Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

Maya

Po tym jak zeszli na dół wyczułam, że cokolwiek się stało nie poszło tak jak powinno. Anthony rzucił tylko że jedno słowo „rodzice" i już wiedziałam. Bentley tęsknił za nimi i rozumiałam to jednak z drugiej strony byłam na nich zła. Przy nim starałam się tego nie pokazywać, bo nie chciałam go bardziej denerwować. Gdybym wiedziała, gdzie są sama bym ich znalazła i powiedział co o nich myślę.

Chcąc go jakoś pocieszyć przygotowałam mu śniadanie. Mogłam w ten sposób zająć czymś myśli a jego niewielki uśmiech, kiedy pojawiły się przed nim naleśniki z czekoladą był tego wart.

Po śniadaniu nie wiedziałam co mam z nim zrobić. Nie miałam dzieci i sytuacja była dla mnie nowa jednak Anthony mnie zaskoczył. Zaproponował dziecku obejrzenie czegoś w telewizji. Posłałam mu szeroki uśmiech ciesząc się, że wyszedł z inicjatywą.

Usiedliśmy w trójkę przed telewizorem i wtedy się zaczęło. Zachowywali się jak dzieci nie mogąc się zdecydować i jaki film wybrać. Przekrzykiwali się kto ma lepszy pomysł i dlaczego nie powinni oglądać akurat tego. Przysłuchiwałam się temu z zapartym tchem.

W końcu po długich rozmowach udało im się wybrać i zaczęliśmy oglądać Terminatora. Bentley zapatrzył się w ekran jak zaczarowany. Nie powinno mnie to dziwić. To chłopiec, który kocha filmy akcji i bijatyki.

- Skąd wiedziałeś, że chciał zadzwonić do rodziców? – wyszeptałam nie chcąc, żeby mnie usłyszał.

- Też tak robiłem. W pierwsze dni nie docierało do mnie, że mnie zostawili i chciałem z nimi porozmawiać. Mówili. że wrócą, ale kiedy mijały dni docierało do mnie, że kłamali. On też musi to zrozumieć.

Nie odwrócił się do mnie a patrzył się w ekran. Mówił na tyle cicho, że Bentley go nie słyszał. To co powiedział wstrząsnęło mną.

Do tej pory nie poruszaliśmy tematu jego rodziców. Nie dlatego że nie chciałam, ale dlatego że on nie był na to gotowy. Usłyszenie tego jak bardzo tęsknił za rodzicami złamało mi serce. Nie umiałam sobie wyobrazić życia bez swojego taty a on musiał zacząć żyć bez obojga rodziców, bo oni go nie chcieli.

- To smutne – przytuliłam się do jego boku.

- Takie jest życie.

- Masz chociaż jakieś jedno dobre wspomnienie z nimi związane? – zapytałam.

- Nie wiem. – zamyślił się. – Może.

- Opowiedz – poprawiłam się na swoim miejscu. – Nie daj się prosić – zachęciłam go widząc, że się waha czy mi o tym opowiedzieć.

- Miałem może siedem lat, kiedy zabrali mnie do parku rozrywki.

- Było miło?

- Do momentu, kiedy mnie tak zostawili to tak.

- Zostawili cię tam – wykrzyknęłam piskliwie nie mogąc w to uwierzyć.

- To był... – zaśmiał się. – całkiem fajny dzień. Przygarnęła mnie trupa cyrkowa która akurat tak występowała. Pokazali mi jak wygląda ich życie od środka.

Wyglądał na zadowolonego, kiedy o tym opowiadał a jego oczy aż świeciły się z ekscytacji. Sama myśl zobaczenia takiego życia wydawała się interesująca.

- Gdzie byli wtedy twoi rodzice?

- Oddawali się magii księżyca – przewrócił oczami.

Nie wiedziałam co ma na myśli a widząc moją minę ruszył z wyjaśnieniem.

- Byli inni niż reszta rodziców. Wyznawali buddyzm potem jakieś dziwne wierzenia, a kiedy ich ostatni raz widziałem byli hipisami.

- Pewnie było ci ciężko.

- Byłem wyśmiewany w szkole za to jak się ubieram i zachowuję. – pogładził mnie po dłoni. Uspokajało go to. – Nic dziwnego. Byłem dziwny teraz to widzę.

- Ale teraz jesteś moim ideałem – mrugnęłam do niego.

- To dzięki Josephine – nie odrywał ode mnie wzroku.

- Kim jest Josephine? – dobiegł mnie cichy głos.

Spojrzałam w stronę Bentleya, który patrzył na nas zaciekawiony. Przestał nawet oglądać film, w który był tak wpatrzony.

- To... nasza babcia – wyznał Anthony.

- Mogę ją poznać? – zapytał podekscytowany. Wymieniłam spojrzenia z mężem, który nie wiedział jak mu o tym powiedzieć.

- Kochanie – zaczęłam wiedząc, że ja przekażę mu to delikatniej. Na szczęście Anthony nawet się nie zająknął tylko pozwolił mi mówić. – Josephine odeszła jakiś czas temu.

- Oooo – zasępił się po czym przysunął się bliżej nas. Oparł głowę na ramieniu Anthonego i wczepił w niego jak małpka. – Przykro mi, że ją straciłeś.

- A mi przykro, że jej nie poznałeś.

- Ale poznałem ciebie. – odparł wesoło i zaczął oglądać dalej.

Spodobało mi się to jak jest niewinny i niczego nieświadomy. Chciałam, żeby pozostał taki jak najdłużej, dlatego zrobię wszystko... raczej zrobimy, aby był szczęśliwy.

***

Kiedy skończyliśmy oglądać zaproponowałam Anthonemu, żeby zabrał brata na zakupy. Wręcz wygoniłam ich z domu a w tym czasie zaprosiłam do siebie siostry. Już dawno nie były w domu, w którym się wspólnie wychowałyśmy.

Chłopcy właśnie wyszli, ale nie trwało długo zanim pojawiły się te dwie szantrapy. Kochałam je, ale momentami działałyśmy sobie na nerwy. Nasze charaktery uzupełniały się, ale jak przychodziło do podjęcia decyzji wybuchała kłótnia.

- Cześć – wysapała Sara biegnąć za ciągnącym ją psem. Lucky był niezwykle ruchliwy, a kiedy miał dla siebie cały plac wokół domu nie dało się go uspokoić.

- Cześć Lucky – zmierzwiłam jego sierść, kiedy zatrzymał się pod moimi nogami. Usiadł grzecznie na tylnych łapach i zaczął machać ogonem. Wywiesił jęzor zadowolony ze swojego biegu. – Dałeś pani popalić.

- Jak... ty to... robisz..., że ciebie...słucha – sapała zatrzymując się zaraz za nim.

- Nie wiem, ale w nagrodę dostaniesz wielki kawałek boczusia – gruchałam do niego.

- Nie było pytania – Sara machnęła ręką po czym odpięła jego obrożę.

To był dla niego znak, że pora na zabawę. Pognał w kierunku ogrodu, gdzie zapewne będzie kopał dołki jak to ma w zwyczaju.

- Cześć – podjazdem w naszą stronę szła Samantha. Jak zwykle podziwiałyśmy jej szpilki, za które mogłabym zabić. Niebieskie z multikolorowym nadrukiem kwiatów idealnie współgrają z pastelowym obcasem w tym samym kolorze.

- Skąd je masz! – krzyknęłyśmy razem z Sarą w jej stronę.

- Trzeba mieć to coś – wzruszyła ramionami a w dłoniach trzymała torby. – Ale jako dobra siostra wiem, że też byście takie chciały. – pomachała nam torbami przed oczami.

- Kocham cię – pisnęłam i wyrwałam jej pakunek z ręki.

Weszłyśmy do środka. Ja z Sarą podziwiałyśmy buty które nam kupiła a Sam w tym samym czasie wyciągnęła kieliszki i wino z szafki po czym je otworzyła.

Postanowiłyśmy przenieść się do ogrodu, gdzie będzie nam wygodniej. Zabrałam też przekąski dla nas i tak jak wcześniej obiecałam boczek dla Luckiego.

- Ten pies jest nienormalny – Samantha rozłożyła się na leżaku z kieliszkiem w ręku patrząc z niedowierzaniem w stronę psiaka.

Nie chciałam tego mówić na głos, ale miała rację. Zwierzak bawił się w najlepsze wykopując dziurę przy jednym z krzewów. Mało tego zębami wyrwał go z korzeniami i zadowolony przytaszczył nam go pod nogi.

- Lucky – jęknęła sfrustrowana Sara. – Przestań tak robić. – on niczego nieświadomy usiadł przy jej stopach wywieszając język na wierzch.

- Świetnie się bawi – starałam się opanować sytuację.

- Wiem to, ale to już któryś raz z kolei jak tak robi. Nic mi nie rośnie w ogrodzie, bo wszystko wyrywa – żaliła się siostra.

- Lucky – zwróciłam się do niego. Wyciągnęłam w jego stronę kawałem boczku. – Dostaniesz kawałek a za jakiś czas kolejny, ale masz być grzeczny jasne?

Wodził wzorkiem za dyndającym na moich rękach jedzeniem. Szczeknął co przyjęłam jako zgodę i rzuciłam mu plater. Zabrał się do pałaszowania a my mogłyśmy sobie porozmawiać.

- Jak wam się układa? – Sara wyprzedziła mnie wiedząc, że chciałam zapytać ją o to samo. Nie poruszałyśmy tematu z czasu wyjazdu, ale chciałam, żeby wiedziała, że ma we mnie wsparcie. Na razie postanowiłam dać spokój. Kiedy będzie chciała sama zacznie ten temat a do tego czasu o nic nie zapytam.

- Dobrze.

- Tylko dobrze? – zapytała powątpiewająco Samantha. Jej podniesiona brew jasno wskazywała, że wie o czymś czego ja nie wiem. – Bo z tego co zauważyłam podczas wyjazdu to nie mogliście się od siebie oderwać.

Zawsze za dużo widziała i za dużo sobie wyobrażała, ale przeczucie miała idealne. Potrafiła przewidzieć, kiedy ktoś kłamał czy był szczery. To jakby jej wada wrodzona której nie mogła się pozbyć, ale my nazywałyśmy to czarami. Śmiała się wtedy z nam i mówiła, że to zwykła intuicja, ale nasze dziecięce umysły widziały to zupełnie inaczej.

- Wyjaśniliśmy sobie niektóre rzeczy i teraz nasz związek wskoczył na inny poziom. – odparłam.

- To już jest związek? – wysapała zaskoczona Sara.

- I jak to wskoczył na inny poziom? – dodała Samantha.

- No... - jak miałam im to wyjaśnić bez wdawania się w szczegóły. Nie było to łatwe, kiedy patrzyły na mnie wyczekująco jak na wiadomość roku.

- OMG – Samantha aż zapowietrzyła się z wrażenia. – Czy wy uprawialiście seks?

- Pewnie – parsknęłam – Mów o tym głośniej. Niech cię sąsiedzi w innym stanie usłyszą.

Co jest w tym takiego dziwnego, że uprawiam z kimś seks. No może to, że wcześniej nie obnosiłam się ze swoimi romansami i facetami. Jestem typem osoby, która nie mówi o takich rzeczach nawet własnej rodzinie. Przez to mało kto wiedział, czy spotykam się z kimś czy nie.

- Jak było? – dolała sobie wina nie spuszczając ze mnie wzorku.

- Sam – pisnęłam oburzona. – Jeśli myślisz, że będę ci mówić jaki jest w łóżku to chyba jesteś głupia.

- No pewnie – odpowiedziała jakby to była błahostka. – Ja mogę wam opowiedzieć, jak to jest z Richardem.

- Lepiej nie. – rzuciłam szybko. – Niektórych rzeczy wolę nie wiedzieć. Zwłaszcza związanych z twoimi relacjami z narzeczonym.

- No jeśli chodzi o to... - poruszyła się niespokojnie na leżaku. – Wiem jak bardzo denerwowałyście się waszymi ślubami.

- No i? – zapytała Sara, kiedy nagle przestała mówić.

Westchnęła i odstawiła kieliszek na stolik. Przysunęła do siebie torebkę i zaczęła w niej namiętnie grzebać. Mamrotała co spod nosem o jakimś cholerstwie i że mogła to włożyć.

W końcu wyciągnęła coś z torebki, a kiedy założyła to na serdeczny palec nie mogłam uwierzyć i z wrażenia upuściłam kieliszek na ziemię. Głuchy odgłos uderzenie o trawę był niczym w porównaniu z szokiem wypisanym na naszych twarzach.

- Ja pierdole – przeklęłam niedowierzając. Wzięłam w dłoń butelkę wina i napiła się wprost z niej. Potrzebowałam tego jak niczego innego w tej surrealistycznej sytuacji. – Wyszłaś za mąż nie mówiąc nam o tym. – stwierdziłam.

Co tu było do rozumienia. Obrączka na jej palcu pokazywała jaka jest prawda. Nie taka była umowa między nami. Zostałyśmy wmanewrowane w te małżeństwa, ale chciałyśmy, żeby wyglądały jak najbardziej normalnie, dlatego pomysł z zorganizowaniem ślubu tak przypadł nam do gustu. Samantha to jednak zniszczyła biorąc ślub w tajemnicy przed nami i bez nas. A to najbardziej mnie zabolało. Chciałam widzieć, jak idzie w stronę księdza, który udzielałby jej ślubu. O czy ja w ogóle myślę. Przecież brałyśmy ślub cywilny.

Jednak to i tak bolało jak cholera.

- Kiedy? – zapytała z kolei Sara. Kiedy nie odpowiedziała ponowiła pytanie. – Kiedy? Przed czy po wyjeździe?

- Po – westchnęła. Miała na tyle godności, że spuściła wzrok zawstydzona. - Dwa dni temu.

- Zajebiście – parsknęłam po czym pociągnęłam kolejny łyk.

- Gratulacje? – niby zapytała niby powiedziała Sara. Ona też nie mogła zrozumieć, dlaczego tak postąpiła nasza siostra. Kto ja tam wie.

- Wiem, że jesteście złe, ale chciałam to mieć za sobą. Nie lubię imprez i takich typu rzeczy.

- Ślub to nie impreza – przerwałam jej zgrzytając zębami.

- Mayu... tak było lepiej – wyznała cicho.

- Dlaczego?

- Bo chcę mieć to za sobą – krzyknęła a w oczach pojawiły jej się łzy. – Bo patrzę na niego i myślę, jak wytrzymam w jednym domu z osobą, którą kocham.

- Ja pierdole – powtórzyłam.

Moją siostrę czekała walka, ale może to był czas, żeby odpuścić i pozwolić sobie w końcu coś poczuć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro