Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 35

Cztery miesiące później

Anthony

Odliczałem dni do tego momentu i z każdą mijającą chwilą czułem, jak pocę się coraz bardziej. Stojąc pod salą sądową nie spodziewałem się, że kiedykolwiek znajdę się w takiej sytuacji.

Dziś miałem stać się prawnym opiekunem Bentleya. To znaczy mieliśmy. Razem z Mayą codziennie pracowaliśmy nad tym, żeby to działało. Opieka nad dzieckiem nie była łatwa i wymagała od nas wiele kombinacji, żeby odebrać do ze szkoły czy do niej zawieść. Czy też spędzić z nim czas, ale niczego nie żałowałem. Pielęgnowałem te chwile ciesząc się z rodziny jaką miałem.

Z Bentleyem miałem coraz lepszy kontakt. Opowiedziałem mu swoje dzieciństwo, a kiedy on zrobił to samo uświadomiłem sobie, że było identyczne jak moje. Mieliśmy wiele szczęścia, że nie skończyliśmy na ulicy czy w więzieniu. Mnie uratowała Josephine a jego Maya. Kiedy jej o tym mówiłem śmiała się i mówiła, że to wyłącznie moja zasługa. Była zbyt dobra, żeby się do tego przyznać, ale ja wiedziałem swoje.

Rodzice z kolei zostali znalezieni kilka tygodni temu i czekają na rozprawę w sądzie za porzucenie dziecka. Nie mówiłem jeszcze o tym bratu i nie wiem, czy to zrobię. Dołożę mu tym tylko więcej cierpienia a tak gdy nic nie wie nie musi się tym przejmować.

- Wszystko dobrze? – zapytała Maya łapiąc mnie z nadgarstek. Staliśmy przed salą sądową a ja obejmowałem ją od tyłu.

- Będzie, kiedy już stąd wyjdziemy – oparłem głowę na jej ramieniu.

Poczułem, jak gładzi mnie po głowie. Niesamowite jak jej dotyk działał na mnie kojąco, ale tego właśnie potrzebowałem. Jej dotyku i ciepła ciała.

- Jeszcze chwila – szepnęła jakby to była wielka tajemnica.

- Nie mogą się pośpieszyć w tej sali – wyburczałem. Tak wie marudziłem, ale coraz bardziej odczuwałem, jak krawat ciśnie mnie w szyję, jak pasek uwiera mnie w pasie. To po postu stres.

- Spokojnie – odparła wtulając się we mnie.

- No i jak gotowi? – stanął przed nami uśmiechnięty Johnatan White.

Mężczyzna ubrany typowo jak adwokat, którym faktycznie był. Nienagannie skrojony garnitur, buty wyglancowane na błysk no i jego nieodłączny rekwizyt wielka teczka.

Z początku go nie polubiłem, bo jak można czuć coś pozytywnego do osoby, która wpakowała mnie w małżeństwo. Wiem, że odczytywał tylko testament, ale przy kolejnych naszych spotkaniach tylko to miałem w głowie. Teraz za to przypominał mi będzie o tym dniu i już zawsze będę mu za to wdzięczny.

- Czuję się jakbym czekała na to całe życie – Maya uśmiechnęła się do mnie uroczo.

- Tak, ja też – odpowiedziałem choć myślami wracałem do naszego pierwszego spotkania.

Była cicha i spokojna, ale wyczułem w niej pokłady ukrywanego gniewu, który ujawniał się kilka razy podczas trwania naszego małżeństwa. Teraz jestem wdzięczny jej tacie, że postawił nas na swojej drodze.

- Mam coś dla was – mężczyzna wyciągnął z teczki czerwoną kopertę. – Otwórzcie ją, kiedy będziecie pewni swoich uczuć.

- Co to ma znaczyć? – zapytała odbierając od niego kopertę.

- W swoim czasie zrozumiecie.

- Ale... - zaczęła zaskoczona tak samo jak ja.

- Zapraszam państwa na salę – na korytarz wyszła kobieta zapraszając nas do środka.

No to pora zacząć. Maya włożyła kopertę do torebki po czym chwyciła mnie za dłoń dodając mi otuchy. Ramię w ramię ruszyliśmy w kierunku sali.

***

Wyszedłem z sali ciesząc się jak dziecko. Sprawa była przesądzona w momencie naszego wejścia. Sędzia która prowadziła naszą sprawę to ta sama kobieta, która nakryła nas kilka miesięcy temu w sądzie, gdzie obściskiwaliśmy się.

Mayę w pierwszej chwili wmurowało, ale ciepły uśmiech kobiety siedzącej przed nami sprawił, że chwyciłem ją mocniej za dłoń i zajęliśmy swoje miejsca.

- Cieszę się – żona przytuliła się do mojego boku.

- Ja też.

- Teraz mamy dziecko – czuła nuta w jej głosie zwróciła moją uwagę.

Wiele kosztowała ją ta sprawa. W pewien sposób wiedziałem, że Bentleya traktuję nie jak mojego brata, a jak swoje dziecko, którego nigdy nie będziemy mieli.

Dziecko rosnące w jej ciele byłoby jak spełnienie marzeń, ale bardziej zależało mi na niej. Sam nie wiem, kiedy, ale zakochałem się w swojej żonie. W jej dobroci, oddaniu i czułości, którą otaczała każdego.

Dla mnie mogliśmy adoptować dziecko czy nawet piątkę, jeśli to sprawi, że byłaby szczęśliwa.

- Tak mamy dziecko – kiedy wypowiedziałem te słowa poczułem jakby naprawdę tak było. Różnica wieku między nami była tak duża, że mogłem być jego tatą. Czemu nie. Ta myśl zakwitła w mojej głowie i nic nie mogło jej stamtąd wyrwać.

- Dziękuję, że mnie uszczęśliwiasz – wyszeptała.

- To ty uszczęśliwiasz mnie – obejmując ją w pasie ruszyliśmy w kierunku samochodu. Wprost do naszego syna.

- Ale ty mnie bardziej.

- Jeśli tak uważasz – rzuciłem.

Mężczyzna w parku

- I jak? – zapytałem cholernie ciekawy jak poszło.

- Wykończysz mnie – Johnatan klapnął na miejsce obok mnie podając mi kubek parującej kawy.

Rozejrzałem się wokół szukając czegoś co zagrażałoby mojemu ujawnieniu się, ale kiedy nic nie zwróciło mojej uwagi zająłem się tym co w tej chwili mnie interesowało. Jego ostatnią sprawą.

- Jak poszło?

- Zyskali prawa do opieki.

- Dobrze. – naprawdę mnie to cieszyło.

Maya potrzebowała właśnie tego by w końcu zacząć żyć. Potrzebowała dziecka, które zapełniłoby tą pustkę, której nie był w stanie Anthony.

- Co dalej? – John był za nerwowy.

- Czekamy na krok Samanthy – stwierdziłem.

- A co, jeśli tym razem się pomyliłeś?

- Nie pomyliłem. – wziąłem łyk kawy. – Gdyby coś zaczęło się psuć zawsze mam asa w rękawie.

Ten plan wymagał ode mnie pełnego zaangażowania i skupienia. No i ludzi, którzy pomagali mi, żeby nic nie zniszczyło tych planów.

Nie było tutaj miejsca na porażkę. Sarę i Mayę mam odhaczoną więc została tylko Sam. Najgorsza i najbardziej uparta z nich wszystkich.

- Zobaczysz, że po tym co im przygotowałem nigdy nie pomyślą o tym, żeby się rozstać.

- Obyś miał rację.

Miałem, ale o tym musiał przekonać się sam.

Maya

Usiadłam na łóżku i wyjęłam z torebki list w kopercie. Czerwień mieniła się w słońcu dając blask, od którego nie mogłam oderwać oczu.

Rozerwałam go, a kiedy po rozłożeniu kartki rozpoznałam charakter jego pisma w momencie zalałam się łzami. Gładziłam piękne zawijasy i rusz który był nieodłącznym elementem mojego taty.

- Maya? – usiadł obok mnie. – Co się stało?

- To list od taty – spojrzałam na niego oczami pełnymi łez.

- Mam zostawić cię samą? – spytał gładząc mnie czule po plecach.

- Nie - pokręciłam głową. – Chcę go przeczytać razem z tobą.

- Dobrze – usiadł za mną i objął mnie w pasie opierając brodę na czubku mojej głowy.

Dłuższą chwilę zajęło mi pozbycie się łez, które zamazywały obraz a jednocześnie nie pozwalały mi przeczytać jego ostatnich słów. Nie pomyślałabym, że dostanę w prezencie tak cudowną rzecz.

Kochana Mayu,

Jeśli czytasz ten list znaczy, że postanowiliście zostać razem z Anthonym. Przyznam szczerze, że biłem się z myślami, kiedy wybierałem go na twojego przyszłego męża. Wiem, że cię to zdziwiło, ale rozumiałaś, że miało to głębszy sens.

Otóż, kiedy pewnego dnia odbierałem cię z domu opieki jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem tam Anthonego. Postanowiłem to wykorzystać i trochę poszperałem. Okazało się, że mieszka tam jego babcia, która swoją drogą jest niesamowitą kobietą.

- Znali się – wyjąkałam zaskoczona jednak po chwili czytałam dalej.

Josephine była zaskoczona moim pojawieniem się, ale po dłuższej rozmowie stwierdziliśmy, że idealnie się do siebie nadajecie. Ty Mayu byłaś tak niewinna i dobra a Anthony tak bardzo zraniony odejściem rodziców, że to nie mogło się nie udać.

Może teraz jesteś na mnie zła, ale pamiętaj, że zawsze kierowałem się twoim dobrem.

Miłość jaka was połączyła jest jedyna w swoim rodzaju. A wiem to dlatego że La Rosa kochają tylko raz i całym sercem, więc pielęgnujcie to uczucie każdego dnia.

Znając ciebie Mayu pokochałaś Anthonego pierwsza, bo on zapewne potrzebował czasu. Tak to jest z osobami którym złamało się serce a najbardziej, kiedy robią to rodzice. Kochajcie się moje dzieci, bo tylko to sprawia, że nasze życie jest warte budzenia się każdego dnia.

PS. Znając was to pewnie Sara pierwsza wyszła za mąż i teraz czeka, żeby z tobą porozmawiać. Sam zapewne nie może pogodzić się z tym co zrobiłem, dlatego nie mów jej na razie o liście. Kiedy będzie pewna sowim uczuć wtedy możecie o tym porozmawiać. Na razie niech to zostanie nasza tajemnicą.

Kocham cię, tata

- Skąd on wiedział? – powiedziałam tępo patrząc w list.

Tak wiele uczuć kotłuje się w mojej głowie prosząc o uwolnienie, ale wiem, że minie wiele czasu zanim pogodzę się z tymi słowami. Mylił się. Nie gniewam się na niego. Nie mogłabym, bo połączył mnie z wyjątkową osobą.

- O czym? – obejmował mnie od tyłu.

- Że cię kocham – wyznałam załamującym się głosem.

- Nie wiem – pokręcił głową. – Ale przewidział też to, że ja ciebie pokocham.

Gwałtownie odwróciłam się do niego. Po jego słowach utonęłam w jego oczach. Tak pięknych i czułych zarazem. Tak bardzo kochających.

Słowa miłości nie były tu potrzebne. Wystarczył dotyk jego warg i dłoni na moim ciele bym poczuła się w pełni szczęśliwa.

Oficjalnie koniec historii. Tak trudno się z nimi rozstać, ale jedna historia się kończy aby druga się zaczęła.

Dziękuję, że byliście ze mną przez cały czas i mam nadzieję, że następna książka spodoba wam się tak samo :)

W związku z licznymi pytaniami na temat trzeciej części w końcu mogę odpowiedzieć że pojawi się na przełomie grudnia- stycznia 😉

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro