanowił zrobić wszystko by wyczyścić obrzygane trampki. Jakby tego było mało, wywaliłam się na ziemie, prosto w miejsce, gdzie zwróciłam swoje śniadanie. Moje włosy zlepiły się w jedną całość.
-Wszystko okej?- zapytał dalej blady, marszcząc nos
-Nie, jesteś wspaniały. Znaczy... yyy... nie, wspaniale mi z tobą! Nie! Chodzi mi o to że jest tu wspaniale! Yyy...
-Taaa...- spojrzał na mnie jak na wariatkę i odszedł do męskiej toalety. A jakby tego było mało, ja dalej machałam mu tępo, na pożegnanie..."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro