Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Samantha

- Jesteś gotowy? – krzyknęłam zapinając kolczyki w lustrze.

Tak jak się tego spodziewałam po tym jak wrócił wczoraj do domu nie stawiał oporu, kiedy powiedziałam mu o dzisiejszym przyjęciu. Nawet zachowywał się tak jakby mu się ten pomysł spodobał. Zastanawiałam się co się za tym kryje, ale nic nie przyszło mi do głowy za wyjątkiem tego abym dała spokój tej kobiecie ze zdjęcia.

- Idę – powiedział wychodząc z garderoby zakładając po drodze krawat.

W czarnym smokingu z włosami zaczesanymi na tył głowy wyglądał dokładnie tak samo jak tamtego wieczora, kiedy się poznaliśmy. Nic a nic się nie zmienił. No może za wyjątkiem swojej nieporadności podczas wiązania.

- Pomóc ci? – zapytałam śmiejąc się cicho.

- Dam radę. – wymamrotał szamocząc się z materiałem. – Chyba jednak nie. – westchnął.

- Daj – wyciągnęłam mu z rąk materiał i zaczęłam wszystko od nowa.

Jego zapach przyprawiał mnie o zawrót głowy, ale twardo stałam na swoich czarnych szpilkach od Jimmiego Choo. Nie mogłam zaprzeczyć, że pociągał mnie fizycznie a on odwzajemnił mi się tym samym.

- Przepraszam. – powiedział, kiedy całkowicie skupiłam się na węźle.

- W innej sytuacji to by wystarczyło, ale nie tym razem – pokręciłam głową patrząc na niego spod rzęs. – Każdy z nas w tym układzie coś poświęcał.

- Patrząc na ciebie nic nie poświęciłaś. – odparł z goryczą. – Nie musisz pracować i całe dnie spędzasz wydając pieniądze ojca.

Skrzywiłam się na jego słowa. Nie przypuszczałam, że tak mnie widzi. Jako rozpuszczoną córeczkę tatusia, ale to jego wina, bo nie chciał mnie poznać.

W pierwszych miesiącach małżeństwa naprawdę się starałam abyśmy się dogadali, ale wszystkie moje próby kończyły się fiaskiem. Wiem, że go zraniłam, ale myślałam, że w ten sposób zrobiłam jedną rozsądną rzecz. Znalazłam wyjście z sytuacji, żeby nie czuć się niezręcznie, ale najwidoczniej opacznie zrozumiał moje słowa. Co się stało to się nie odstanie.

- Dziękuję, że powiedziałeś mi co tak naprawdę o mnie myślisz. – skończyłam i ułożyłam jego krawat w linii prostej.

- Sam...

- Lepiej nic już nie mów. Po prostu przetrwajmy to i kolejne przyjęcia a potem każde rozejdzie się w swoją stronę. – po czym dodałam wcale tak nie myśląc. – Nie mogę się doczekać tego dnia.

Podniosłam torebkę z toaletki i schowałam do niej telefon, puder, błyszczyk i tabletki przeciwbólowe których będę potrzebować, aby przetrwać ból głowy jaki zafundują mi kobiety obecne na przyjęciu. Nie rozumiałam, jak można tyle gadać o głupotach co u mnie wywoływało wstręt a je cieszyło.

- Idziesz? – zapytałam, kiedy nie ruszał się z miejsca.

- Tak – spojrzał na mnie przenikliwie, ale nic więcej nie powiedział co mnie niezmiernie cieszyło, bo nie chciałam go teraz słuchać. Miałam nadzieję, że nie zepsuje niczego i wszystko pójdzie tak jak powinno. Nie poświęcając mu więcej uwagi zabrałam szal, który ułożyłam na ramionach i opuściłam sypialnię.

***

- Uśmiechnij się – wycedziłam przez zaciśnięte zęby witając się z ludźmi.

- Nie będę się szczerzył do tych idiotów – wymamrotał trzymając dłoń na mojej talii.

- Tylko przez chwilę a potem możemy wracać – wycedziłam ledwo nad sobą panując.

Dla mnie to też nie było łatwe. Nie kiedy mój mąż znalazł sobie kochankę i nie potrafił się do tego przyznać. Przeszło mi przez myśl, że może wszystko wyolbrzymiam, ale przed oczami stawała mi jego zakłopotana mina. Znał dobrze kobietę ze zdjęcia, ale z jakiegoś powodu nie chciał mi powiedzieć kim ona dla niego jest. Czy jest kimś więcej czy tylko kolejną przygodą. Ta niewiedza mnie dobijała, ale byłam na tyle dumna, że nie miałam zamiaru o nią pytać.

- Samantha – z daleka usłyszałam głos kobiety i nie dało się go z niczym pomylić.

- No to pięknie – wymamrotałam po czym pokazałam wyćwiczony uśmiech. – Pani Costa miło panią widzieć. – przywitałam się z kobietą.

- Witaj kochana – kobieta zaszczebiotała i ucałowała powietrze przy moich policzkach. Kiedy nie widziała przewróciłam oczami na ten głupi gest, ale opanowałam rysy twarzy.

Jak na swoje czterdzieści kilka lat wyglądała niezwykle dobrze, ale to zasługa wyłącznie botoksu i zabiegów medycyny estetycznej. Kobieta nosiła się tak ostentacyjnie, że przyćmiewało to wszystko czemu się poddała. Jej czerwona suknia z futrem z lisa z piękną błyszczącą się biżuterią to było dla mnie za wiele. Kiedy widziałam jaką ilość biżuterii zawszoną miała na ciele myślałam tylko o tym, ile osób mogła uratować a była zbyt skupiona na sobie.

Oczywiście nie mogłam jej tego powiedzieć z dwóch powodów. Po pierwsze byłam zbyt dobrze wychowana, aby wytykać ludziom takie rzeczy. A po drugie to było jej przyjęcie więc zniszczenie go nie byłoby dobrze widziane. Co nie zmienia faktu, że miałam przeogromną ochotę powiedzieć jej co myślę na jej temat. Kiedy tak się zastanowiłam to był i trzeci powód. Pani Costa była największa plotkarą jaką można było poznać na świecie. Przebijała nawet serial o Plotkarze emitowany kiedyś w telewizji który miałam przyjemność obejrzeć.

- Co u pani słychać? – zapytałam pierwsza.

- Nic ciekawego kochana, ale jak słyszałam u ciebie wiele się ostatnio dzieje. – mrugnęła do mnie konspiracyjnie.

- U mnie też nic ciekawego tak jak mogłoby się wydawać. – nie dałam się podejść.

- Oj kochana nie bądź taka – zaszczebiotała. – Wiem sama po sobie, że mężczyźni czasami potrzebują czegoś nowego, ale pamiętaj, że zawsze wracają do nas. – spojrzała na Richarda, który mocniej zacisnął dłoń na moim biodrze. Jak tak dalej pójdzie to w końcu coś mi złamie.

- Tak, tak pani Costa. – potwierdziłam, byleby tylko dała mi spokój. – Przepraszam, ale widzę w tłumie moje siostry.

- Oczywiście kochana. – powiedziała niezadowolona, że nie udało jej się nic ze mnie wyciągnąć.

Odeszliśmy do niej z Richardem, który zaczął się rozluźniać, ale napięcie ze mnie nie zeszło. Czułam rozgoryczenie, które za wszelką cenę starałam się opanować.

- Na trzeźwo tego nie wytrzymam. – pokręciłam głową szukając kelnera, który stał kilka metrów od nas. Przywołałam go machnięciem ręki i kiedy podszedł wzięłam z tacy kieliszek z szampanem.

- To chyba niezbyt dobry pomysł żebyś się upiła. – pochylił się w moją stronę.

- Podziękuj sobie. – parsknęłam, ale nie miałam zamiaru go słuchać. Pociągnęłam solidny łyk alkoholu rozkoszując się nim, ale nie przyniósł mi takiej ulgi jak potrzebowałam.


Richard

Znosiłem jej słowa ze stoickim spokojem wiedząc, że to wszystko moja wina. Gazeta, artykuł, te głupie gadki a nawet spojrzenia jakie posyłali ludzie w naszą stronę. Jak na tak wykształconych i z wyższych sfer zachowywali się gorzej niż sępy polujące na padlinę. Nienawidziłem tych przyjęć, bo wszyscy udawali świętych a tak naprawdę byli znacznie gorsi za drzwiami swoich domów. Przemoc, niewierność, kłamstwa to wszystko co ich cechowało, ale dla nich było to normalnie jednak nie dla mnie. Ceniłem sobie rodzinne wartości i nikt nie miał prawa mówić mi jak mam żyć.

- Chodźmy zatańczyć. – oznajmiłem wyciągając z dłoni Samanthy pusty kieliszek. Rozglądała się za kelnerem, ale nie mogłem pozwolić na to, aby się upiła i zrobiła sama sobie wstyd.

- Może nie mam ochoty. – poszła za mną bez protestu co przeczyło jej słowom.

- Uwielbiasz tańczyć.

- Fakt. – pokiwała energicznie głową, którą po chwili ułożyła na mojej piersi. Wziąłem ją w ramiona i kołysałem w takt powolnej piosenki.

Gdybym jej nie znał nie przypuszczałbym, że mogła się upić jednym kieliszkiem szampana. Ale to była moja Sam która miała niezwykle słabą głowę, dlatego bardzo rzadko piła. No chyba że wychodziła taka sytuacja jak ta i żeby sobie z nią poradzić sięgała po alkohol. Gdybym takie sytuacje zaczęły się powtarzać musiałbym zareagować, ale ona była na to zbyt mądra.

Co nie zmienia faktu, że taka właśnie mi się podobała. Była wtedy potulna jak baranek i niezwykle urocza ze świecącymi od wypitego alkoholu oczętami wielkimi i przepięknymi.

- Nienawidzę cię – wymamrotała.

- Kłamiesz. – wyszeptałem jej do ucha. – Uwielbiasz mnie zwłaszcza w takich chwilach, kiedy jesteś pijana.

- Kto tak niby mówi?

- Ty, ale to za jakiś czas jak procenty bardziej cię rozłożą.

- Mhm – wtuliła się we mnie.

To przypomniało mi jej ostatnią eskapadę z siostrami po której wróciła nawalona jak nigdy dotąd. Myślałem, że ludzie po alkoholu zaczynają wariować, ale nie ona. Samantha robiła się niezwykle przytulaśnia i cały czas żartowała co nie można o niej było powiedzieć, kiedy była trzeźwa.

Kiedy zaczęła bardziej osuwać się w moich ramionach zabrałem ją na zewnątrz, gdzie mogła odetchnąć świeżym powietrzem. Kilka metrów od budynku rozmieszczone zostały ławki więc tam ją zabrałem. Posadziłem tak że opierała głowę na moim ramieniu więc wyglądało to w miarę normalnie i nikt nie zorientowałby się, że się upiła.

- Fajnie się bawiłam – wymamrotała.

- Jak na razie jeszcze jesteśmy na przyjęciu. – przypomniałem jej a potem postanowiłem dorzucić żartem. – Sama chciałaś tu przyjść twierdząc, że to pomoże naszej reputacji a się upiłaś.

- Cicho. – szepnęła patrząc na mnie spod zmrużonych powiek. – Na trzeźwo nie dałabym rady wytrzymać tego, że po drugiej stronie sali stoi twoja kochanka.

- To nie moja kochanka. – zaprzeczyłem się chcąc wyjawić jej prawdę.

- Ta jasne – prychnęła.

Cokolwiek bym nie powiedział i tak nie będzie chciała słuchać. Samantha, kiedy trzeba robiła się niezwykle uparta i nie dała siebie nic powiedzieć nawet jeśli nie miała racji. Zapierała się przy swoim jak buldożer.

Nie byłem zaskoczony, że zobaczyłem Rosalind. Bardziej bałem się, że mogła wywołać się afera a znając moją żonę było to bardzo prawdopodobne. Zadziwiająco nawet nie odwróciła się w jej stronę więc myślałem, że jej nie rozpoznała. Jakże się myliłem za co zostałem wyprowadzony z błędu przez moją uroczą małżonkę.

Samantha była na to za dobra, aby tak po prostu nawiązać kontakt z Rosalind. Bardziej byłem przekonany, że czekała na odpowiedni moment, aby uderzyć wtedy, kiedy nie będziemy się tego spodziewali.

Westchnąłem zmęczony naszymi ciągłymi kłótniami, krzykami i nieporozumieniami. Nie tak powinno wyglądać małżeństwo, ale co się dziwić. Zostaliśmy do tego zmuszeni tylko dlatego że jej kochany tatuś tak chciał. Gdybym był mądrzejszy pewnie i bym się nie zgodził nawet miałem odmówić, ale stwierdziłem, że dzięki temu mogę pokazać jej co traci. Łudziłem się, że przez rok uda mi się ją rozkochać i pokazać, że nasze życie może być cudowne, ale ona tego nie chciała. Kochała swoją wolność i wszystkie swobody jakie się z tym wiązały.

- Wracamy do domu? – zapytała niespodziewanie po długich minutach ciszy jakby wcześniejsza rozmowa wcale nie miała miejsca.

- Wracajmy – złapałem ją za dłoń i to mi wystarczyło. Te małe gesty dzięki którym mogłem przy niej być sprawiły, że podjąłem decyzję. Kiedy sytuacja będzie wyglądać względnie normalnie pozwolę jej odejść tak jak chciała.

Nie ważne jak bardzo by mnie to bolało liczyło się tylko to, aby ona była szczęśliwa. A nie była taka przy mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro