Rozdział 4
Maya
Od mojego wybuchu minęło kilka dni, podczas których mijaliśmy się i unikaliśmy. W tym samym czasie Edward miał wyjechać w podróż statkiem ze swoją partnerką. Jest dla mnie jak tata, dlatego chciałam go pożegnać, tak więc spotkałam się z nim przed domem, gdzie pakował właśnie walizki do taksówki.
- Poradzisz sobie? – jak zwykle do ostatniej chwili nie myślał o niczym innym jak o mnie.
- Tak nie martw się. Masz teraz wakacje na które powinieneś wybrać się już dawno. – przytuliłam się do niego.
- Zostaniesz z nim sama w domu – spojrzał na okazałą rezydencję.
Od czasu przeprowadzki Anthonego czułam się jak intruz w swoim domu a to że przystał na moją propozycję było dla mnie zaskoczeniem jednak stwierdził, że dzięki temu będzie miał bliżej do pracy.
- Mayu na pewno wszystko w porządku?
- Wiesz, jak jest – machnęłam niedbale ręką.
Edward wiedział wszystko o umowie zawartej między moimi siostrami i mną a naszymi partnerami. Choć widziałam w jego oczach złość na tatę nigdy nie powiedział co sądzi o jego testamencie.
- Czasami potrzeba czasu, żeby kogoś poznać. – odparł zachęcająco.
- Skąd pomysł, że chcę go poznać?
- Mnie nie oszukasz – pstryknął mnie w nos. – Twój wzrok podąża za nim, gdy tylko pojawi się w pobliżu. Nie dziwię ci się, bo jest przystojny, ale jego charakter... można nad nim trochę popracować.
- To tylko pociąg, ale uporam się z tym.
- Może i tak... - spojrzał na mnie przenikliwie. - ..., ale czy tego właśnie chcesz?
Jedyne czego chciałam to, żeby nasze małżeństwo dobiegło końca, bo prędzej czy później zrobimy coś czego będziemy żałować. Czy to przez niewłaściwy dotyk, pocałunek czy nawet słowa.
Ale czy na pewno nie chciałam więcej?
- Coś mi się zdaję, że masz o czym myśleć. Proszę cię jedynie o to żebyś na spokojnie to przemyślała i zadała sobie pytanie czy z waszego małżeństwa może być coś więcej.
- Edwardzie... - westchnęłam.
- Nie chcę tego słuchać – przerwał mi. - Od teraz jestem na urlopie więc proszę się ze mną nie kontaktować.
- Miłej podróży – przytuliłam go jeszcze raz.
Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek, gdzieś wyjeżdżał i choć bałam się nie mogłam mu tego zrobić. Zasługiwała na szczęście po tylu latach dbania o nas i opiekowania się.
Jednak strach pozostał. Bałam się, że coś mu się stanie a z tym bym sobie nie poradziła. Strata kolejnej osoby po prostu by mnie zabiła i wcale nie przesadzałam. Straciłam rodziców zbyt wcześnie. Mamę jak byłam jeszcze mała i nawet jej nie pamiętałam, dlatego ból po jej starcie nie był tak wielki, kiedy straciłam jego. Tata był dla mnie bohaterem i na wieść o jego odejściu nie mogłam się pozbierać. Snułam się po domu zastanawiając się jak to się mogło stać.
Pod powiekami zebrały się łzy, kiedy taksówka oddalała się z każdą chwilą. Nic nie mogłam poradzić na to, że już za nim tęskniłam.
- Wszystko w porządku? – Anthony stanął obok patrząc na mnie zaniepokojony.
- Wpadło mi coś do oka – otarłam łzę nie chcąc, żeby widział mnie w chwili słabości.
- Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem – odparł po wielu dniach milczenia.
Momentami miałam ochotę sama go przeprosić, ale po chwili docierało do mnie co chciałam zrobić. Ta sprzeczka nie została wywołana przeze mnie więc dlaczego to ja miałam za coś przepraszać.
- Zaskoczył mnie twój widok w pokoju mojej babci. Nie przychodził mi żaden powód, dlaczego miałbyś tam być a pierwszą myślą było to, że zrobiłaś to specjalnie.
- Uważasz mnie za tak złą osobę, że wykorzystałabym w tym celu twoją schorowana babcię? – nie mogłam uwierzyć w to, że tak pomyślał.
Josephine były niewinną ofiarą naszego małżeństwa. Gdy tak o tym myślałam i o tym, że nie wie o ślubie swojego wnuka robiło mi się przykro. Polubiłam ją a teraz za każdym razem, kiedy będziemy się widywały będę zmuszona ją okłamać.
- Przepraszam – powtórzył po raz kolejny. – Nie radzę sobie w rozmowach małżeńskich.
- To było nawet zabawne – zaśmiałam się. Zauważyłam, że wyciąga w moją stronę niewidzialną rękę na zgodę.
Stał obok z rękami w kieszeniach i wzrokiem utkwionym przed sobą. Dzisiaj wyglądał inaczej. Zazwyczaj ubierał się w garnitury, ale tym razem miał na sobie sweter i zwykłe jeansy. W tym wydaniu nie wyglądał gorzej. Był raczej bardziej przyjaźnie nastawiony.
- Staram się poznać moją żonę tak jak chciała, ale na początku jej na to nie pozwoliłem. Byłem zbyt dumny, żeby przyznać się do tego jak trudno jest się budzić obok obcej osoby.
- Czuję to samo. – przyznałam. – Małżeństwo powinna się brać z miłości a nie dla jakiejś umowy. – prychnęłam zła na cały świat.
- Masz rację, ale może wykorzystajmy to małżeństwo, żeby się zaprzyjaźnić – zaproponował.
To nawet była miła myśl mieć w nim przyjaciela. Mówić u rzeczach, które nie wyjawiłam innym, ale czy będę w stanie z nim tak rozmawiać. I nie pamiętać o tym jak traktował mnie przez ostanie miesiące?
Anthony
Przesadziłem kłócąc się z nią. Chciałem ją przeprosić, ale kiedy wybuchła aż zaniemówiłem. Byłem zaskoczony tym, że podnosiła głos. Po raz pierwszy od trwania naszego małżeństwa sprawiła, że zobaczyłem ją w innym świetle. Myślałem, że jest grzeczna i dobrze wychowana a pokazała, że potrafi mi się przeciwstawić.
Zanim doszedłem do siebie już znikła we wnętrzu domu. Potem unikałem jej, bo nie wiedziałem, jak zacząć rozmowę jednak ona nadarzyła się szybciej niż myślałem.
Może to była jednak okazja do tego, żeby nawiązała się między nami przyjaźń. Nie była w moim typie więc nie musiała się obawiać tego, że się na nią rzucę.
Czekałem na jej decyzję jakakolwiek by nie była. Zdawałem sobie sprawę, że dawałem jej powody do odmowy. Moje zachowanie a także to jak ją traktowałem były tego najlepszym dowodem.
Umowa przewidywała, że mieliśmy pozostać małżeństwem przez rok, a więc zostało jeszcze dziewięć miesięcy. Nie mogliśmy w dalszym ciągu się unikać jak do tej pory. To nie byłoby normalne. Ani zdrowe.
- Naprawdę zależy mi na tym żebyśmy mogli normalnie rozmawiać – odparła.
Odetchnąłem z ulgą. Nie powiedziała nie a to był postęp.
- Więc poznajmy się – byłem zadowolony.
- Ale najpierw musimy być ze sobą szczerzy. – spojrzała na mnie z powagą.
- Mogę przysiąc, że nigdy cię umyślnie nie zranię ani nie okłamię. – obiecałem i miałem zamiaru tego dotrzymać.
- Nie o to mi chodzi.
- Więc o co?
- Jeśli chcesz żebyśmy mieli szanse musisz powiedzieć prawdę swojej babci.
- Nie – sprzeciwiłem się. Ona nie może wiedzieć o tym co zrobiłem. I choć chodziło w głównej mierze o nią i zapewnienie jej wszystkiego co najlepsze nie mogłem powiedzieć jej prawdy.
- Rozumiem. – była zawiedziona moją odpowiedzią, gdzie chwilę wcześniej zapewniałem ją, że chcę spróbować. – Nie mamy więc o czym rozmawiać. A naprawdę wierzyłam, że mogłabym się z tobą zaprzyjaźnić.
Stałem tak rozdarty między nią a moją babcią. Prawda była zbyt skomplikowana, żeby ją wyjawić i było na to zbyt późno. Zaczełyby się pytania, dlaczego nic nie powiedziałem i dlaczego zgodziłem się na takie coś.
Nie umiałem sam przed sobą przyznać, że po raz pierwszy chciałem głośno powiedzieć, że jesteśmy małżeństwem. Tak żeby wszyscy o tym wiedzieli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro