Rozdział 25
Maya
Kiedy się obudziłam wiedział, że go nie ma. Tak bardzo bał się spotkania z bratem, że uciekł z podkulonym ogonem. Miałam ochotę wpaść do firmy i powiedzieć co o tym myślę, ale po dłuższym zastanowieniu postanowiłam, że jak wróci to wtedy porozmawiamy.
Zapukałam do drzwi Bentleya czekając na zaproszenie. Może i to był mój dom, ale chciałam, żeby czuł się w nim bezpiecznie a co najważniejsze, żeby czuł się jak w swoim domu.
- Tak? – drzwi nieznacznie się uchyliły a w szparze pojawiła się jego głowa. Miał zmierzwione od snu włosy a oczy przecierał dłonią.
- Przepraszam – było mi głupio. - Obudziłam cię a chciałam zapytać co chcesz zjeść na śniadanie.
- Zjem to co mi dasz – powiedział niepewnie.
- W takim razie zrobię ci naleśniki – posłałam mu uśmiech. – Jak będziesz gotowy to zejdź na dół.
Ledwie skończyłam mówić drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem. Mrugałam kilka razy zastanawiając się co wywołało tą reakcję. W jednej chwili był spokojny a w następnej trzasnął mi drzwiami przed nosem.
Nie chciałam zaprzątać sobie tym głowy, dlatego ruszyłam na dół. Im bliżej kuchni byłam tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że ktoś jeszcze jest w domu.
- Anthony – krzyknęłam myśląc, że to on.
Przekroczyłam próg kuchni po czym z wrażenia przystanęłam w miejscu. Spodziewałam się każdego, ale nie ich.
- Niespodzianka – krzyknęła Sandra podnosząc się z miejsca.
- Co wy tu robicie? - zapytałam zaskoczona, ale i mile zadowolona z ich powrotu.
- Kochana, gdzie mielibyśmy być – kobieta podeszła do mnie i objęła swoimi drobnymi dłońmi. – Jak tylko się dowiedzieliśmy od razu skróciliśmy wyjazd.
- Nie trzeba było. Wszystko mamy pod kontrolą – powiedziałam. Zajęłam się Bentleyem tak troskliwie jak tylko umiałam. Ale żeby z takiego powodu rezygnować z wyjazdu życia to tego nie rozumiałam.
- Chyba sobie żartujesz – Edward z trzaskiem odłożył szklankę. – Wiesz, jak się czuliśmy jak dowiedzieliśmy się, że wylądowałaś w szpitalu i potrzebujesz operacji! – krzyczał na mnie.
- Aaaaa, o to wam chodzi – zaśmiałam się nerwowo.
Zapomniałam, że jako jedyni nie wiedzieli o mojej operacji. To, że się dowiedzieli świadczyło o tym, że ktoś musiał im powiedzieć, ale tylko kto. Przecież o zabiegu wiedziały tylko moje siostry, lekarz no i oczywiście nasi partnerzy. Tak, poza tym nie przychodził mi nikt go głowy.
- A ty o czym mówiłaś? – zapytał znając mnie na tyle że to nie koniec niespodzianek.
Wyjechali na tylko kilka tygodnia w tym czasie tak wiele się wydarzyło. Zmiana relacji między mną a Anthonym, moja operacja a teraz i pojawienie się nowego członka rodziny.
- Dzień dobry – w drzwiach pojawił się Bentley zaskakując ich swoją obecnością.
- Ten gówniarz ma dzieciaka – krzyknął Edward.
- To jego brat. – odpowiedziałam spokojnie.
- A to zmienia postać rzeczy – uspokoił się i nic sobie nie robiąc z jego obecności usiadł na miejscu. – Ale dlaczego dowiadujemy się o tym dopiero teraz?
- Może na początek zrobimy śniadanie? – zaproponowałam.
***
Koniec końców to Edward zrobił nam śniadanie. Nie chciał nawet słyszeć o tym, że zrobię to sama. Najwyraźniej bardzo się przejął moim stanem i kazał mi odpoczywać. Pokręciłam tylko oczami na co zagroził, że jak jeszcze raz tak zrobię to przełoży mnie przez kolano i sprawi lanie. Ta jasne. Nigdy by tego nie zrobił, ale udawałam, że jest inaczej i go przeprosiłam.
W trakcie śniadania najwięcej odzywała się Sandra. Mówiła jak bardzo podobało jej się na statku wycieczkowym, ale zrobiła też coś czym zdobyła moje serce.
Zagadywała cały czas Bentleya i słuchała, kiedy odpowiadał. Widziałam jak niepewnie się przy nas czuł i jak starał się wtopić w krzesło. Robiło mi się przykro na myśl, że całe jego dzieciństwo opierało się właśnie na takiej relacji, w której nie miał własnego zdania i był ze wszystkim sam. Widziałam w nim małego Anthonego którego chciałam uratować.
Dlatego też, kiedy miałam okazję zostawiłam Bentleya w towarzystwie Edwarda i jego towarzyszki po czym wybrałam się do firmy. Chciałam porozmawiać z Anthonym i wszystko wyjaśnić.
Tak wiele się wydarzyło. Po prostu nie wiedziałam jak teraz ma to wyglądać. W jednym czasie zmarła Josephine i miałam operację. Nie było czasu, żeby porozmawiać o dalszych losach naszego małżeństwa. Anthony nie miał powodu, żeby zostać w tym aranżowanym związku i teraz przyszła pora, żeby porozmawiać o ty m otwarcie nawet jeśli czułam, że tracę grunt pod nogami.
Anthony
Praca księgowego dla innych może i była nudna, bo widzieli tylko ciąg liczb. Dla mnie to było coś więcej. Stanowisko to dawało mi poczucie kontroli, nad rzeczami które były istotnym elementem funkcjonowania firm i przedsiębiorstw. A to, że byłem szefem całego działu finansów sprawiało, że czułem się ważny.
- Szefie – drzwi otworzyły się i jak huragan wpadła do mnie moje sekretarka. Zawsze roztrzepana i nadająca tak szybko, że momentami nie mogłem za nią nadążyć jednak była niezastąpiona. – Za chwilę mamy spotkanie działów.
- Dziękuję Lucy. Masz dla mnie raporty? – zapytałem odkładając długopis na biurko.
- Już je daję – zniknęła z wejścia jednak po chwili pojawiła się z naręczem teczek w rękach. Z westchnieniem położyła je na biurku patrząc na nie jak na zło wcielone.
- Czeka mnie wieczór nad pracą – patrzyłem na raporty zawiedziony. To jedyne czego nie lubiłem robić a co należało do moich obowiązków. Miesięczne raporty od pracowników które musiałem zatwierdzić i sprawdzić czy wszystko się zgadzało.
Nie mogliśmy zawalić w tym temacie, bo czekałby nas kary za złe rozliczenia.
- Zamówić jedzenie? – zapytała delikatnie.
- Jak ty mnie znasz. Dziękuję Lucy – powiedziałem, kiedy ruszyła do wyjścia.
- Za pięć minut spotkanie – rzuciła na odchodne.
Raporty muszą poczekać. Podniosłem się z miejsca, założyłem marynarkę i z teczką w ręce ruszyłem do sali konferencyjnej piętro wyżej, gdzie pracował Tobias.
Spotkania działów nie działały na żadnego z nas uspokajająco a raczej drażniły, bo nikt nie był zadowolony z wyników firmy. Cokolwiek byśmy nie robili i jak bardzo się starali dla nich to i tak było za mało. Liczyła się tylko kasa więc każdy z działów prześcigał się w wymówkach i zganiał winę na kogoś innego.
Zająłem miejsce obok Richarda, który jak zwykle przychodził jako pierwszy. Szefował w dziale naukowym w którym to wszystko się zaczynało. Tworzył nowe rodzaje perfum i poszerzał tym nasze zasięgi w sprzedaży. Nikt tak jak on nie potrafił stworzyć arcydzieła. Kobiety szalały za jego wynalazkami a co prowadziło do tego, że firma prężnie się rozwijała.
- Dzień dobry – miejsce na szczycie stołu zajął Tobias. Przewodził naszym spotkaniom a co za tym idzie odpowiadał za każdy z działów. Może i władza była dobra, ale nie każdy sobie z nią radził. Tobias był wyjątkiem co pokazały miesiące jego zarządzania. – Przedstawcie mi wasze sprawozdanie.
Po kolei każdy z nas przedstawiał, jak wygląda sytuacja. Jak na razie nie zauważyliśmy spadku a raczej wzrost zysków co pozwalało nam na kolejne przedsięwzięcia.
Firma miała się dobrze co nas cieszyło. Tobias robił wszystko, żeby nic jej nie groziło. Przejął się swoją rolą, ale robił to tylko dla swojej żony. Trudno było nie zauważyć jak bardzo ją kocha.
Kiedy tak o tym myślałem nachodziła mnie pewna myśl. Traktowałem Maya w taki sam sposób jak Tobias traktował Sarę. Nawet nie zauważyłem, kiedy złość na nią przekształciłem w coś zupełnie innego. Uczucie, które nie powinno w ogóle zaistnieć.
- Anthony? – zapytał Tobias.
- Tak?
- Pytałem, czy zatwierdziłeś sprawozdania? – przypatrywał mi się tak jak i reszta.
- Dzisiaj zostanę dłużej, żeby to zrobić – zapewniłem go. – Do końca dnia będziesz miał je na biurku.
- Dobrze. Na razie to wszystko. Dziękuję za spotkanie – oświadczył a ludzie jednocześnie podnieśli się z miejsc i wyszli.
Nie pozostało mi nic innego jak i także się ulotnić. Zanim to jednak zrobiłem usłyszałem Richarda.
- Chcecie się dzisiaj upić?
- Ty i picie? – byłem zaskoczony a po Tobiasie widać było, że też.
- Kiedyś trzeba zacząć.
- Tak, ale...
- Panie Michaelson – przerwało nam pojawienie się Lucy. – Przyszła do pana żona.
- Zaraz przyjdę – odpowiedziałem.
Odwróciłem się w ich stronę i zauważyłem ich porozumiewawcze uśmieszki. Zastanawiało mnie, dlaczego się pojawiła jak nigdy dotąd tego nie robiła jednak szybko zrozumiałem i nie spodobało mi się to.
- Widzimy się wieczorem – nie przedłużając ruszyłem do wyjścia.
- Jeśli tylko żonka ci pozwoli – nabijał się ze mnie Tobias.
- Spierdalaj – burknąłem.
- Popatrz – Richard się zaśmiał. – Jaki jest nerwowy. Chyba w nocy nic nie było.
- Kretyni – warknąłem, ale już do siebie. Momentami zachowywali się jak dzieci i nie potrafili się powstrzymać od mówienia.
Ruszyłem w stronę swojego gabinetu przeczuwając i obawiając się naszej rozmowy. Jej obecność świadczyła o tym, że straciła cierpliwość po wczorajszym dniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro