Rozdział 13
Aiden
- Kurwa - wrzasnął Simon patrząc na ciało leżącej na stole dziewczyny.
Widok który nie powinien wywoływać u nas żadnej reakcji bo przecież wiele już widzieliśmy ale to nawet dla nas było zbyt wiele. Rany jakie jej zadano były ogromne i bardzo bolesne. Ktokolwiek to był wiedział, że dziewczyna umierała w męczarniach godzinami.
- Kamery? - Christopher przeszedł od razu do sedna.
- Nagrały wszystko, ale nie to co trzeba. - powiedział Luciano grzebiąc coś w tablecie. - Podjechał samochód bez numerów tablicy. Otworzyły się drzwi a potem dziewczyna została z niego wyrzucona. Trwało to kilka sekund, ale to wystarczyło.
- Ktoś sobie z nami pogrywa - Cassian mówiąc to podszedł do ciała dziewczyny i spojrzał na nią tak samo jak my wszyscy.
To była niewinna ofiara. Bezbronna. Ten sukinsyn wystawił się na odstrzał każdego z nas. Kobiety były w naszego rodzinie chronione więc ktokolwiek to zrobił nie miał honoru.
- Zawiadomiłeś jej rodziców? - Christopher zwrócił się do Simona.
- Tak. Będą tu za... - spojrzał na zegarek po czym na każdego z nas. - ... powinni już być. Wyjdę po nich - po raz ostatni rzucił kontem oka na dziewczynę i mamrotając coś pod nosem wyszedł z pomieszczenia.
Nie chcieliśmy zostawiać ją w piwnicy jakby była jednym z naszych jeńców. Zaniosłem ją do pomieszczania, które spełniało się jako nasz polowy szpital. Było tu sterylnie czysto. A co najważniejsze dziewczynie został oddany szacunek na jaki zasługiwała.
Położyłem ją na łóżku szpitalnym. Nie mogłem się przemóc, żeby choć trochę ją oczyścić. Powinniśmy oszczędzić jej rodzinie tego bólu, ale to na nich spoczywał obowiązek pochowania swojego dziecka i wszystkich powinności związanych z pogrzebem.
- Trzeba to szybko zakończyć zanim rozkręci się na dobre - zabrałem głos, bo wiedziałem, że choć chwila nie była odpowiednia musieliśmy poruszyć ten temat.
- Luciano prześledzi trasę furgonetki. Może uda mu się coś znaleźć - powiedział Christopher.
- Powinieneś powiedzieć żołnierzom.
- Nie - nie podzielał mojego zdania a to źle.
- Co powiesz jak kolejna dziewczyna zginie - krzyknąłem na niego. Mój brat musiał się opamiętać, bo jego decyzję mogą zagrozić rodzinie. - Weźmiesz na siebie ich życie?
- To ja jestem szefem - warknął w moją stronę.
- To zachowuj się jak szef i postąp właściwie. Nasi ludzie powinni wiedzieć z czym mamy do czynienia.
- Nie - powtórzył. - To moje ostatnie słowo.
- Więc żyj z tym, że przez ciebie zginie kolejna dziewczyna - nie żałowałem tego co powiedziałem jednak grymas na twarzy mojego brata utwierdził mnie w tym, że nie jest pewny swojej decyzji.
- Aiden wiesz, że to nie jest dla niego łatwe - Cassian chciał załagodzić sytuację stając obok nas.
- Może, ale to nie zmienia faktu że jak ludzie się dowiedzą dopiero zrobi się trudniej - nie mogłem tego znieść.
Nie oglądając się za siebie wyszedłem z sali. W drodze minąłem dwójkę starszych ludzi zapewne rodziców tej biednej dziewczyny. Kiedy dobiegł mnie wrzask kobiety tylko potwierdziłem swoje przypuszczenia.
Choć jej krzyk towarzyszył mi do samochodu odciąłem się od tego wszystkiego. Musiałem przemyśleć sobie niektóre rzeczy.
Ale nie mogłem tego zrobić, kiedy byłem nabuzowany. Rozładowanie emocji - to było to czego potrzebowałem. Z kolei na to był tylko jeden sposób jak znałem.
***
Kiedy przekroczyłem próg siłowni nie przewidziałem, że dalsze wydarzenia przybiorą taki obrót. Miało skończyć się na godzinie walenia rękami w worek a wyszło jak wyszło.
Napatoczył się Karian z parszywym humorem i nastawieniem. Wiedziałem, że oboje potrzebujemy się wyżyć, dlatego zaproponowałem mu walkę. Zadziwiająco zgodził się od razu ale mój instynkt najwyraźniej nawalił albo byłem zbyt zamyślony bo nie dostrzegłem znaków które miały w następstwie pogorszyć sytuację.
Napieprzaliśmy się od dobrych dwudziestu minut. Byliśmy poobijani i zakrwawieni, ale z motywacją by walczyć dalej.
- Masz dość? - zapytałem dysząc i ocierając pot z czoła.
Musiałem przyznać, że dawał z siebie wszystko a determinacja w jego oczach tylko mnie napędzała. Walczył ze mną angażując wszystkie swoje triki i umiejętności pokazując, że da się wyszkolić żołnierza na dobrego wojownika.
- Nigdy, ale może ty odpuścisz - przyjął pozycję i zaczął mnie atakować szybkimi ciosami nacierając na mnie jak maszyna.
Po szybkim przeanalizowaniu jego ruchów wiedziałem już jaką strategię przyjął. Z reguły wszystko miał przemyślane krok po kroku, nie robił nieprzemyślanych działań. W tej chwili jednak coś było na rzeczy. Działał chaotycznie, bez planu działania i co najważniejsze bez mózgu. Zachowywał się jak kretyn, który nie wie z kim walczył i jak dobry jestem. Jakby za wszelką cenę chciał ze mną wygrać.
- Nigdy - zapewniłem go głośno i wyraźnie przekrzykując widownię jaka zebrała się wokół nas.
Znany byłem z tego, że wygrywałem swoje walki więc tym razem nie miałem zamiaru przegrać. To zmieniłoby całkowicie zdanie moich ludzi na mój temat. Mieli mnie mieć za skurwysyna, który rozszarpuje ludzi na strzępy. To dawało mi poczucie władzy, ale i też szacunku. Kiedy mnie szanowali robili wszystko, żeby nie nawalić.
- Czasami lepiej odpuścić - powiedział tajemniczo.
- Bo? - zapytałem chcąc zrozumieć do czego to zmierza.
- Bo może się okazać, że ktoś nie jest dla ciebie - powiedział mocnym tonem sprawiając, że dotarło do mnie sens jego słów. W jego oczach widziałem pogardę do mojej osoby.
Natarłem na niego, bo wkurwił mnie jak nigdy. Nie miałem zamiaru odpuścić i zniknąć z życia jego siostry tak jak powiedział. Byłem zbyt samolubny, żeby to zrobić.
On z kolei był zbyt słaby, żeby wygrać. Uderzałem w niego raz za razem dając upust swojej frustracji. Kiedy szybkim mocnym ruchem uderzenia w szczękę posłałem go na ziemię usiadłem na nim. Złapałem go za krtań. Pochyliłem się i szepnąłem tak żeby tylko on usłyszał.
- Poddajesz się?
- Spierdalaj - wycharczał między oddechami.
- Nie wkurwiaj mnie. - nacisnąłem mocniej na tchawicę sprawiając, że zaczął łapać szybkie oddechy. Pomimo tego nie chciał się poddać. Dla innych ta walka była treningiem, ale dla nas dwojga czymś o wiele więcej. Postanowieniem które oboje rozumieliśmy inaczej. Karian postanowił chronić honor swojej siostry i tylko dlatego jeszcze go nie zabiłem. Ja z kolei postanowiłem sobie, że nikt ani nic nie odbierze mi osoby, która znaczy dla mnie więcej niż moje własne życie.
- Poddaję walkę - wydyszał, kiedy już prawie tracił przytomność.
Puściłem go łapiąc aluzję. Może i wygrałem walkę jednak Karian nie miał zamiaru odpuścić w związku ze swoją siostrą. Zrobi wszystko, żeby mnie od niej odsunąć. Jeśli to zrobi sprawię, że jego życie będzie jednym wielkim koszmarem nawet jeśli Kira mnie przez to znienawidzi.
Kira
Siedziałam na jednych z ostatnich zajęć w tym dniu. Kręciłam się na krześle nie mogąc się doczekać końca wykładu.
Musiałam porozmawiać z Aidenem. Cokolwiek się działo musiał mi powiedzieć. Z dnia na dzień czułam coraz mocniej, że coś się dzieje. Zachowywał się tajemniczo i kiedy dzwonił telefon wychodził z pomieszczenia, a kiedy przechodziłam obok szybko kończył połączenie.
Dziwne to było i niepokoiło mnie na tyle żeby poruszyć ten temat.
- Moi drodzy widzę, że żadne z was już nie słucha więc droga wolna - wykładowca pokazał nam drzwi. - Na dzisiaj macie wolne. Bawcie się, bo jesteście młodzi.
Westchnęłam na ten jawny gest dobroci. Nikt nie był tak dobry jak Profesor Stars. Jego nazwisko było dla niego idealne. Był naszą gwiazdą wśród wykładowców. Zawsze oddany swojej pracy i studentom, dla których zawsze miał czas. To dzięki niemu zdecydowałam się na udział w konkursie.
- Miłego weekendu panie profesorze - rzuciłam z uśmiechem wychodząc jako ostatnia.
- Tobie też Kiro i powodzenia w konkursie.
- Dziękuję.
Wyszłam z sali szczęśliwa, że pamiętał. Wyniki miały przyjść za kilka tygodni więc codziennie wstawałam tak zdenerwowana, że nie mogłam się skupić pomimo tego, że nawet profesor mnie uspokajał.
- Cześć - kiedy wychodziłam pojawił się przede mną kolega z tego samego roku.
- Cześć - odpowiedziałam osłaniając oczy przed promieniami słonecznymi.
- Chciałbym cię zapytać, czy umówiłabyś się ze mną na randkę? - przystanęłam z wrażenia.
- Wiesz...- nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej sytuacji. Kiedyś pewnie bym przyjęła zaproszenie, ale teraz nie czułam się z tym dobrze. Nie chciałam wyjść na francę więc myśl goniła myśl chcąc znaleźć wyjście z sytuacji.
- To tylko kolacja. - odrzekł widząc moje wahanie.
- Nie mogę przepraszam - odetchnęłam, kiedy to powiedziałam. Ruszyłam przed siebie zostawiając go w tyle. Rękami mocno ścisnęłam książki chroniąc je przed wysunięciem.
- Przepraszam, że tak cię napadałem - dogonił mnie nie przejmując się moim niegrzecznym zachowaniem. - Ale bardzo mi się podobasz i chciałbym cię bliżej poznać.
- Nie mogę - stanęłam przed nim. - Spotykam się z kimś.
- Nie ma to dla mnie znaczenia. - wzruszył spokojnie ramionami i posłał mi arogancki uśmieszek. - Nie musisz mu nic mówić.
Jego arogancja nie znała granic. Przyglądając się mu dostrzegłam to czego nie zauważyłam na początku. Może był wysoki i przystojny, ale też bogaty. Jego ubrania musiały kosztować fortunę, więc nasunął mi się jeden wniosek. Bogaty goguś który myśli, że może mieć każdą dzięki temu co posiada.
- Chyba nie dosłyszałeś. - mówiłam wolno i głośno. - Mam kogoś i nie mam zamiaru tego zmieniać. Zwłaszcza dla kogoś kto nie liczy się z nikim. - posyłając mu pogardliwe spojrzenie odwróciłam się z zamiarem odejścia.
Wtedy on złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Ściskał palcami tak mocno, że zapewne zrobi mi się od tego siniaki.
- Mnie się nie odmawia - utrzymywał ten swój hollywoodzki uśmiech, ale wiedziałam, że był wściekły.
- Chyba nie dosłyszałeś. Nie spotkam się z takim debilem jak ty - nie byłam fanką obrażania innych jednak, kiedy komuś się należało nie hamowałam się ani na krok.
- Nie zdajesz sobie sprawy kim jestem - jawnie mi groził. W ciągu dnia wśród studentów idących obok nas i zatrzymujących się, kiedy usłyszeli jego słowa.
Rozglądając się zauważyłam co najmniej jedenaście osób, które szeptały między sobą i patrzyły w naszą stronę. Nikt jednak nie ruszył się, żeby mi pomóc. To dowodziło tylko tego, że ludzie byli bezmózgimi kreaturami dla których liczyła się tylko plotka, którą mogliby roznieść po całej uczelni.
- Nie i nie obchodzi mnie to - szarpnęłam się.
- Jestem synem rektora i mogę sprawić, że wylecisz stąd w ciągu godziny. - zlustrował moje ciało sprośnym spojrzeniem. - No chyba że jakoś się dogadamy.
- A ja jestem synem i bratem Dona który może cię sprzątnąć w każdej chwili - jego głos dotarł do mnie zza moich pleców. - W ciągu godziny możesz zginąć. No chyba że się dogadamy.
- Cccoo - wyjąkał puszczając mnie.
- Spierdalaj albo zginiesz - powiedział mrocznym tonem wywołując w moim ciele ciarki.
Patrzyłam, jak chłopak ucieka a reszta ludzi rozpierzchła się niczym króliki które zobaczyły wilka. Tak właśnie działał na ludzi wpływ Aidena, kiedy wchodził w rolę zabójczy.
Odwróciłam się do niego z uśmiechem wdzięczności który szybko zniknął z mojej twarzy.
- Co ci się stało? - pisnęłam na widok jego twarzy. Warga była rozwalona, na policzku widniał siniec, który powiększał się z każdą chwilą a pod okiem miał kolejne limo. Czoło nie wyglądało lepiej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro