Rozdział 32
Maya
Jechaliśmy do szkoły, żeby zapisać do niej Bentleya a głowa pękała mi z bólu. Wczoraj wypiłam prawie całą butelkę wina z emocji.
Słowa Samanthy nadal siedziały mi w głowie. Nie te o jej ślubie, bo to jej wybaczyłam wraz z kolejnymi które wypowiedziała. Rozmyślałam o tym, że kocha swojego męża. Nie podejrzewałam ją o tchórzostwo, ale tak właśnie postępowała. Powinna powiedzieć Richardowi o tym co czuję, ale kiedy dotarło do mnie, że sama nie mam na tyle odwagi, żeby wyznać to Anthonemu zrozumiałam ją.
- Chyba trochę przesadziłaś – mąż naśmiewał się ze mnie, odkąd zeszłam na dół.
Nadal nie zapomniał o tym jak ostatnio się upiłam i wróciłam z policją a teraz zrobiłam to drugi raz. Kiedy opowiedziałam mu o ślubie Sam z Richardem był zaskoczony. Najwyraźniej nic o tym nie wiedział, ale miał szczęście, bo gdyby mnie oszukał czekałaby go droga przez mękę.
- Co ty nie powiesz – parsknęłam i przymknęłam oczy. – Koniec z piciem.
- Do kiedy? – czyżby mi nie wierzył?
- Może z tydzień – stwierdziłam po chwili namysłu.
- Może dwa – zaproponował.
- Jasne – mruknęłam.
- Proszę – podał mi okulary przeciwsłoneczne.
Po ich założeniu nastąpiła wielka ulga. Że też nie pomyślałam o tym zanim wyszłam z domu. W sumie jakby nie patrząc to, gdyby nie Anthony to nawet nie wyszłabym z niego do południa.
Obudził mnie a raczej próbował dobudzić przez godzinę. Dopiero kiedy powiedział mi do ucha, że muszę myśleć o Bentleyu wtedy się podniosłam. Z jego pomocą, ale to wolałam pominąć. A także to, że ubrał mnie i pomógł zejść na dół.
Na mój widok Edward przystanął na chwilę przy kuchennym blacie, ale nic nie powiedział. Bez słowa zabrał się do przygotowania mi mocnej kawy. Nie mogłam spojrzeć mu w oczy, bo jawna dezaprobata w nich widoczna działała na mnie przygnębiająco. Czułam się jakby oceniał mnie tata.
- Jak ja będę wyglądać przed dyrektorką szkoły. Pomyśli sobie, że nasza rodzina to patologia. I co wtedy zrobi pracownica socjalna. – paplałam. – Odbiorą nam Bentleya. – ta myśl mnie przeraziła.
- Nie odbiorą – wziął mnie za dłoń.
- Skąd wiesz? – dalej panikowałam.
- Zaufaj mi.
- A jak wyjaśnisz mój stan po popijawie.
- Zaufaj mi – powtórzył a jego ton zwrócił moją uwagę. – Nigdy bym cię nie zawiódł i nie zrobię tego teraz.
Nie pozostało mi nic innego jak mu zaufać.
***
- Państwo Michaelson – kobieta za biurkiem odłożyła telefon patrząc na nas. – Pani dyrektor na was czeka.
- Dziękujemy – odpowiedział za mnie Anthony po czym pomógł mi wstać. Trzymając mnie w pasie ruszył w stronę gabinetu a kobieta odprowadzała nas wzrokiem. Już nie uśmiechała się tak jak wcześniej. Najwyraźniej wyczuła ode mnie alkohol, który już zanikał w moim organizmie.
- Chyba nie dam rady – jęknęłam nie chcąc, żeby moje picie wyszło na jaw.
- Nic nie mów i tylko kiwaj głową.
- Nie możemy wrócić jutro?
- Jutro nie ma już zapisów. To ostatni dzień, a jak tego nie zrobimy to nie pójdzie do szkoły. A jak nie pójdzie do szkoły to nam go zabiorą. Chyba tego nie chcesz? – to był jawny szantaż, ale podziałał na mnie otrzeźwiająco.
- Nie – zapewniłam z pełną mocną i przestałam go przekonywać do wyjścia. Z mocnym postanowieniem ruszyłam na spotkanie kobiety, od której zależała edukacja Bentleya.
- Moja dziewczynka – wyszeptał z dumą po czym, kiedy byliśmy już prawie przy kobiecie, która na nas czekała złapał mnie za pośladek i mocno ścisnął. – Wynagrodzę ci to wieczorem.
Starałam się zachować pokerową twarz, kiedy podeszliśmy do starszej kobiety.
- Witam państwa i zapraszam – wprowadziła nas do środka.
- Przepraszam za żonę, ale nie doszła ona jeszcze do siebie po zabiegu – wyjaśnił na wstępnie, kiedy kobieta spojrzała na mnie nieprzychylnie.
- Ojej. Mam nadzieję, że to nic poważnego – zapytała z troską a wyraz dezaprobaty zniknął z jej twarzy. Wygląda jakby naprawdę było jej mnie szkoda.
- Na szczęście wszystko idzie w dobrym kierunku – odpowiedział wymijająco.
Kobieta dalej nie wnikała a zajęła się przedstawieniem nam jak wygląda przyjęcie do szkoły. Było to moje pierwsze zetkniecie się z tego typu spotkaniem i słuchałam, żeby wyciągnąć z niego jak najwięcej.
- A jak to wygląda z prawnego punktu widzenia. – zapytał Anthony poruszając się niespokojnie na krześle. – Jesteśmy w trakcie procesu adopcyjnego i nie wiemy czy możemy go zapisać do szkoły nie mając w pełni do niego praw.
- Rozumiem, ale wystarczy rozmowa z pracownikiem socjalnym. Jeśli on wyraził zgodę na tymczasowe zamieszkanie dziecka w waszym domu sprawujecie nad nim opiekę.
Tym razem to ja miałam do niej kilka pytań i chciałam to wykorzystać.
- A czy szkoła ma psychologa?
- Tak oczywiście. A dlaczego pani pyta? – kobieta była zaniepokojona. Chciałam ją uspokoić i zapewnić, że Bentley nie ma żadnym problemów psychicznych, bo spojrzała na mnie jakby takie właśnie były.
- Bentley miał trudne dzieciństwo. Nie miał przyjaciół. Mało, kiedy wychodził z domu – samo mówienie o tym przychodziło mi z trudem.
Powiedział mi o tym, kiedy byliśmy sami. Anthony chwycił moją dłoń pokrzepiająco wiedząc jak wiele mnie to kosztuję.
- Rozumiem. Mogę państwa zapewnić, że w jakichkolwiek problemów państwa dziecko będzie miało zapewnioną opiekę.
Miałam ochotę powiedzieć, że dlaczego mówi, że będą z nim problemy, ale uczepiłam się słowa dziecko. Nazwała Bentleya naszym dzieckiem i tylko to sprawiło, że się nie odezwałam. No może też dlatego że mówienie sprawiało, że miałam z tym trudności. Dudnienie w głowie nie ułatwiało sprawy a czekała mnie jeszcze wizyta u lekarza.
Anthony
Siedzieliśmy w poczekalni u lekarza na wizytę, na którą byliśmy umówieni. Maya wyglądała trochę lepiej, ale nie na tyle żeby nie zauważyć, że miała kaca.
Na szczęście dyrektorka szkoły się nie zorientowała, ale mało brakowało. Sytuacja wyglądała tak że musieliśmy to dzisiaj załatwić, bo inaczej mogliby nam zabrać Bentleya. Pojechałbym do szkoły sam, ale wiem, że pracownica opieki społecznej mogłaby to sprawdzić więc moja żona musiała ze mną pojechać.
Wszystko poszło dobrze więc Bentley zacznie szkołę za tydzień. Wiem, że to szybko, ale wtedy zaczyna się rok szkoły. Później nie byłoby już czasu na załatwienie wszystkich formalności i wynikłoby z tego powodu wiele problemów.
- Chcę do domu – Maya w dalszym ciągu nie chciała iść na tą wizytę, dlatego sam ją umówiłem i prawie siłą tu zaciągnąłem. Nie chciałem nic mówić, ale ułatwiła mi sprawę. Chyba zdawała sobie z tego sprawę jednak było już za późno.
- Możesz iść – nie ruszyłem się jednak z miejsca.
- Odwieziesz mnie?
- Nie – założyłem ręce na piersi. – Jeśli chcesz możesz iść na nogach albo zadzwoń po taksówkę, ale do tego czasu możesz zrobić badania i dowiedzieć się w jakim stanie jesteś, ale ja nie przyłożę ręki, jeśli coś ci się stanie.
- Nic mi się nie stanie – podniosła się z miejsca. – Odwieź mnie – zarzuciła torebkę na ramię.
- Nie.
- Proszę – wyszeptała.
- O czym mi nie mówisz – poruszyłem się niespokojnie.
- O niczym – unikała mojego wzroku więc coś ukrywała.
- Więc nie będziesz miała nic przeciwko jeśli tak z tobą wejdę. – nie dawałem za wygraną.
- Jesteś nudny – z urażoną miną usiadła z powrotem na miejscu obok mnie. Nadąsała się jak małe dziecko i odwróciła do mnie plecami.
Jeśli tak chciała proszę bardzo, ale nie pozwolę jej na to, żeby wyszła. Zabieg, któremu się poddała był na tyle poważny i na tak ważnym organie, że należało to kontrolować a ona robiła sobie z tego żarty.
Pielęgniarka zawołała nas kilka minut później i kiedy przyszło nam wejść do gabinetu dziwnie nie chciała mnie w środku. Nie dałem się jej zwieść i wepchnąłem ją do środka zamykając za sobą drzwi.
- Dzień dobry – powiedziałem do mężczyzny za biurkiem. Do tego samego który zajmował się nią poprzedni. – Jak pan widzi moja żona ma dzisiaj zły dzień.
- Ty tak na mnie wpływasz – sarknęła.
- Mayu, ile razy ci mówiłem, że powinnaś przychodzić na wizyty a nie je omijać – zwrócił się do niej. – Nigdy się nie nauczysz – pokręcił zniechęcony głową.
- Ale tu jestem.
- Nie z własnej woli – odpowiedziałem.
- Skoro już i tak tu jesteś to wiesz co robić – wyciągnął dłoń zachęcająco w stronę łóżka w rogu. Tuż przy nim stał sprzęt do badań.
- Mógłbyś wyjść? – zapytała, kiedy rozpięła kilka guzików bluzki.
- Nie. – i to nie dlatego że chciałem popatrzeć na jej nagie ciało.
- Przecież nie ucieknę.
- Ale chciałabyś. – zastawiłem jej drzwi, w razie, gdyby naszła jej taka myśl.
- Trafiłaś na godnego siebie przeciwnika moje dziecko – lekarz śmiał się z jej niezadowolenia.
Maya zdjęła bluzkę i ułożyła się na łóżku. Na jej piersi widniała różowa blizna, która z czasem zniknie, ale nie do końca. Będzie nam przypominać o tym jak mało brakowało a by jej tutaj nie było.
Kiedy lekarza zaczął ją badać chciałem podejść, ale nie ruszyłem się z miejsca. Oboje potrzebowaliśmy tej przestrzeni. Moja żona by poczuć się komfortowo podczas badania a ja, żeby wyciszyć umysł i kłębiące się w nim rozterki.
- Dobrze – wymruczał lekarz patrząc na ekran i przesuwając dziwnym urządzeniem po jej piersi. – Widzę, że zabieg poszedł dobrze.
- Czyli jestem zdrowa? – zapytała z nadzieją.
- Najpierw musimy jeszcze o czymś porozmawiać – posłał jej wszechwiedzące spojrzenie a jej mina się zmieniła. Z zadowolonej przeszła do obojętności jakby to co miał do powiedzenia nie miało znaczenia. Ale było coś jeszcze. Ona jakby wiedziała o czym chcieli rozmawiać i to mi się nie spodobało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro