Rozdział 1
Z góry przepraszam za literówki, które mogą się pojawić w książce. Są one moją zmorą, nad którą staram się ciągle pracować, aby było ich coraz mniej 😊
Maya
Zastanawialiście się czasami nad swoim życiem? Dlaczego potoczyło się tak a nie inaczej? Bo ja tak. Każdego dnia zastanawiałam się jak doszło o tego, że jestem żoną mężczyzny, którego nie znałam. Ani którego nie kochałam, nie lubiłam a także z którego z trudem tolerowałam.
Oprócz tego, że nazywał się Anthony Michaelson i był księgowym w firmie mojego taty nic o nim nie wiedziałam. Chciałam po poznać i ułatwić nam ten rok, ale za każdym razem jak próbowałam ucinał temat.
Byliśmy małżeństwem od trzech miesięcy i nadal chodziliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Jeśli nie chciał mnie poznać nie będę go do tego zmuszać, ale z każdą chwilą jego burkliwe usposobienie zaczęło działać mi na nerwy a byłam spokojną osobą, która potrafiła znieść bardzo wiele. Ale nie to.
Spaliśmy w tym samym łóżku, jedliśmy przy tym samym stole, ale jedno się nie zmieniało. Jego zdanie o mnie. Wiedziałam, że obwiniał mnie o to co się stało chociaż dobrze wiedział, że ja też nie miałam wyjścia. To była firma rodziców i jedyne co mi po nich zostało. Jako że byłam najmłodsza i mama zmarła, jak miałam zaledwie kilka lat nie pamiętałam jej. Jednak, kiedy spędzałam czas w ich ukochanej firmie czy domu to wszystko znikało i czułam się tak jakby nadal żyła i tam była.
- Mayu – usłyszałam głos jednej z pielęgniarek.
Przerwałam pokazywanie Conorowi jak nałożyć kolor na płótno i odwróciłam się w stronę kobiety. Momentalnie zabolały mnie oczy, kiedy podeszła bliżej mnie. Ten kto myślał, że żółty kolor ich uniformów uspokajał bardzo się mylił. Po pierwsze wyglądały w nich jak zdechłe cytryny a po drugie ten kolor bardzo mnie drażnił.
- Tak? – zapytałam grzecznie.
- Jedna z pacjentek nie da sobie podać leków. – Wendy już taka była, że szybko się denerwowała i panikowała. W takich sytuacjach prosiłam ją, żeby w każdej chwili mnie wołała. Po to byłam wolontariuszem, żeby im pomagać, kiedy sytuacja tego wymagała.
Od lat tata przekazywał datki na tą instytucję. I chociaż pobyt w niej kosztował to jego pieniądze szły na rozbudowę placówki czy zakup rzeczy, które była na tyle kosztowne, że nie mogli zakupić ich sami.
- Pewnie Josephine – skojarzyłam o kogo może chodzić. – Zajmę się tym.
- Dziękuję – odetchnęła z ulgą. – Zostanę z nimi i poczekam aż wrócisz.
Zabrałam ze stolika swoją komórkę i ruszyłam w stronę budynku. Dzisiejsze zajęcia zorganizowałam na dworze przez wzgląd na piękną pogodę. Słońce ogrzewało wszystkich, ale nie tak bardzo, żeby się przegrzali a delikatny wiaterek owiewał nas zapewniając odpoczynek jakiego potrzebowali.
Od przeszło roku jestem wolontariuszem w domu seniora i nie żałowałam ani jednego dnia. Kiedy zaproponował mi to tata od razu się ucieszyłam, bo mogłam pomóc innym dając od siebie to co umiałam. Malowanie sprawiało, że się uspokajali.
Ruszyłam w stronę pokoju pani Josephine która była tu od kilku lat. To niezwykle miła i urocza kobieta, która cieszyła się z moich wizyt. Mogła wtedy poopowiadać co się u niej albo u kogo z pozostałych pensjonariuszy wydarzyło się coś ciekawego.
- Pani Josephine – westchnęłam, kiedy zobaczyłam w jakim stanie jest pokój.
- Mayu oni chcą mnie faszerować lekami, których nie potrzebuje – krzyknęła buntowniczo kobieta.
Odebrałam od pielęgniarki kubeczek z lekami i delikatnie, ale stanowczo wyprosiłam ją z pokoju. Nie była z tego zadowolona, ale wiedziała, że nic nie wskóra swoim szarogęszeniem się.
Usiadłam na łóżku obok kobiety a drzwi zamknęły się za dziewczyną z głośnym trzaskiem. Zazgrzytałam zębami na ten jaw akt niekompetencji i postanowiłam, że poruszę ten temat z dyrektorką ośrodka.
- Nie lubię jej – wyszeptała staruszka łapiąc mnie za dłoń szukając pocieszenia. – Jest dla mnie niedobra i cały czas krzyczy.
- Często to się zdarza? – zaniepokoiła mnie tym.
- To wstrętna dziewucha. – fuknęła. – Nie tak jak ty. – uśmiechnęła się dotykając mojej piersi. – Masz dobre serce moje dziecko.
- Jose – zdrobniłam jej imię tak jak lubiła. – Czy dzieje ci się tu krzywda? – czekałam z zapartym tchem na to aż odpowie. A jeśli tak to od razu ją stąd zabiorę. Nie będzie dla mnie miało znaczenia, że nie jesteśmy spokrewnione.
- Nie dziecko – poklepała mnie po dłoni uspokajająco. – Po prostu doskwiera mi samotność.
- Nie ma pani rodziny?
- Mam. Uroczego wnuka, ale jest zajęty pracą. Wiem, że się przepracowuję, żeby zapewnić mi tu opiekę. – rozejrzała się wokół.
- Może do niego zadzwonimy? – zaproponowałam delikatnie. Od razu było widać, że za nim tęskni a we mnie aż się gotowało. Spędzanie czasu z rodziną było najważniejsze w moim życiu i nie mogłam sobie wyobrazić życia bez nich a jej wnuk nawet nie ma czasu jej odwiedzić. Gdy tylko go spotkam powiem mu co o nim myślę.
- Nie moje dziecko. – poklepała mnie po dłoni. – Nie chcę mu zawadzać.
- To pani wnuk – odparłam oburzona.
Spojrzała na mnie mętnym wzrokiem, w którym jedni widzieli niedołężną starszą babcię a ja widziałam kobietę która dobrze zdawała sobie sprawę z tego co się wokół niej dzieje.
- Jesteś dobrym dzieckiem – uśmiechnęła się. – Chciałabym mieć taką wnuczkę, ale mój wnuk nie jest chętny do ślubu.
- Muszę panią zawieść, ale mam już męża – pokazałam dłoń, na której znajdowała się obrączkę.
Jakby na to nie patrząc miałam męża, ale był to związek z przymusu. Dla mnie jednak było to coś więcej. Związek choć niechciany sprawiał, że nie miałam ochoty patrzeć na innych mężczyzn. Jakoś nie czułam się z tym dobrze, bo dla mnie małżeństwo było na zawsze.
- Można się rozwieść kochana.
- Nie dla mnie.
- Uwierz mi, że tak – odparła zadowolona.
- Zaciekawiła mnie pani – rozsiadłam się na jej łóżku gotowa na kolejną opowieść. Słuchałam ich tyle że czasami zastawiałam się czy są prawdziwe. Jeśli tak to Josephine miała naprawdę cudowne życie pełne przygód i ciekawych momentów.
- Miałam czterech mężów – zaskoczyła mnie tymi słowami.
- Naprawdę? – zamyśliłam się na moment. – Nie kochała ich pani?
- Kochałam, ale z czasem, kiedy nie pielęgnujesz tej miłości ona zanika. – w jej oczach przez moment można było zauważyć żal. - Trzeba to uczucie pielęgnować. Zwykły pocałunek czy objecie pokazuję jak bardzo nam zależy. Jednak, kiedy tylko jedna ze stron się stara ten związek od początku jest skazany na porażkę.
Myślałam nad jej słowami i trawiłam je. Nic nie wiedziałam o uczuciu, o którym mówiła. Było dla mnie tak samo obce jak mój mąż, który traktował mnie jak powietrze.
Anthony był moim całkowitym przeciwieństwem. Wyluzowany, wesoły i wybuchowy. Kiedy był ze swoimi przyjaciółmi zachowywał się jak dusza towarzystwa. Śmiał się i rozbawiał innych jednak, kiedy wracaliśmy do domu odcinał się ode mnie. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo mnie rani. Starałam się wyciągnąć do niego rękę jako pierwsza. Wiele razy wychodziłam z inicjatywą jednak ona traktował mnie jak zło wcielone.
Po kilku tygodniach przestałam się wysilać, skoro on i tak miał to gdzieś. Zawsze, kiedy dochodziło między nami do spięcia to ja wychodziłam nie chcąc się kłócić. Może bycie uległą było złe, ale nie chciałam sprawić komuś przykrości będąc z nim szczera. Taki miałam już charakter.
- Dobrze się czujesz? – zapytała Josephine patrząc na mnie zaniepokojona. Najwidoczniej wszystkie uczucia jakie w sobie dusiłam były widoczne na mojej twarzy.
- Tak – uśmiechnęłam się nie chcąc, żeby zaprzątała sobie głowę moimi problemami.
- Nie wygląda na to.
- Poradzę sobie z tym. Potrzebuję tylko czasu, żeby przemyśleć sobie niektóre rzeczy.
- Pamiętaj, że mężczyźni to dranie.
- Pani mężowie też? – zaśmiałam się.
- Każdy jaki tylko istnieje na świecie to drań. – zapewniła mnie. – Kiedy tylko będzie miał okazję od razu cię wykorzysta.
Musiałam przyznać, że Josephine była jedyna w swoim rodzaju. Potrafiła swoim ciętym językiem i przebojowością rozbroić każdego niezależnie od wieku i płci. Miała w sobie coś takiego, że ludzie do niej lgnęli i cieszyli się z jej towarzystwa.
- Babciu jak możesz tak mówić – usłyszałam męski głos. – Myślisz, że jestem jak reszta mężczyzna i jestem draniem.
- Ty szczególnie szczeniaku. – pokazała na niego palcem.
- Ranisz mnie – mężczyzna zaśmiał się.
Przypomniawszy sobie o wcześniejszym postanowieniu podniosłam się z miejsca. Poprawiłam sukienkę i mentalnie przygotowując się na opieprzenie mężczyzny odwróciłam się w jego stronę.
Nie wiem które z nas było bardziej zaskoczone. Ja czy on. Momentalnie wszystko co chciałam powiedzieć wyleciało mi z głowy. Pozostało tylko jedna rzecz. Mężczyzna przede mną był wnukiem Josephine a także moim mężem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro