Rozdział 8
Aiden
Po raz kolejny Christopher wezwał nas na spotkanie. Coś się działo, bo nigdy wcześniej nie musiałem go odwiedzać tak często.
- Bracie twoje częste telefony robią się podejrzane – usiadłem na jedynym wolnym miejscu. Tuż obok Simona, który raczył się trunkiem. – Nie za wcześnie?
- Zawsze jest odpowiednia pora – odparł pociągając spory łyk.
- Simon odłóż to i choć raz zachowaj się jak przystało – wydarł się na niego Christopher.
Spojrzałem w stronę Cassiana, ale on tak samo jak mój starszy brat minę miał nietęgą.
- Ten chuj – krzyknął zwalając z biurka wszystkie dokumenty. Był jak w amoku. Teraz pokazał, dlaczego nazywali go diabłem. Twarz wykrzywiona w grymasie, usta zaciśnięte a także oczy, które mógłby zabić.
- Uspokój się jakoś to załatwiany – Cassian chciał załagodzić sytuację.
- Co się stało? – zapytał Simon.
- Salvatore Wenezia się stał. Zwołał spotkanie bez mojej wiedzy i podważył moją pozycję Capo di tutti capi.
- Z jakiej przyczyny? - drążyłem.
- Podobno nie możemy zapewnić bezpieczeństwa innym prowincjom, skoro na naszej własnej ktoś zabija bezbronne kobiety.
- Skąd on kurwa o tym wie. Przecież tylko my byliśmy wtedy na tym spotkaniu. No i jeszcze rodzina tej dziewczyny, ale byli w żałobie i nie rozpowiadaliby o tym co się stało. – powiedziałem spokojnie.
W mojej głowie tworzył się plan. Wyciągnąłem telefon i napisałem szybką wiadomość do Luciano. Tylko on miał możliwości, żeby mój pomysł wypalił.
- Jak go dorwę w swoje łapy.
- Na pewno wszystko się wyjaśni. Przecież dziewczyna zginęła w wypadku. Rozmawialiśmy o tym kilka dni temu i nic się do tej pory nie zmieniło – mówiłem spokojnie ciągnąc.
- Jakim kurwa znowu... - zaczął Christopher.
Wiem, że byli zaskoczeni moimi słowami, ale tylko tak mogliśmy przechylić szalę na nasza korzyść. Dopóki nie miałem dowodów nie mogłem nic im powiedzieć.
- Siemka – w drzwiach pojawił się Luciano z małym pudełkiem w ręce.
- Co tu robisz synu? – Cassian patrzył na niego zdziwiony.
- Przecież miałem przyjść na waszą męską rozmowę.
- Co?
- Przecież dzwoniłeś do niego nie pamiętasz. – pokręciłem głową. – Twoja pamięć coś szwankuję.
Pokazałem im na migi, żeby siedzieli w ciszy. Tym samym Luciano mógł chodzić po gabinecie nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Plótł coś trzy po trzy bez sensu, ale to dawało mu czas.
Stanął przy półce na książki i pod jedną z nich znalazł to czego tak uparcie chciałem. Mała pluskwa, przez którą ktoś nas podsłuchiwał.
- No dzień dobry – uśmiechnął się pokazując nam znalezisko.
- Dasz radę coś z tym zrobić? - spytałem.
- Już się robi. – wziął ze sobą podsłuch i wyszedł z gabinetu.
- A więc dlatego tak dziwnie mówiłeś. Myślałem, że za dużo wypiłem – Simon spojrzał najpierw na mnie a potem na swój drink. – No witaj maleńka – spojrzał na szklankę jak zakochany szczeniak i wypił całą jej zawartość.
- Weź może stąd wyjdź, bo jak patrzę na ciebie to mam ochotę obić ci ryj – Cassian zatrzymał się przed nim.
- Idę – podniósł się z miejsca trochę niepewnie, ale wyszedł.
Zostaliśmy we trójkę wpatrując się w siebie nieprzerwanie. Toczyliśmy walkę kto pierwszy ten kontakt zerwie.
- Skąd wiedziałeś? – ciszę przerwał Christopher.
- Było to dla mnie dziwne, żeby zaledwie kilka dni po jej śmierci wiedział, że dziewczyna nie żyje. A spotkanie też nie zostało zwołane w trakcie jednego dnia więc musiał mieć pluskwę – wyruszyłem beztrosko ramionami.
- Tylko jak je tutaj zostawił?
- Nie wiem, ale Luciano się dowie. Jak nie będzie na pluskwie odcisków palca albo czegoś co uda nam się znaleźć tego kogoś kto to zostawił to jakoś powiążemy to z Wenezią.
- Co ten stary cap sobie myśli? – brat chodził po całym gabinecie rozgorączkowany.
Odkąd przejął funkcję capo di tutti capo robił wszystko nie dla siebie, ale dla rodzin, żeby interesy szły dobrze a zarazem świecić przykładem. Chciał, żeby wszyscy mieli równe zyski i żeby nie oszukiwali. Może i nie wyglądał, ale nienawidził ludzi, którzy zajmowali się handlem żywym towarem. To było dla niego za dużo do zniesienia, dlatego przyjął takie a nie inne zasady dla całej społeczności.
Najwyraźniej dla niektórych to i tak za mało.
Kira
- Jestem – krzyknęłam sama nie wiem do kogo.
Po wejściu do swojego rodzinnego domu spodziewałam sią taty przed telewizorem a mamy zawzięcie coś do niego mówiącej. W salonie jednak nikogo nie było. Jedynie z kuchni dochodziły różne dźwięki.
Przyciszone rozmowy zaczęły dochodzić do moich uszu im bliżej byłam. Otworzyłam drzwi kuchni, w której stali moi rodzice z bratem i moją przyjaciółką.
Od dnia w kawiarni nie rozmawialiśmy ze sobą a dokładniej od ośmiu dni. Po trzecim dniu przestała wydzwaniać a co za tym idzie miałam czas, żeby przemyśleć sobie niektóre rzeczy.
Rozmowy ucichły jak tylko weszłam do środka.
- Kochanie jak dobrze, że jesteś – mama podeszła do mnie i mocno mnie uściskała.
- Coś się stało?
- Nie dlaczego? – zapytała nerwowo.
- Tak tylko pytam – uspokoiłam ją nie chcąc jej denerwować.
- Cześć Kira – Stevania nieśmiało uśmiechnęła się w moją stronę.
- Cześć – odpowiedziałam, bo tak wypadało. Mój wzrok spoczął na dłoni mojego brata na jej biodrze. Obejmowali się jakby nigdy nic a mogli chociaż zachować się i nie ranić mnie tym jeszcze bardziej.
- Może usiądziemy – mama klasnęła w dłonie cała rozpromieniona.
Dziwnie się zachowywała, ale nie chciałam być wścibska i dopytywać, bo i tak niczego bym się nie dowiedziała. Zajęliśmy swoje miejsca tak jak zawsze a mama w tym czasie przynosiła na stół półmiski z jedzeniem.
Jej kuchnia to było przeciwieństwo mojej własnej. Idealna. Wyśmienita. Smakowita. I jadalna czego nie można było powiedzieć o tym czymś co wychodziło z moich rąk.
- Jedzcie dzieci, jedzcie – zachęciła, kiedy żadne z nas nie ruszyło się, żeby ruszyć cokolwiek.
- Mamo może najpierw jej powiemy? – odezwał się Karian patrząc w moją stronę.
- Znowu jakieś nowości? – zapytałam z przekąsem.
- Pobieramy się – powiedział na co zakrztusiłam się kawałkiem kruczaka.
Kaszlałam nie mogąc złapać oddechu. Trzęsącymi się dłońmi złapałam szklankę i po małym łyku piłam wodę, żeby pozbyć się tego ucisku w piersi.
- Nic mi nie jest – powiedziałam, kiedy przestałam kaszleć.
- Na pewno? – odezwał się zmartwiony tata.
- To nic – machnęłam ręką. – Gratulację – powiedziałam i to było szczere. Może nie działo się między nami dobrze, ale chciałam wychodzić na sukę i mówić tego co czuję.
Rozmowa z Aidenem dała mi do myślenia. Postawiłam się w ich sytuacji i dobrze rozumiałam to co zrobili. Bali się mojej reakcji, bo mnie kochali i nie chcieli mnie zranić jednak i tak to zrobili podejmując złą decyzję. Teraz możemy tylko tego uniknąć w przyszłości.
- Wiem, że to co powiedziałam cię zraniło, ale nie miałam tego na myśli. Byłam zdenerwowana i plotłam bzdury – Stevania zaczęła się nieporadnie tłumaczyć.
- Wiem – chwyciłam ją za dłoń. – Na początku byłam zła, ale kilka dni pozwoliły mi przejrzeć na oczy. – spojrzałam na brata. – Zrań ją a powieszę cię za jaja.
- Kira język – napomniał mnie tata.
- Tak wiem. Mam cię na oku – pokazałam na niego palcami.
- Kocham cię siostra. – rozbroił mnie tym.
- Tak, tak. Jedzmy – zbagatelizowałam całą sprawę, bo zaczęło robić się krępująco.
Atmosfera rozluźniła się więc mogliśmy przejść do tych samych tematów poruszanych co kolację.
Najpierw zaczęło się ode mnie. Jak szkoła, jak się czuję, co nowego, czy mam chłopaka i jak projekt, który wysłałam na konkurs – o to zapytała oczywiście mama. Była moja wielką fanką jak to ona. Nawet pozwoliła mi zaprojektować jej ogród.
Była moją pierwszą klientką a potem jakoś tak samo poszło. Później odezwały się jej koleżanki, które też chciały mieć tak cudowne ogrody. Na swoim koncie miałam już trzynaście ogrodów zaprojektowanych własnoręcznie. Wykonaniem też zajmowałam się sama. Od początku do końca była to wyłącznie praca moich rąk, a że wszyscy byli zadowoleni to tylko wisienka na torcie.
Nie rozumiał tego mój tata, który bardzo szybko przeszedł do tematu mojego brata. Wiedziałam, że mnie kochał, ale nie rozumiał potrzeby rozwijania się. Pogodziłam się z tym, ale nie miałam zamiaru rezygnować, bo za bardzo to kochałam.
- ... znajdą mu żonę, skoro dwóch z nich jest już żonatych – ostatnie słowa mojego ojca zwróciły moją uwagę.
- Co? – zapytałam, bo nie dosłyszałam.
- Mówiliśmy o Aidenie. Pewnie niedługo znajdą mu żonę. Z jego pozycją już dawno powinien ją mieć a to pewnie tylko kwestia czasu aż któryś Don zechce wydać za niego swoją córkę. Przecież nie znajdą mu żony w szeregach żołnierzy. To by był afront dla ich nazwiska.
Moje serce niebezpiecznie zabiło a widelce upadł na talerz. Starałam się opanować emocje: żona, Don, córka, afront. Każde słowo bombardowało mój umysł z zawrotną siłą.
- Skąd masz pewność może sam sobie kogoś znajdzie – machnęłam ręką, kiedy oczy każdego z nich spoczęły na mnie.
- Kiedyś napomknął o tym sam Don Alessio. Chce, żeby jego synowie w końcu zmienili swój kawalerski stan a powiedzmy sobie szczerze, że Aiden ma już trzydzieści lat. To, że nie znaleźli mu jeszcze żony to aż dziwne.
- Może sam jej nie chce. – panuj nad sobą. Panuj powtarzałam raz za razem.
- Nie będzie miał wyjścia. Prędzej czy później znajdą mu odpowiednią kandydatkę.
To bolało. Bardziej niż myślałam. Posyłając im przepraszający uśmiech wyszłam z kuchni, żeby się ogarnąć. Nie chciałam, żeby dowiedzieli się o naszym związku i żeby Aiden miał z tego tytułu problemy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro