Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Richard

Może i wstając rano nie chciałem kłócić się z siostrą, ale jakoś tak samo wyszło. Zachowywała się normalnie jakby mnie nie okłamywała, dlatego postanowiłem ją trochę przycisnąć. Jak mogła pomyśleć, że zabraniałbym jej spotykania się z chłopakiem. Jest odpowiedzialna i tylko dlatego wiedziałem, że nie zrobiłaby nic głupiego.

Miło było zobaczyć, jak się wije i prosi abym się z nim spotkał. I tak bym to zrobił, ale kara musiała być. A co do tego, że ma kartotekę to strzelałem, ale najwyraźniej trafiłem. Alessandra nigdy nie spotkałaby się z kimś, gdyby nie wiedziała, że się zmienił więc jeśli tak twierdziła to tak było. Nie miałem powodu, aby jej nie wierzyć.

Samantha też mnie zaskoczyła, kiedy wparowała dom kuchni cała rozwścieczona. Na samą myśl na usta ciśnie mi się uśmiech.

- Co cię tak śmieszy? – zapytał Tobias podając mi butelkę z piwem.

Siedzieliśmy u niego na tarasie, bo stwierdził, że musi porozmawiać jak facet z facetem. Nie wiem na jaki temat, ale Sara ulotniła się jak tylko przyjechałem. Posłała mi wielki uśmiech pomachała ręką i wyszła z Luckym na spacer twierdząc, że tego potrzebuje. Jeszcze nie widać po niej było ciąży, ale cała promieniała ze szczęścia.

- Nie za wcześnie na piwo? – zignorowałem jego pytanie i spojrzałem na zegarek. Dochodziła dwunasta w południe więc to było trochę dziwne jak na niego. Od czasu do czasu lubiliśmy wypić, ale nie w środku tygodnia i o takiej porze.

- Muszę się napić. – westchnął siadając na fotelu obok. Jego mina była nietęga jakby go coś trapiło.

- Co jest?

- Zostanę ojcem. – wypuścił powietrze ze świstem mówiąc te słowa ciężkim tonem.

- Przecież wiem. – parsknąłem na jego dziwne zachowanie.

- Ale teraz to do mnie dotarło.

- Stary – klepnąłem go w ramię. – Wiesz o tym od jakiegoś czasu a teraz zaczynasz panikować?

- Jakbyś zobaczył własne dziecko na ekranie to inaczej byś mówił. – odłożył butelkę z piwem na stolik trzęsącymi się dłońmi. – Jestem przerażony. Co jak wiem o dzieciach? A ja nie będę dobrym ojcem? A co, jeśli nie będę dla niej takim wsparciem jakiego potrzebuje? Albo jak zemdleje podczas porodu i ona uzna, że jestem mięczakiem?

- Ale cię wzięło stary. – westchnąłem nie wiedząc jak mu pomóc. Odstawiłem butelkę na stolik, żeby jakoś skupić myśli, dopóki nie byłem podchmielony. – Macie jeszcze wiele miesięcy zanim się urodzi, ale mogę powiedzieć ci jedno. Znam cię i wiem, że zrobisz wszystko, aby być dobrym ojcem.

- Skąd to wiesz?

- Bo masz Luckiego i nim dobrze się zajmujesz. – stwierdziłem, że trochę śmiechu mu nie zaszkodzi a może rozluźnić atmosferę. Nie wiem, jak zareaguje na ten żart, ale się okaże.

- Porównujesz dziecko do psa! – podniósł głos oburzony. Jego mina była bezcenna, dlatego tym trudniej było mi zachować powagę.

- No a co? – odparłem niewzruszony. – Przecież Lucky zachowuje się jak dziecko.

- Jesteś kretynem. – parsknął dochodząc do wniosku, że się z nim drażnię. – Ale dzięki.

- Nie ma sprawy.

Jednocześnie podnieśliśmy butelki z piwem i wznosząc niemy toast stuknęliśmy się nimi by wziąć po solidnym łyku. Nie radziłem sobie w takich ckliwych rozmowach zwłaszcza o dzieciach, bo co ja o nich wiedziałem.

Po odejściu rodziców Alessandra potrafiła się sobą zająć i nie musiałem zmieniać jej pieluch czy jej karmić. Zapewniałem jej wszystko poza czasem – teraz kiedy tak o tym myślę to chyba za bardzo skupiłem się na pracy zamiast na niej zostawiająca ją samą. Tłumaczyłem sobie, że robię to dla niej, żeby zapewnić jej wszystko czego potrzebuje, ale skrycie nie wiedziałem jak z nią rozmawiać. Dopiero kiedy dorosła stało się to o wiele łatwiejsze.

- No i jak chłopcy porozmawialiście? – zapytała Sara wracając ze spaceru z Luckym który pomimo długiej przechadzki nadal nie mógł usiedzieć na miejscu. Rozpierała go energia co pokazywał wykopując dziury w ziemi.

- Co jest z nim nie tak? – zapytałem ich patrząc jak góra ziemi coraz bardziej rośnie.

- On tak już ma – odpowiedziała Sara siadając mężowi na kolanach. Ten z kolei od razu położył dłoń na jej brzuchu w obronnym geście. Uśmiechnąłem się pod nosem. Niby miał takie głupie myśli a już robił co tylko mógł, żeby zająć się dzieckiem. Może i robił to nieświadomie, ale dawał z siebie wszystko. – Staraliśmy się go tego oduczyć, ale za każdym razem przynosiło jeszcze gorszy skutek.

- No właśnie widzę – mruknąłem pod nosem rozglądając się wokół. Dosłownie wszędzie widać było odkopane i zakopane dziury co przypominało pole minowe na którym wybuchają bomby. – Może kupcie sztuczną trawę to mu się znudzi? – zaproponowałem.

- Kupiliśmy – westchnął Tobias. – Zerwał całą trawę i kopał dalej. A potem stwierdziliśmy, że odgrodzimy mu kawałem placu drewnianym płotem, w którym wygryzł dziurę i zanim zdążyliśmy się zorientować przekopał cały plac.

- To może kupcie dom bez placu? – innego wyjścia nie widziałem.

- Nie ma mowy – oburzyła się Sara. – Chcę mieć miejsce, gdzie moje dzieci będą mogły się swobodnie bawić i gdzie nie będę się obawiać, że wpadną pod samochód.

- Pod samochód nie wpadną, ale do dołu to już raczej tak – stwierdziłem z przekąsem.

- Wtedy już nie będzie kopał dziur – warknęła. – Chodź Lucky. Ktoś cię tu najwyraźniej nie lubi. – spojrzała na mnie spod byka.

Pies od razu przestał zabawiać się z dziurami i od razu ruszył w jej stronę. Niby przypadkiem otarł się głową o moją nogę, ale widziałem ten wywieszony jęzor i coś na kształt uśmiechu. Przeklęte bydle zrobiło to specjalnie.

- Wiesz, że ona powiedziała dzieci? – odezwałem się dopiero wtedy, kiedy drzwi się za nimi zamknęły.

- Nawet mi nie przypominaj. – schował głowę w dłoniach najwyraźniej nie mogąc tego wszystkiego ogarnąć.

- Masz przerąbane. – naśmiewałem się z niego po czym podniosłem z fotela. – Muszę się już zbierać.

- Jutro u was? – zapytał upewniając się.

Samantha będzie obchodziła swoje trzydzieste urodziny. Nie chciała żadnej dużej imprezy czy przyjęcia. Po prostu zwyczajna kolacja w gronie rodziny. Niby mogłem zrobić jej imprezę życia i tak też chciałem z początku zrobić, ale się zorientowała. Stanowczo oznajmiła, że jeśli zrobię coś za jej plecami to może mnie spotkać coś bardzo złego. Znając ją wiedziałem do czego jest zdolna, dlatego odpuściłem.

- Tak wieczorem. – pokiwałem głową. – Tylko nie zaczynaj z nią żartować o jej wieku.

- Gdzieżbym śmiał.

- I tak to zrobisz.

- No pewnie – wyszczerzył się.

Tak czy inaczej będę miał przerąbane.


Samantha

Po drodze do domu postanowiłam zrobić zakupy na jutrzejszą kolację. Chciałam zrobić wszystko sama jak na panią domu przystało. Aż parsknęłam ze śmiechu na to dziwne określenie stojąc przed wszelkiego rodzaju lukrami, kremami i pierdołami do dekoracji.

Nie byłam jakimś wybitnym kucharzem, ale jak trzeba to coś tam ugotować umiałam. Koniec końców stwierdziłam, że ciasta zamówię w cukierni o ile będzie się jeszcze dało tak szybko to załatwić. O ile z gotowaniem sobie radziłam to pieczenie to już inna bajka. Nie ważne jak bardzo się starałam zawsze wychodził zakalec, który dodatkowo opadał. Dałam sobie w końcu spokój z pieczeniem chociaż moje siostry twierdziły i tak w smaku było pyszne.

Weszłam do domu obładowana torbami więc tylko nogą mogłam zamknąć drzwi. Z uśmiechem na ustach weszłam do kuchni, w której kanapkę robiła sobie Alessandra.

- Cześć – powiedziałam neutralnie do dziewczyny nie wiedząc w jakim jest humorze. Poranna awantura sprawiła, że niczego już nie byłam pewna.

- Cześć – nawet nie podniosła głowy.

Wzruszając ramionami odłożyłam zakupy na blat. Podśpiewując pod nosem zaczęłam je po kolei wypakowywać świadoma, że w końcu na mnie spojrzała. Nie miałam jej za co przepraszać więc to ona powinna zacząć rozmowę.

- Wiesz... - zaczęła niepewnie. - ... chyba za szybko oceniłam sytuację.

- Chyba? – zapytałam z podniesioną brwią. – Raczej źle oceniłaś sytuację. – w końcu na nią spojrzałam. – Powiedziałam ci, że Richard o niczym się nie dowie, chyba że od ciebie a ty z góry założyłaś, że wszystko mu wypaplałam.

- Wiem i przepraszam – ruszyła w moją stronę. – Nie wiedziałam, jak mam zacząć temat. Znasz mojego brata. – zatrzymał się kilka kroków ode mnie patrząc sarnim wzrokiem. – Proszę cię wybacz mi.

- Wiem co robisz i nie podoba mi się to – pokazałam na nią palcem. – Masz szczęście, że to na mnie działa. – uśmiechnęłam się.

- Jeszcze raz przepraszam. – Alessandra objęła mnie w pasie ściskając delikatnie jakby obawiała się, że mnie uszkodzi.

- Rozumiem. Okres buntu i takie tam. – poklepałam ją nieporadnie po plecach. – Przyprowadź go jutro na kolację.

- Ale jutro masz urodziny! – pisnęła.

- I właśnie dlatego go przeprowadź. Jakby co to Richard nie może się wściekać, bo inaczej będzie miał u mnie przerąbane, że zniszczył mi dzień. – mrugnęłam do niej.

- Lecę do niego zadzwonić – wyszczerzyła się i czym prędzej popędziła do swojego pokoju.

Pokręciłam głową, kiedy o mało co nie wywróciła się na schodach. Od razu było widać, że bardzo zależy jej na tym chłopaku. Może na mnie nie wywarł dobrego wrażeniu obściskując się z nią na kanapie, ale lepiej, żeby Richard o tym nie wiem. Inaczej mógłby nie być tak wyrozumiały.

***

Kończyłam robić spis dań jakie przygotuję na jutrzejszą kolację, kiedy trzasnęły drzwi wejściowe. Spojrzałam czekając jak pojawi się w polu mojego widzenia.

- Cześć – stanął opierając się o framugę drzwi. – Widzę, że przygotowania idą pełną parą. – rozejrzał się po kuchni.

- Już prawie mam menu – pomachałam kartką, na której sprawdzałam czy aby wszystko kupiłam. – A jak tam u Tobiasa i Sary?

Zapisałam sobie dzisiejszą datę w przypomnieniu jakbym niby miała zapomnieć o tym, że umówieni byli u ginekologa na kolejnym badaniu. Aż ręka mnie świerzbiła, żeby po raz kolejny sięgnąć po telefon i otworzyć otrzymane od niej zdjęcie. Kto by przypuszczał, że rozkleję się widząc USG na którym rosła moja siostrzenica lub siostrzeniec. Poza niewielkim cieniem nic nie było widać, ale i tak ogromnie się cieszyłam.

- Do Tobiasa dotarło, że zostanie ojcem. – powiedział z rękami w kieszeniach.

- Przecież wie już od jakiegoś czasu.

- To samo mu powiedziałem. – zaśmiał się ruszając w moją stronę.

- Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Chyba nie nadaję się na matkę. Nie wyobrażam sobie, żeby poświecić całe swój czas dla dziecka.

- Spodziewałem się innej odpowiedzi. – powiedział cicho.

- Czemu?

- Jesteś najstarszą siostrą a co za tym idzie opiekowałaś się Sarą i Mayą. Byłaś ich opiekunek nawet nie zdajać sobie z tego sprawy.

- Wydaje ci się. – zaśmiałam się nieszczerze nie chcąc, aby doszedł prawdy.

Tak, byłam najstarsza i to na mnie spadł obowiązek opieki nad nimi. Co z tego, że mieliśmy wszystko – opiekunki, służbę, kucharki, pokojówki jak i tak dla mnie to było za mało. Uważałam, że nie mając przy sobie mamy nie jesteśmy w pełni rodziną, dlatego to ja zajęłam jej miejsce.

Miałam dziewięć lat, kiedy Maya płakała przez sen i wołała mamę. Wtedy nie rozumiałam, dlaczego od nas odeszła. Byłam na nią wściekła za to, że nas zostawiła i że moje siostry za nią tęsknią. – one nie ja, bo nie mogłam sobie pozwolić na tęsknotę. Musiałam być silna za nas wszystkie. Robiłam więc to co było zadaniem mamy. Budziłam je rano do szkoły, ubierałam, czesałam, karmiłam, robiłam kanapki, a kiedy trzeba było broniłam przed łobuzami. Stałam się twarda na długo przed tym zanim dorosłam.

- Widzę to w twoich oczach. – złapał mnie za dłoń. – Nawet Alessandrę traktujesz jak własne dziecko chociaż robisz to nieświadomie.

- Możemy skończyć ten temat? – wyszarpałam dłoń z jego uścisku. – Mam jeszcze sporo pracy.

- Oj Sam – westchnął i w kilku krokach znalazł się za mną. Wziął mnie w swoje silne ramiona i oplótł dłońmi w pasie. Bezwiednie moje ciało oparło się o niego szukając bezpiecznej przystani. – Kiedyś sprawię, że zmienisz zdania. – tymi słowami sprawił, że w mojej głowie zapanował jeszcze większy mętlik.

Zaczęłam myśleć jakby to było mieć z nim i dzieci. Co najdziwniejsze na samą myśl na moich ustach pojawił się niewielki uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro