Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Samantha

Przekraczając próg szpitala czułam się tutaj jak w domu co może niektórych dziwiło. Przez chore serce Mayi byłam częstym gościem w tym miejscu, ale to tylko sprawiło, że polubiłam je. W bólu i cierpieniu odnalazłam swoje własne szczęście. Niosłam pomoc tym którzy sami nie dawali sobie rady. Wspierałam ich jak najmocniej mogłam.

W tym miejscu nie musiałam udawać kogoś kim nie jestem, dlatego każdy kto widział mnie w zwykłej białej koszulce, wytartych jeansach i znoszonych trampach nie był zdziwiony. Nawet to, że spięłam włosy w luźnego koka na czubku głowy z twarzą bez grama makijażu. Czułam się sobą a to za sprawą kobiet siedzących na końcu korytarza w małej sali.

- Cześć dziewczyny - przywitałam się z nimi ustawiając karton pełen przyborów do makijażu na stole.

Odpowiedziało mi głośne „cześć" na co na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Podczas pierwszego spotkania, kiedy zawędrowałam tu przez pomyłkę nie zostałam miło przywitana, ale co się dziwić. Wparowałam do środka jak pani z wielkiego domu i jeszcze nie przeprosiłam, ale to tylko dlatego że byłam zaaferowana tym, że Maya wylądowała w szpitalu co doprowadziło do tej dziwnej pomyłki.

Potem nie mogłam się oprzeć, aby nie przyjść jeszcze raz i tak zaczęłam być tu stałym gościem. Większość kobiet nie była nastawiona do mnie przyjaźnie, ale starłam się dawać z siebie wszystko. To właśnie Emma jako pierwsza wyciągnęła do mnie pomocną dłoń widząc moje starania.

- Jak się dzisiaj czujesz? - usiadłam obok i bezwiednie wzięłam ją za rękę. Jej blada cera sprawiła, że poczułam skurcz żołądku co zwiastowało tylko to, że nie było dobrze.

- Lekarz powiedział, że jest dobrze, ale wiesz - pomachała ręką, do której przytwierdzona była kroplówka. - Chemia mnie wykańcza, ale to ostania dawka. - uśmiechnęła się zmęczona.

Emma starała się podnieść mnie na duchu, ale to ona miała raka piersi. Wiedziałam jak bardzo ta wiadomość ją zszokowała, zwłaszcza że od zawsze chciała mieć dzieci a po chemioterapia istnieje możliwość, że posiadanie ich staje się znacznie trudniejsze a czasami wręcz niemożliwe.

- To chyba dobrze.

- Bardzo i tylko muszę powiedzieć o tym mojemu Toddowi.

- Jeszcze mu nie powiedziałaś? - oburzyłam się. - To trzeba świętować.

- Chciałam żebyś jako pierwsza wiedziała - uścisnęła moją dłoń. - Byłaś ze mną praktycznie od początku i tylko dzięki tobie się nie poddałam. Walczyłaś o mnie, kiedy sama tego nie chciałam.

- Kochana wiesz, że jesteś tu tylko dzięki własnej sile. Nie dzięki mnie, Toddowi czy lekarzom. Jesteś niezwykle silna i widzę to w każdym naszym spotkaniu.

- Chcę żebyś mnie umalowała - wyszeptała. - Todd ma wpaść za godzinkę, bo ma przerwę.

- Nie ma problemu. Jak tylko cię zobaczy padnie z zachwytu - mrugnęłam do niej.

Przysunęłam stolik w naszą stronę i zaczęłam wyciągać z kartonu nowe kosmetyki. Dzięki swoim znajomościom, które udało mi się przez te lata nawiązać skontaktowałam z firmą produkującą kosmetyki w stu procentach z naturalnych składników. Przeznaczyli niewielką ilość, ale jak dla mnie wystarczającą na cele dobroczynne. A jak wykorzystywałam je tak jak potrafiłam najlepiej.

Zaczęłam pracować wolno, ale metodycznie. Nałożyłam najpierw podkład, aby zamaskować pobladłą i zmęczoną od chemii skórę.

- Widziałam artykuł w gazecie - powiedziała po dłuższej chwili. - Czy wszystko dobrze?

- Tak. Dlaczego pytasz? - wzięłam do ręki paletę z cieniami.

- Bo wydajesz się smutna.

- Wydaje ci się. - mój głos był opanowany. - To tylko przyjaciółka Richarda z którą się spotkał a prasa zwęszyła to jako romans.

Kłamałam, ale co miałam zrobić. Tylko tak mogłam sobie poradzić z tą sytuacją. Udawać, że wcale jej nie było chociaż miałam ochotę znaleźć tą jego dziunię i powiedzieć jej co myślę.

Emma nie drążyła tematu, ale tylko ze względu na mnie. Po jej minie wiedziałam, że nie uwierzyła, ale nie chciała sprawiać mi więcej bólu. Byłam jej za to wdzięczna, bo nie zniosłabym ciągłych pytań rzucanych w moją stronę na ten sam temat.

- Gotowe. - oświadczyłam podając Emmie lusterko.

- Wyglądam ślicznie. - wyszeptała wzruszona.

Dla tych chwil uwielbiałam spędzać tu czas. Robiłam z pozoru nieistotne rzeczy dla tych kobiet a one zachowywały się jakbym dawała im cały świat. Jeśli w ten sposób im pomagałam to będę przychodzić tu nawet codziennie.

Dzięki rodzicom nie musiałyśmy pracować dlatego robiłam co mogłam, aby pomagać innym, ale to też dlatego że nie znalazłam dla siebie sposobu na życie. Z początku podróżowałam po całym świecie, ale i to przestało mnie ciekawić. Nie mogłam utrzymać studiów na tyle aby je skończyć, bo co chwilę zmieniałam kierunek. W końcu dałam sobie spokój. Byłam sobą robiąc to co kochałam a dla mnie oznaczało to malowanie kobiet chorych na raka.

***

Todd pojawił się dokładnie po godzinie tak jak mówiła Emma. Był ode mnie niższy i otyły, ale jego szeroki uśmiech z jakim wchodził do środka sprawiał, że każda go uwielbiała. W dodatku zawsze nosił kolorowe koszule, tak więc tym razem padło na myszkę Miki. Robił to dla swojej żony, która widząc go szczerzyła się jakby dopiero co się zakochała.

- Cześć piękna - pocałował ją w usta a dopiero potem przywitał się z resztą z nas - Cześć Sam.

- Cześć.

- Widzę, że nieźle się bawicie. Wyglądasz cudownie, ale nie potrzebujesz do tego makijażu kochanie - mówił do swojej żony.

Byłam zazdrosna o ich uczucia. Chciałam doświadczyć tego samego co oni a nie niezręcznej ciszy czy niezręczności, kiedy byliśmy z Richardem w jednym pomieszczeniu. Po tylu miesiącach razem nadal nie zniknęło napięcie.

- To ja już pójdę - chrząknęłam czując się niechcianym widzem.

- Czekaj. Nie idź jeszcze. - Emma posłała mi szczery uśmiech spoglądając kątem oka na męża.

- Mamy coś dla ciebie - powiedział Todd ściągając plecak z ramienia. Otworzył go i wyciągnął niewielki pakunek.

- Dla mnie? - zdziwiłam się.

- Chyba nie myślałaś, że zapomnę o twoich trzydziestych urodzinach?

- To dopiero za tydzień. - dopowiedziałam.

- Wiem, ale nie mogłam się doczekać, żeby ci go dać. - kiwnęła w stronę pudełeczka. - No otwórz. - ponagliła mnie.

Wzięłam do ręki prezent i patrząc na niego zaczęłam odpakowywać. Rozwiązałam czerwoną wstążek i otworzyłam przykrycie. Na czarnej poduszce leżała biała bransoletka z pięknie przeplecioną czarną wstążką pomiędzy oczkami.

- Jest cudowna - wyszeptałam od razu wyciągając ją z pudełka. Założyłam ją na lewą dłoń tuż nad zegarkiem, gdzie idealnie pasowała.

- Wiedziałam, że ci się spodoba. - Emma chwyciła Todda za dłoń. - Mój mąż specjalnie po nią pojechał.

- Dziękuję. - powiedziałam niezwykle rozczulona.

- To my dziękujemy. Za wszystko co robisz dla mojej żony. - wyznał ledwo panując nad sobą. Dla niego to też nie było łatwe, ale starał się jakoś trzymać.

Niedługo później pożegnałam się z nimi, ale przyszło mi to z trudem. Nie spodziewałam się, że w szpitalu zyskam nowych przyjaciół, którzy traktowali mnie jak normalną dziewczynę pomimo pieniędzy na koncie.

Pod dom podjechałam, kiedy zaczęło się ściemniać. W salonie świeciło się światło więc albo Richard był w domu albo to dziecko szatana zwane jego siostrą.

- I tak trzeba tam wejść - powiedziałam sama do siebie.

Wysiadłam z samochodu i ruszyłam w kierunku domu. Im bliżej byłam tym bardziej słyszałam muzykę dochodzącą z wnętrza. Nieco zaskoczona weszłam do środka kierując się do jego źródła.

Z piosenką dudniącą w uszach weszłam do zapalonego salonu, gdzie na kanapie zastałam całującą się parę. Parsknęłam śmiechem na głupotę tej dziewuchy. Gdyby to był jej brat nie chciałabym nawet myśleć jakby się to skończyło.

- Nie za dobrze wam? - zapytałam, ale nawet nie zareagowali więc podeszłam do radia i wyciągnęłam wtyczkę z gniazdka. Momentalnie wszystko ucichło a para zakochanych oderwała się od siebie.

- Sam? - zapytała Aleksandra łapiąc za zsuwającą się z ramienia bluzkę.

- Lepiej, że to ja niż twój brat - stwierdziłam z przekąsem.

- Ale i tak mu powiesz - prychnęła.

Ta smarkula działała mi na nerwy. Przez chwilę miałam ochotę, aby to zrobić, ale co mi to da za wyjątkiem zdenerwowania Richarda. Spojrzałam na chłopaka, który był tak samo zażenowany jak dziewczyna więc to i tak była dla nich wystarczająca kara.

- Nie - stwierdziłam. - Ale twój chłopak musi iść, bo zaraz twój brat może inaczej zareagować. - spojrzałam ostentacyjnie na zegarek, który wskazywał siódmą wieczorem więc za jakieś pół godziny pojawi się Richard.

- Simon to nie mój chłopak. - wyburczała zawstydzona dziewczyna.

- Tym gorzej dla ciebie. - mlasnęłam zdziwiona jej głupotą. - Gdyby Richard się dowiedział, że przyprowadzasz obcego typa do domu to dopiero rozpętałoby się piekło. Następnym razem lepiej nazywaj go swoim chłopakiem. Tak dla świętego spokoju swojego i brata. - zaznaczyłam dobitnie. Wtedy i ja będę miała spokój.

Nie poświęcając im więcej czasu ruszyłam do naszej sypialni, w której mogłam się zaszyć i przygotować na jutrzejszą imprezę zorganizowaną przez znajomych mojego taty. W innych okolicznościach bym tam nie szła co robiłam za każdym razem, kiedy otrzymywałam zaproszenie, ale tym razem musieliśmy się razem pokazać.

- Sam - krzyknęła niepewnie Alessandra.

- Tak? - odwróciłam się z dłonią na poręczy schodów.

- Dziękuję. - wymamrotała.

- Nie ma za co. Przecież nic nie widziałam. - odparłam uśmiechając się pod nosem.

Tym razem nie czekając na jej odpowiedź zostawiłam ich samych. Tak czy inaczej miałam zamiar udawać, że o niczym nie wiem, w razie, gdyby Richardowi przyszło do głowy pojawić się w domu wcześniej co mu się nie raz zdarzało.

Nowłaśnie Richard. Jeszcze nie wie, że jutro wieczorem będziemy musieli wyjść, alewiedziałam, że po tym całym cyrku wywołanym przez niego nie będzie się długoopierał. A nawet jeśli będzie miał jakieś obiekcje to znał mnie na tyle żebywiedzieć, że lepiej mi nie podpadać, bo może to się źle skończyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro