Rozdział 10
Anthony
Od godziny chodziłem od ściany do ściany zastanawiając co się wyprawia w sali. Co jakiś czas do środka wchodziło coraz więcej lekarzy, ale nikt stamtąd nie wychodził.
- Anthony – usłyszałem krzyk. W moja stronę biegła Sara a za nią Tobias. – Co z nią?
- Nie wiem. – wskazałem na drzwi. – Od godziny wchodzą do środka, ale nikt nie wychodzi.
Moje nerwy były w strzępach. Kiedy zobaczyłem ją w sypialni taką bladą i bezbronną nie wiedziałem co mam robić. Przypomniałem sobie jak podczas przyjęcia w pewnym momencie wypłynął temat Mayi i jej choroby. Poraziło mnie, że dzieję się coś złego więc nawet się nie wahałem i do razu wziąłem ją na ręce i wsadziłem do samochodu myśląc o tym, żeby dojechać z nią jak najszybciej.
W drodze do szpitala traciła i odzyskiwała przytomność kilka razy. Słyszałem jak z trudem łapie powietrze, a kiedy sprawdzałem jej puls czułem, jak słabnie i jest coraz wolniejszy. Manewrowałem między samochodami z jedną ręką na kierownicy a drugą na jej nadgarstku. Liczyłem w myślach za każdym razem, kiedy poczułem bicie jej serca, a kiedy trwało to zbyt długo liczyłem od nowa. To pozwalało zapanować mi nad nerwami które były w strzępach.
Szpital przypomniał mi o wypadku Josephine po którym potrzebowała stałej opieki. To był zwyczajny wieczór, po którym wszystko się zmieniło. Wracając na rowerze do domu została potrącona przez pijanego kierowcę. I pomimo tego, że nie odniosła poważnych obrażeń stłukła sobie miednicę. Miesiące rehabilitacji nie przywróciły jej pełnej sprawności a to tylko dlatego że od dawna miała z nią problemy. Wypadek doprowadził do tego, że w końcu jej ciało odmówiło posłuszeństwa.
Od tamtych wydarzeń nienawidzę szpitali. Lekarze choć wiem, że są dobrze wykształceni i przygotowani do zawodu to i tak nie potrafią wczuć się w sytuację swoich pacjentów. Myślą, że wiedzą co jest dobre, ale nie potrafią postawić się w naszej sytuacji. Te ich beznamiętne i pozbawione uczuć miny.
- Państwo są rodziną pacjentki? – spytał lekarz wychodzący z sali a za nim podążyło jeszcze czterech.
- Jestem mężem – wypaliłem podchodząc do niego. Zignorowałem pytający wzrok Tobiasa. Teraz nie była pora na rozmowę.
- Przeprowadziliśmy między sobą konsultację i jesteśmy zgodni co do tego, że pańska żona potrzebuję nowej zastawki serca. – poczułem jakbym dostał obuchem w głowę. To było dla mnie za dużo. - W tym momencie jej serce pracuję normalnie, ale w końcu wysiądzie. Żeby temu zapobiec wymaga operacji.
- Kiedy można przeprowadzić operację? – zapytałem czując jak ze strachu pocą mi się dłonie.
- Za tydzień. – powiedział. – Musimy podać jej niezbędne leki, aby wzmocnić serce tak żeby było na tyle silne. W jej obecnym stanie operacja nie wchodzi w grę.
- Rozumiem. Czy do tego czasu będzie przebywać w szpitalu?
- Może zabrać ją pan do domu. – mężczyzna posłał mi uspokajający uśmiech, ale na nic się to nie zdało. To czego się dowiedziałem sprawiło, że chciałem tej operacji już teraz. – Za kilka godzin jak leki zaczną działać wypiszemy ją a także damy panu zalecenia jakich należy przestrzegać. Jednak wolałbym, żeby została w szpitalu. – dodał na koniec.
- Skoro pan tak uważa to niech zostanie – zgodziłbym się na wszystko. Zaufam im choć miałem co do tego obiekcję jednak sam nie zapewnię jej takiej opieki na jaką zasługuję.
- W takim razie dobierzemy odpowiednie leki które będzie dostawać trzy razy dziennie. Po trzech dniach zmonitorujemy pracę jej serca. Jeśli będzie w lepszym stanie wtedy zaczniemy przygotowania do operacji.
- Jeszcze raz dziękuję – podałem mu dłoń w wyrazie wdzięczności.
Po chwili lekarze zniknęli a ja stałem patrząc na drzwi. Czułem się jakby przejechałem po mnie czołg. Informacje były szokujące a co dopiero Maya która będzie musiała przez to przejść.
- Wejdziesz tam w końcu czy nie? – Tobias popchnął mnie w stronę wejścia do sali.
- Wejdę z tobą – powiedziała Sara po czym rzuciła się do drzwi prawie mnie taranując.
- Miała wejść ze mną – wymamrotałem, kiedy trzasnęła drzwiami.
- Daj im chwilę – Tobias poklepał mnie po plecach.
- Chyba tak będzie lepiej. – pokiwałem głową.
W tym czasie siedziałem z przyjacielem pod drzwiami jej sali. Jakiś czas później pojawiła się Samantha która spanikowana wparowała do Sali nawet się nie zatrzymując. Głosy z wnętrza zniechęcały mnie do wejścia, ale bardziej chodziło o coś innego.
Dawałem im czas na sprawdzenie czy z siostrą wszystko w porządku. W sumie to miały do tego większe prawo niż ja.
***
Kiedy w końcu wyszły i pożegnały się mogłem do niej wejść. Zanim to jednak zrobiłem dostałem szczegółowe instrukcję jak mam się zachowywać. W skrócie miałem być spokojny, uczynny i jej nie denerwować. Z tym ostatnim mógł być problem. Nasze charaktery były tak od siebie różne, że musiało to prowadzić do kłótni, ale wiedziałem, że potrzebuję odpoczynku.
Cicho zamknąłem za sobą drzwi. Sala była przyciemniona, ale na tle widoczna, że nie musiałem zapalać światła. Nie chcąc jej zbudzić cicho ruszyłem w kierunku łóżka i usiadłem na krześle.
Podłączona była do tylu rurek, że prawie znikała pod całym sprzętem, ale najważniejsze, żeby żyła. Złapałem ją za dłoń tak kruchą w mojej, że wydawało się to nierealne.
Maya
Poruszyłam się czując jakby coś na mnie leżało. Otworzyłam oczy, żeby przekonać się, że jestem w szpitalnej sali, w której zajeżdżało od detergentów. Na piersi leżało kilka kabli znikających pod koszulą szpitalną. Na jednej z dłoni miałam wenflon do którego sączył się jakiś przeźroczysty lek. Natomiast na drugiej przypięty miałam pulsoksymetr.
Najdziwniejsze było to, że wokół panowała ciemność. Rozejrzałam się w poszukiwaniu telefonu czy czegoś co pozwoliłoby mi określić, ile czasu spędziłam śpiąc. W tej samej chwili otworzyły się drzwi do sali.
- Hej – Anthony podszedł do mnie łapiąc mnie za dłoń i siadając na boku łóżka. – Jak się czujesz?
Nie mogłam się skupić, kiedy gładził mnie po palcach dłoni. Czułam spokój ogarniający mnie, kiedy siedział obok i po prostu był przy mnie.
- Nie wiem – zmarszczyłam brwi.
- Przeraziłaś mnie. Chyba się posiwiałem. – zażartował.
- Nic nie widać.
- Na pewno. Sprawdź dokładnie. – pochylił się w moją stronę. – Zobacz o tutaj i tutaj – dotknął swoich skroni.
Musnęłam palcami jego włosy.
- Dla mnie nie widać różnicy. - w dalszym ciągu był przystojny.
- To dobrze – odetchnął z ulgą. – Ale nie strasz mnie tak więcej.
- Nie miałam tego w planie. - tak po prostu wyszło.
- Przepraszam. – wyznał ze skruchą.
- Za co? – zdziwiłam się.
- To przez to jak na ciebie krzyczałem. Gdybym zachował się jak przystało na dorosłego faceta a nie jak gówniarz nic by się nie stało.
- Hej – pogładziłam go po włosach. – To nie twoja wina. Wiedziałam, że kiedyś ono wysiądzie. – dotknęłam piersi.
- Wiedziałaś i nic nie powiedziałaś – w jego głosie pojawiła się ostrzejsza nuta.
- Chciałam po prostu normalnie żyć. – wyjęczałam mając nadzieję, że zrozumie.
Stanie nade mną i dmuchanie nie działałoby na mnie dobrze a wręcz przeciwnie. Nie chciałam być w centrum uwagi, być stale obserwowaną. A poza tym to była moja decyzja. Jestem dorosła i mogłam robić to co chciałam.
- Po twoich oczach widzę, że chcesz się kłócić – przyjrzał mi się. – Ale odpuść. Tym razem – zaznaczył, kiedy chciałam coś dodać.
- Ale co mam robić? – rozłożyłam ręce. – Nie będę bezczynnie leżeć. – naburmuszyłam się.
- Za kilka godzin przywiozę ci coś dla zajęcia czasu, ale na razie odpoczywaj. – nakazał. – Nie ruszaj się a ja przyniosę ci coś do jedzenia.
- Chcę budyń – skoro miałam coś zjeść to to na co przyszła mi ochota.
A szczerze to chciałam się go pozbyć. Stał nade mną martwiąc się, że w każdej chwili mogę tu zejść. Dobrze umiałam rozpoznać tą minę. Widziałam ją za każdy razem, kiedy trafiałam do szpitala i kiedy było naprawdę źle.
- Budyń? – zaskoczyłam go. – Okej – rozpogodził się. – Jaki?
- Waniliowy. Razy dwa. – podniosłam palce machając nimi.
- Jak pani sobie życzy. Za chwilę wrócę – pogładził mnie po włosach. Zebrał kurtkę z oparcia krzesła i wyszedł.
Wtedy pozwoliłam sobie na wypuszczenie drżącego oddechu. Starałam się panować nad sobą, ale nie było to łatwe, kiedy ból w piersi nie malał. Leki które mi podawali nie pomagały a miałam wrażenie, że po nich byłam otępiała.
Lekarz mówił, że tak może być, ale sądziłam, że mnie to ominie. Masowałam miejsce między piersiami zastanawiając się jak będzie wyglądała przyszłość. Operacja, której miałam się poddać była wielkim ryzykiem, bo moje serce już dawno powinno zostać wzmocnione, ale unikałam tego tak długo jak się dało.
Bałam się tego, ale przed innymi starałam się być silna, żeby się nie martwili. Dlatego tak bardzo chciałam, żeby Anthony wyszedł. Miałam chwilę dla siebie i nie musiałam ukrywać tego co czuję.
Rekonwalescencja nie będzie trudna, ale na razie nie będę mogła się przemęczać ani podnosić ciężkich rzeczy. Najbardziej żal mi było moich zajęć, ale wiedziałam, że do nich wrócę jak tylko poczuję się lepiej.
Jeśli miałam tego nie... Nawet nie chciałam tak myśleć. Muszę przeżyć dla sióstr, które nie podniosłyby się po mojej stracie. Utrata rodziców była wystarczającą tragedią. Będę walczyć z całych sił, żeby móc wygrać i kopnąć swoje stare ja w dupę i powiedzieć, że może iść się walić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro