Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Maya

- Będzie ci wygodnie – uśmiechnęłam się do chłopca, który stał niepewnie w na środku sypialni patrząc w podłogę.

Był tak bardzo podobny do Anthonego, że mógł być jego synem. Kiedy tylko go zobaczyłam wiedziałam, że nie możemy go tak zostawić. W tym brutalnym i zimnym miejscu. Od razu trafiłby do opieki społecznej a potem do domu dziecka.

Policjantka wytłumaczyła nam jak będzie to wyglądać w zależności od tego co postanowimy. Jeśli nie będziemy chcieli się nim zająć zabiorą go, ale nie mogłam na to pozwolić. Druga sytuacji przedstawiała się zgoła inaczej. Sprawowanie opieki nad nim to długa droga. Musielibyśmy spełnić wiele warunków, ale miałam nadzieję, że Anthony zmieni zdanie.

- Dlaczego to robisz? – zapytał cichym głosikiem Bentley.

- Ale co? – zapytałam skołowana.

- Pomagasz mi. – w końcu na mnie spojrzał a udręka widoczna w jego oczach sprawiła, że miałam ochotę go przytulić. Wiedziałam, że to jednak nie pora na tak wielki krok. – Nikt nigdy tego nie robił.

- Więc ja jestem pierwsza – mrugnęłam do niego.

- On mnie nie lubi.

- Nie zna cię. Nawet nie wiedział, że istniejesz. Musisz dać mu czas, żeby się z tym oswoił. – miałam taką nadzieję, że zmieni zdanie.

- Dziękuję.

- Proszę bardzo. – odpowiedziałam uśmiechem. – Spróbuj odpocząć.

Zostawiłam go w sypialni gościnnej cicho zamykając za sobą drzwi. Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Miał tylko zaledwie dziesięć lat a musiał się mierzyć z porzuceniem przez rodziców. Kiedy usłyszałam, że wyrzucili go przed komisariatem jak śmieć i odjechali z piskiem opon nie mogłam w to uwierzyć.

Myślałam, że świat jest dobry, ale miał też mroczną stronę. Tę w której nie wszyscy mieli pieniądze, rodziców i opiekę tak jak ja. Dlatego tym bardziej chciałam oszczędzić chłopcu takiego losu. Chciałam, żeby nie musiał przechodzić przez to samo co Anthony. Czy tak wiele wymagałam?

Ruszyłam w dół po schodach chcąc znaleźć Anthonego. Siedział przy stole w kuchni. W jednej dłoni trzymał szklankę z alkoholem a w drugiej jakieś stare zdjęcie, na którym uśmiechnięta para trzymała między sobą dziecko.

Patrząc na to jak bardzo wgapiał się w zdjęcie wiedziałam, że to są jego rodzice. Z jakiegoś powodu nie potrafił wyrzucić tego zdjęcia pomimo co mu zrobili i jak go potraktowali. Starał się nie patrzeć na Bentleya w drodze do domu a nawet jak wchodziliśmy do środka. Jego widok sprawiał mu ból, bo przypomniał sobie o dzieciństwie.

Nie mogłam mu pomóc, jeśli tego nie chciał, ale nie miałam zamiaru się poddać i oddać chłopca tak po prostu. Kiedyś zrozumie, że była to najlepsza decyzja w jego życiu.

Więź z rodzeństwem co coś najpiękniejszego w życiu. Pomimo sporów i kłótni z siostrami nie chciałabym, żeby zniknęły i zostawiły mnie samą.

- Nie siedź za długo – musnęłam jego czoło wargami i zostawiłam go samego.

Miałam zamiar zaczekać na niego w sypialni. Wiedziałam, że w takich chwilach ludzie potrzebują pocieszenia nawet jeśli nie chcą się do tego przyznać.

Anthony

Uciekłem. Jak tylko zadzwonił budzik wyskoczyłem z łóżka, szybko się ubrałem i wyszedłem do pracy.

Maya czekała na mnie wieczorem. Nie mając siły nawet się przebrać co było wynikiem wypicia dużej ilości alkoholu po prostu padłem na łóżko. Przesunąłem głowę na tyle by ułożyć ją na jej piersi po czym zasnąłem.

Myślałem o rodzicach, ale to wiązało się ze zbyt bolesnymi uczuciami. Szkoda mi było tego chłopaka, ale nie mogłem się zmusić, żeby na niego spojrzeć. Za bardzo przypominał mnie samego. Był w podobnym wieku, kiedy rodzice mnie zostawili a było coś do czego nie chciałem wracać. Jego obecność tylko by mi o tym przypominała.

Wchodząc do gabinetu nie spodziewałam się czekających na mnie Tobiasa i Richarda.

- Nie zadzwoniłeś – pierwszy odezwał się Tobias siedząc w fotelu i popijając kawę.

- Nie miałem na to siły – z westchnieniem upadłem na kanapę. Nie wytrzeźwiałem do końca po wczorajszym a głowa łupała mnie jakby ktoś walił mnie w nią młotkiem.

- Właśnie widzimy – Richard parsknął śmiechem opierając się o parapet przy oknie.

- Nie pal w moim gabinecie – warknąłem w jego stronę, kiedy wyciągnął paczkę z fajkami.

- Przynudzasz – wepchnął ją do kieszeni łypiąc na mnie.

- Opowiadaj. Jak brat?

- Nie wiem.

- Jak to nie wiesz? – przyjaciel wyprostował się na krześle.

- Nie rozmawiałem z nim. Nie patrzyłem na niego – oświadczyłem beztrosko.

- Żartujesz? – Richard ruszył w moją stronę. – To twój brat.

- Dla mnie ktoś obcy – warknąłem przez zaciśnięte zęby.

- Ale chyba nie chcesz go oddać.

- Nie wiem – nawet o tym nie myślałem.

- Stary to twój brat – Richard nie odpuszczał, ale nie wiedział, jak to jest nie mieć bliskich. On przez całe życie miał rodziców, którzy go wspierali i rodzeństwo, z którym był zżyty. – Wiem, że to nietypowa sytuacja, ale on ma tylko ciebie. Co się z nim stanie, jeśli się nim nie zajmiesz. Opieka społeczna. Dom dziecka. Możliwa adopcja. Nie wiadomo do jakiej rodziny trafi. Chcesz go na to skazać?

- Nie wiem – krzyknąłem, kiedy zaczynały napływać do mnie niepokojące myśli. – Jak mam zająć się kimś o kim nawet nie wiedziałem, że istnieje?

- My ci nie pomożemy zdecydować – Tobias podniósł się z miejsca. – Ale pamiętaj o tym, że kiedyś byłeś na jego miejscu. Co czułeś, kiedy cię zostawili? Czego pragnąłeś najbardziej w tamtym momencie?

Dokładnie wiedziałem co czuję.

- Chciałem mieć w tedy kogoś kto mnie pokocha.

- On też tego chce – z tymi słowami wyszli z mojego gabinetu.

Siedziałem z rękami na kolanach podpierając brodę. Myślałem o tym co mi powiedział i wróciłem do momentu, który zmienił moje życie.

Był to słoneczny dzień. Rodzice powiedzieli tylko że muszą na chwilę gdzieś jechać, ale wrócą po mnie jutro. Uwierzyłem im, dlatego czekałem na babcię, którą widziałem może dwa razy w życiu. Mama jej nie znosiła, dlatego unikała kontaktu z nią.

Pamiętam, jak czekałem godzinami na jej werandzie, kiedy drzwi od furtki zaskrzypiały. Pojawiła się jak anioł a jej sylwetkę oświetlały promienie słońca. Poczułem wtedy, że mogę tu zostać na zawsze. I tak dokładnie było.

Tego samego dnia, kiedy zasypiałem w pokoju, na górze który dla mnie przygotowała usłyszałem jej krzyki. Cichaczem zszedłem na dół i zatrzymałem się ukrywając za ścianą w kuchni. Do tej pory pamiętam jej słowa „Jak mogliście tak go zostawić. Czy wy chociaż myślicie? To dziecko a potraktowaliście go jak zwykłą rzecz. Jestem twoją matką, ale głupota jaką wykazujesz zaczyna mnie denerwować. Powiedz mi masz zamiar się w ogóle pojawić i zabrać go do domu?"

Wtedy myślałem, że rano będę wracał, ale tak się nie stało. Każdego dnia wychodziłem na werandę i godzinami czekałam na ich przyjazd, ale nigdy się nie pojawili. Wtedy babcia zajęła się mną jak swoim dzieckiem i byłem jej za to wdzięczny w każdej sekundzie życia. Gdyby nie ona nie wiem kim byłbym teraz.

Gdyby teraz tu stała powiedziałaby, że mam się ogarnąć i zaopiekować się bratem. Miałem wiele myśli z którymi musiałem się uporać, ale nie mogłem robić tego teraz. Praca była tym czego potrzebowałem. Rodzajem zapomnienia od problemów a raczej problemu, który czekał na mnie w domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro