Rozdział 8
Maya
Droga minęła nam w milczeniu. Nie mieliśmy o czym rozmawiać a wymuszanie jej nie miało sensu. Każde z nas szykowało się do trudnej rozmowy, która mogła zmienić nasze życie. Może okazać się, że Josephine będzie kazała nam się natychmiast rozwieść. Wiedziałam jaki miała stosunek do związków. To, że miała kilku mężów nie znaczyło, że ich nie kochała. Było wręcz przeciwnie i nasza sytuacja mogła ją zezłościć.
Nie miałabym jej za złe, gdyby wyżyła się na mnie. Przecież to z winy mojej rodziny doszło do tej sytuacji więc logiczne, że to ja powinnam jej o tym powiedzieć.
- Lepiej już chodźmy – wypuściłam drżący oddech. – Chyba zaraz się porzygam.
- Może lepiej wracajmy – zaproponował. – Nie musimy tego robić dzisiaj.
- Ale to jej urodziny – otworzyłam drzwi i wysiadłam. – Nie możemy jej zawieść rozumiesz – powiedziałam twardym i nieznoszącym sprzeciwu tonem.
- Tak jest psze pani – zasalutował.
- Czasami myślę, że cię podmienili, ale zaczynam lubić tego wyluzowanego Anthonego – rzuciłam od niechcenia.
- To chyba przy nim zostanę – rozpogodził się i ruszyła za mną w stronę wejścia.
Niosłam prezent dla Josephine jak najcenniejszy skarb. A u mojego boku kroczył Anthony, za którym obracały się pielęgniarki co mnie nie dziwiło. Był niezwykle przystojnym i barczystym trzydziestoletnim facetem. Swoją osobowością sprawiał, że ludzie odczuwali respekty, ale także lgnęli do niego.
- Mayu ty dzisiaj tutaj? – przy recepcji spotkaliśmy Wendy która przenosiła wzrok ze mnie na mojego męża.
- Tak wyszło – wydukałam niepewnie. – Przyszliśmy do Josephine.
- Oooo, tak oczywiście, jest u siebie w pokoju i nie chciała wyjść, dopóki pan nie przyjdzie – powiedziała jakby jej się coś przypomniało.
- Robi to co roku. – zwrócił się w moim kierunku. – W dniu swoich urodzin czeka na mnie aż przyjdę i spędzę z nią trochę czasu.
- To urocze – westchnęłam rozmarzona.
- Taak – dodała Wendy opierając się o kontuar i spoglądając na Anthonego rozmarzonym wzrokiem. Tak, wiedziałam coś o tym, bo mój wyrażał to samo. Był idealnym przykładem wnuka, który odwiedza swoją babcię i pamięta o jej urodzinach. Teraz chciałam go przeprosić za to, że myślałam o nim jak o bezdusznym gnojku, który nie ma dla niej czasu.
- Nie podoba mi się to – rzucił po czym położył dłoń na moich plecach i pchnął mnie do przodu. Chcąc czy nie musiałam się ruszyć, bo inaczej wyrżnęłabym orła. – Ta dziewczyna miała dziwny wzrok.
- Nie zauważyłam.
- Bo byłaś zajęta patrzeniem na mnie. – pokazał całą swoją sylwetkę.
- Nieprawda – zaprzeczyłam.
- Wiem co widziałem. – pochylił się w moją stronę. – Twoje oczy świeciły niczym gwiazdy.
- Anthony – ostrzegłam go.
- A nie Anti – poruszył sugestywnie brwiami.
- Nie.
- No weź. Podobało mi się to zdrobnienie – zaśmiał się. A kiedy ułożył ramię na moich barkach o mało co serce nie wyskoczyło mi z piersi. Czułam ciężar jego ręki, ale w jakiś dziwny pokręcony sposób nie przeszkadzało mi to. Miałam strzepnąć jego dłoń z mojego ciała, kiedy zauważyłam na niej coś błyszczącego.
- Nosisz obrączkę – pisnęłam dotykając palca, na którym się znajdowała.
- To chyba normalne.
- Tak... chyba tak – wyszeptałam nie wiedząc co więcej mogłabym dodać.
- Rozumiem, że ci się podoba, że jestem zajęty i żadna kobieta do mnie nie podjedzie - droczył się.
- Jak chcesz to możesz umawiać się na randki – rzuciłam zanim pomyślałam.
- Ach tak. To w takim razie myślę, że Wendy jest w moim typie – zatrzymał się i zaczął odwracać.
- Ani mi się waż – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Jeśli tylko się z nią umówisz lepiej żebyś nie wracał do sypialni, bo może się okazać, że coś ci odetnę.
Tak, jestem zazdrosna. Nie moja wina, że nie chcę, żeby umawiał się z innymi kobietami i które mogłyby go dotykać. Od momentu, kiedy wróciłam po imprezie do domu i zaczęłam go napastować nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ciągnie nas do siebie. Każdy jego dotyk działa na mnie jak zapalnik zmuszając mnie do walczenia z pożądaniem.
- Rozumiem – uśmiechnął się głupkowato. – Chodźmy żonko.
- Kretyn – przewróciłam oczami.
Otworzyłam drzwi do pokoju Josephine. Siedziała na bujanym fotelu przy oknie trzymając w ręce ramkę ze zdjęciem. Z tej perspektywy nie wiedziałam co na niej jest, ale mogłam się domyślać. Na twarzy miała wielki nostalgiczny uśmiech a czułość z jaką gładziła ramkę mówiła mi wszystko.
- Wita Josie – z uśmiechem na ustach ruszyłam w jej kierunku.
- Maya – ucieszyła się z mojej obecności. – I mój Tonny – spojrzała na wnuka.
- Witaj babciu – kucnął przed nią. – Wszystkiego najlepszego w twoim wyjątkowym dniu. Życzę ci wielu lat w zdrowiu i radości.
- Tak na pewno będzie – poklepała go po policzku.
- Razem z Mayą mamy dla ciebie prezent.
- Razem? – spojrzała na mnie zaciekawiona. – A to niespodzianka.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba – podałam jej pakunek nie wiedząc czego się spodziewać w środku.
Jej dłonie poruszały się nieporadnie na wstążce, ale jakoś udało jej się ją rozwiązać. Cieszyła mnie radość na jej twarzy, kiedy z każdą chwilą była coraz bliżej zobaczenia swojego prezentu.
- Jaka piękna – jej oczy rozjaśniły się na widok pozytywki z baleriną na czele. Po nakręceniu leciał utwór z jeziora łabędziego a figurka poruszała się wokół.
- Przypomina mi ciebie babciu.
- Oj przestań.
- Babcia była baletnicą – powiedział do mnie. – Jedną z najlepszych.
- Nigdy o tym nie mówiłaś – spojrzałam na nią.
- To było dawno temu – machnęła ręką. – Lepiej powiedzcie, dlaczego przyszliście oboje.
No i przyszedł ten moment.
- Josephine wiesz, że mam męża – zaczęłam niepewnie.
- Oczywiście kochana. Nawet powiedziałaś mi jak do tego doszło. Szczerze twój tata to chyba miał nie po kolei w głowie.
- Nie wiesz wszystkiego. – wyłamywałam sobie dłonie. – Nie powiedziałam ci za kogo wyszła.
- Czekajcie... - podniosła ręce uciszając mnie. – Chyba nie chcesz powiedzieć – kręciła głową zaskoczona.
- Wyszłam za Anthonego – no w końcu to powiedziałam.
Zamurowało ją w miejscu. A mnie ogarnął strach, żeby zaraz dostanie zawału i to moja wina. No to pięknie. Nie dość, że wyszłam za jej wnuka podstępem to jeszcze doprowadziłam do jej śmierci. Normalnie jestem idiotką. Po co wpadłam na pomysł powiedzenia jej prawdy. Mogło zostać tak jak było i nic nie mówić.
- To cudownie – ucieszyła się.
Chyba jednak dostała udaru. Tak, to mógł być powód zmiany jej zachowania na radosną. Powinna krzyczeć i żądać ode mnie natychmiastowego rozwodu a ona się cieszyła.
- Że co? – ledwo wydukałam.
- Babciu? – zaniepokoił się Anthony.
- Tak się cieszę, że mój wnusio będzie miał kogoś kto się nim zaopiekuję. – chyba nie dotarło do niej co przed chwilą powiedziałam.
- Josephine to nie tak – chciałam zaprotestować i wytłumaczyć wszystko, ale nie dała mi na to szansy.
- Mayu kochana – złapała mnie za dłonie. – Obiecaj mi, że się nim zajmiesz.
- Josie...
- Muszę wiedzieć, że będzie szczęśliwy.
- Dobrze – dałam za wygraną nie mogąc jej tego zrobić.
Pokój Josephine
Wstąpiłem do środka pamiętając, że robię to któryś raz. Staruszka siedziała na fotelu ciesząc się z nowo otrzymanego prezentu. Odczekałem chwilę jak tylko wyszli z jej pokoju. Dla pewności sprawdziłem, czy wyszli z ośrodka.
- Wszystko poszło tak jak planowaliśmy? – zapytałem rozsiadając się na kanapie.
- Nawet lepiej. Tak bardzo udawałam radość, że teraz na pewno się nie rozwiodą – zarechotała.
- Jesteś niesamowita Josephine – należał jej się szacunek. Jej gra aktorska sprawiła, że sam uwierzyłem w jej uczucia.
Wahałem się czy wplątać ją w to wszystko, ale musiałem jakoś przekonać ich do kolejnego kroku. Wiedziałem, że nie dzieję się między nimi dobrze więc coś trzeba było zrobić. Okazja jaka się nadarzyła przyszła niespodziewanie w postaci tej uroczej kobiety. Wykorzystałem ją a ona skrzętnie na to przystała.
- A ty to nie? – spojrzała na mnie zaciekawiona. – Twój plan był tak prymitywny, że nie wierzę, że się udał.
- Wszystko dla moich dziewczynek.
- Obyś tego nie żałował.
Przez ułamek sekundy może i tak było, ale naszła mnie refleksja. Co, jeśli już zawsze byłyby same. Skazane na życie z kimś kto nie jest ich godny.
Tylko tym sposobem mogłem sprawić, że będą szczęśliwe. Zaaranżowanie ich małżeństw dawało mi nadzieję, że może będą szczęśliwe. Sprawdziłem ich zanim przystąpiłem do działania. Potem krok po kroku wdrażałem plan tak żeby wszystko poszło po mojej myśli.
- Jeśli tylko będą szczęśliwe to reszta jest nieważna.
I tak właśnie było. Mogłem złamać prawo i nawet zabić dla bezpieczeństwa moich dzieci. To, że inni nie pochwalali moich decyzji i się z nimi nie zgadzali nie miało dla mnie znaczenia. Chciałem po prostu, żeby miały przy sobie kogoś kto się nimi zajmie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro