Rozdział 9
Maya
- Po co to powiedziałaś – wydarł się jak tylko wsiedliśmy do samochodu.
- A co miałam zrobić. – rozłożyłam bezradnie ręce. – Twoja babcia poprosiła mnie o coś tak ważnego więc nie mogłam odmówić.
Nie zdawał sobie z tego sprawy jak bardzo chciałam powiedzieć, że nie mogę. Jednak widząc ją taką szczęśliwą nie mogłam. Dawałam jej nadzieję na to, że może być między nami coś więcej. Ale najbardziej pozwoliłam jej sądzić, że to małżeństwo będzie trwać.
- Mogłaś i to powinnaś zrobić – wycedził przez zaciśnięte zęby. No i pogodny Anthony zniknął a ponownie pojawił się gbur.
- To trzeba było się wcześniej odezwać a nie pozwolić mi się na to zgodzić. – krzyczałam. – Ale tobie najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo nawet nie pisnąłeś.
- A co niby miałem powiedzieć.
- Oczywiście że nic. – odpowiedziałam z sarkazmem. – Łatwiej było udawać, że cię to nie dotyczy.
Cholerny dupek. Zgodził się na to spotkanie a teraz ma pretensje. Mógł to wcześniej przemyśleć. Przecież to jego babcia i ją zna więc musiał przewidzieć, że do tego dojdzie.
- Nie bądź ironiczna.
- A jaka mam być. To twoja babcia a nie moja więc powinna to usłyszeć od ciebie.
Oparłam głowę o oparcie i złapałam mocno pas, kiedy poczułam kłucie w piersi. Od kilku dni odzywało się w sytuacjach, kiedy czymś się zdenerwowałam, ale wraz z biegiem czasu bolało mocniej i coraz dłużej. Zaczęłam brać głębokie wdechy, żeby się uspokoić, ale przy nim nie było to łatwe. Zwłaszcza jak wydzierał się na mnie za coś co nie było moją winą.
- To był głupi pomysł. – frustracja aż z niego kipiała. – Mogło zostać tak jak było, ale nie. Musiałaś wyskoczyć z tym pomysłem.
- Co jest złego w tym, że jej o tym powiedziałam – nie widziałam w tym problemu.
- Obietnic trzeba dotrzymywać. – wydarł się uderzając dłonią o kierownicę. – To nie jest coś co się tak łatwo łamie.
- A kto powiedziała, że kłamałam.
- Bo za kilka miesięcy będziemy po rozwodzie. – nie musiał mi o tym przypominać.
- Czy to tak ważne, że jej coś obiecałam?
- Tak, kurwa tak. – po raz pierwszy przeklął przy mnie. – Nienawidzę, kiedy ktoś to robi. Daje ci złudną nadzieję na szczęście a potem ci to odbiera jak zwykły śmieć.
Coś w jego słowach sprawiło, że zaczęłam o tym intensywniej myśleć. Co takiego stało się w jego życiu, że reagował w tak wybuchowy sposób.
Miałam właśnie go o to zapytać, kiedy poczułam ścisk w piersi. Pomasowałam miejsce, które promieniowało bólem, który po chwili zniknął. Powinnam się przygotować na to co miało nastąpić. Niewielkie i nic nieznaczące sygnały które mój organizm wysyłał a które tak bardzo ignorowałam.
Lata walki z czymś co szwankował musiało kiedyś nawalić. I tak przeżyłam więcej niż zakładali lekarze, ale jeszcze nie spełniłam wszystkich swoich marzeń.
- Jak chcesz – dałam za wygraną machając ręką.
- Musisz to jakoś naprostować.
- Chyba musimy. Nie zwalaj tego na mnie – oburzyłam się.
Chyba kompletnie go pogrzało, jeśli myślał, że sama to naprawię. Ja tylko wpadłam na pomysł a on się na niego zgodził, tak więc pomoże mi w tym czy tego chce czy nie, ale mogę się z nim trochę podroczyć. Dla niego to będzie nauczka, żeby następnym razem pomyśleć zanim na mnie nawrzeszczy.
Samochód zatrzymał się pod domem. Było już prawie po zmroku a wszędzie było ciemno. W takich chwilach zawsze paliło się światło przynajmniej w salonie i kuchni. Ale to było jak Edward był w domu. Bez niego wyglądał jakoś pusto.
- Idziesz? – Anthony trzymał drzwi od mojej strony otwarte.
- Idę – wygramoliłam się z samochodu czując zmęczenie ogarniające moje ciało. Z trudem robiłam kolejne kroki w stronę domu.
Impreza, kac a potem dom seniora. Chyba przesadziłam a mój organizm się buntował. Pierwsze co zrobię to wezmę leki, bo chyba o nich zapomniałam a to wszystko przez własną głupotę. Nie powinnam też pić, ale buntowniczość wygrała.
Kiedy Anthony ruszył do kuchni ja w tym czasie ruszyłam do sypialni. Ta cisza tak bardzo mi ciążyła, a że nie wiedziałam co mam mu powiedzieć wolałam zniknąć mu z oczu. Musieliśmy chwilę ochłoną i odpocząć od siebie.
W drodze do szafki nocnej zrzuciłam z nóg szpilki i odetchnęłam z ulgą. Uwielbiałam buty na obcasie, ale momentami mnie one zabijały. Zwyciężało jednak to, że wyglądałam w nich obłędnie. No i oczywiście to, że kochałam buty, więc miałam wiele par, które chciałam choć raz założyć.
Przechodziłam obok łóżka, kiedy zakręciło mi się w głowie. Oparłam się rękami o ramę pozwalając sobie trochę odetchnąć. Robiłam powolne wdechy i wydechy, ale na nic się to nie zdało. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Upadłam na kolana a z moich ust wydobył się jęk bólu. Nie miałam jednak siły się podnieść.
Przyłożyłam głowę do ramy łóżka klęcząc i mając nadzieję, że mi przejdzie, ale kiedy moje ciało zaczęło się trząść jak przy gorączce wiedziałam, że jest źle. Chciałam krzyczeć i prosić o pomoc Anthonego, ale nie mogłam. Z jakiegoś powodu cokolwiek chciała powiedzieć z moich ust wydobywało się tylko rzężenie.
Z oczu zaczęły płynąc łzy bezsilności. Byłam zmotywowana, żeby się podnieść, ale moje ciało mnie nie słuchało. Każdy ruch powodował, że jeszcze bardziej traciłam siły dlatego mogłam tylko czekać i mieć nadzieję, że Anthony wejdzie do sypialni zanim stracę przytomność.
Takie chwili uświadamiały mi jak wiele straciłam na bezsensowne kłótnie z Anthonym. Ironia losu, że akurat w takiej chwili myślałam o nim a nie o siostrach czy Edwardzie. Osobach, które zajmują szczególne miejsce w moim życiu.
- Maya – z wielkim trudem podniosłam głowę, kiedy usłyszałam jego głos.
Stał w drzwiach z ręką na klamce jakby wchodząc do środka zobaczył mnie w tej dziwnej pozycji. Widziałam jak jego mimika twarzy zmienia się. Jak na twarzy pojawia się przerażenie a potem jego zamazana sylwetka, która ruszyła w moją stronę.
- Co się dzieje? – zapytał łapiąc mnie za ramiona.
Mogłam sobie pozwolić na odpoczynek. Puściłam ramę łóżka i opadłam na niego całym ciałem. Słyszałam, jak mnie wołał i cały czas mówił. Poczułam na twarzy jego dłonie a w oczach zobaczyłam bezsilność. Chciał mi pomóc, ale nie wiedział jak.
Wziął mnie w ramiona i ruszył w dół po schodach. Przyglądałam się jego twarz, kiedy szedł naprzód zemną w ramionach. Było w tym coś uspokajającego.
- Wytrzymaj – wyrzucił z siebie wsadzając mnie do samochodu. Głowa opadła mi na bok w jego stronę a oczy dzieliły sekundy od zamknięcia.
Nie mogłam dłużej udawać, że wszystko było w porządku. Powinnam już dawno zająć się swoim zdrowiem, ale po prostu nie chciałam usłyszeć złych wieści. Trwałam w swojej bańce jak najdłużej nie przejmując się niczym. Teraz moja beztroska mnie dogoniła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro