Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

Anthony

- Dzięki chłopaki – machnąłem im ręką i powlokłem się do domu.

Taksówka sunęła w kierunku bramy a pod nogami czułem kamyki z podjazdu. Fajnie skrzypiały mi pod stopami z każdym chwiejnym krokiem.

Spotkanie przeciągnęło się o kilka godzin, ale z każdym kolejnym piwem zabawa się rozkręcała. I tak wyglądałem lepiej niż Richard, który spał na tylnym siedzeniu samochodu. Tobias z kolei przestał pić kilka godzin temu twierdząc, że ktoś powinien nas niańczyć.

Udało mi się jakoś trafić kluczem do zamka, ale nie było łatwo, bo widziałem podwójnie. Dwa klucze i dwie dziurki do niego. Z trzaskiem zamknąłem za sobą drzwi.

Głuchy odgłos rozszedł się po całym domu, ale po chwili ucichł. Szarpałem za marynarkę, ale zdjęcie jej szło mi bardzo opornie. Skończyło się na tym, że zwisała ona z moich ramion.

- Anthony – usłyszałem, jak podchodzi do mnie, kiedy trzymałem się framugi drzwi.

- Wróciłem do domu – krzyknąłem na całe gardło nie przejmując się tym, że jest noc.

Alkohol sprawił, że dzień a raczej noc stała się o wiele lepsza.


Maya

Czekałam na niego wiele godzin zastanawiając się, dlaczego tak długo go nie ma. Zadzwoniłam nawet do Sary, ale jej męża też nie było w domu. Uspokoiła mnie i zapewniła, że nic im nie jest i żebym się nie martwiła.

Siedziałam przy oknie aż w oddali zamajaczyły mi światła samochodu. Im bliżej był tym bardziej się uspokajałam aż w końcu taksówka zatrzymała się na podjeździe.

Kiedy Anthony wyszedł z samochodu lekko się kołysząc prawie wybuchłam śmiechem. Wyglądał przekomicznie chybocząc się na boki i starając się dotrzeć do drzwi. Naszła mnie jednak myśl, że może przez przypadek zrobić sobie krzywdę więc szybko ruszyłam na dół.

- Wieczór się udał? - zapytałam podchodząc do niego. Stał oparty o ramę drzwi jakby nie był pewny, że utrzyma się w pionie.

- Uhm – wymamrotał.

- Tego piwa było chyba zbyt dużo – zaśmiałam się widząc jak wygląda. Pomięta koszula, krawat ledwo zwisający z szyi i marynarka do połowy zdjęta.

- Co się stało? – na górze pojawił się Bentley pewnie zaalarmowany przez hałasy. Podpatrywał na Anthonego z lękiem.

- Nic. – chciałam go uspokoić.

Jego widok takiego bezbronnego i wystraszonego chwycił mnie za serce.

- Mayu – przytulił się do mnie cuchnąc piwem, od którego drapało mnie w nosie. – Jak ty pięknie pachniesz.

- Chyba powinieneś się położyć. – zaproponowałam.

- Nie chcę. – marudził jak dziecko ocierając swoją twarz o moja szyję.

- Anthony – złapałam go za twarz. – Idziemy do łóżka.

- Tak – krzyczał. – Do łóżka.

- Co to za hałasy –pojawił się Edward w szlafroku. Jeszcze jego mi tu brakowało.

- Oooo, dziadek zgred – parsknął śmiechem.

Aż zaniemówiłam z wrażenia. Wiedziałam, że nie przepadali za sobą, ale jak widać Anthony przestał się hamować w tym co o nim myślał a to tylko za sprawą alkoholu. Jutro będzie żałował tych słów, ale to wyjaśni sobie sam.

- Mayu – spojrzał na mnie karcąco.

- Jest zmęczony. – chciałam go usprawiedliwić.

- Widzę. – zamlaskał z niesmakiem. – Zaprowadźmy go do łóżka.

O wspólnych siłach dotaszczyliśmy go do naszej sypialni. Bez protestów Edward rzucił go na łóżko jak worek ziemniaków. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że mógł sobie coś zrobić przy zderzeniu z materacem.

- Edward – jęknęłam.

- Nie martw się. Jutro i tak nie będzie pamiętał – stwierdził i wyszedł jakby nigdy nic.

Spojrzałam na niego z góry. Wyglądnął rozkosznie, kiedy pochrapywał sobie śpiąc. Zaczęłam go rozbierać, żeby było mu wygodnie. Nie było to w cale takie łatwe przez jego wagę i to, że spał, ale jakoś mi się udało. Zostawiłam go w samych bokserkach i przykrywał pościelą.

- Mayu – w drzwiach czaił się Bentley.

- Tak – posłałam mu uśmiech.

- Czy wszystko w porządku? – zapytał niepewnie.

- Jak w najlepszym. – spojrzałam na Anthonego. – Pierwszy raz wrócił pijany, ale nawet jest zabawny.

- Nic ci nie zrobi?

- Nie dlaczego....

Nawet nie zdążyłam dokończyć, kiedy zniknął z moich oczu. Usłyszałam tylko szybkie oddalające się kroki a potem trzask drzwi.

Martwiłam się o tego chłopca, ale może z czasem zrozumie, że tu nikt nie będzie na niego zły. Ani nie zrobi mu krzywdy.

***

Stałam z kubkiem kawy przy blacie kuchennym, kiedy wszedł do środka. Wyglądał strasznie. Włosy pomięte, wory pod oczami i mina umierającego faceta.

- Dzień dobry – powiedziałam śpiewająco.

- Ciszej – szepnął. – Zabijesz mnie kobieto – jęknął siadając przy blacie naprzeciwko.

- Po tym co odwaliłeś wczoraj to nie ja cię zabiję – postanowiłam troszeczkę się z nim podroczyć.

- Co zrobiłem? – podniósł głowę przerażony.

Najwyraźniej taka sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy i sądząc po jego minie ostatni. Przyznam szczerze, że cieszy mnie to, że zobaczyłam, jak wygląda po pijaku. Wtedy ludzie są najbardziej szczerzy i robią rzeczy, których nigdy by nie zrobili. Ale nie mój Anthony. On jest jeszcze bardziej wesoły niż normalnie.

- Powiedziałeś kilka słów za dużo do Edwarda – pociągnęłam łyk kawy.

- To on wrócił? – zmarszczył brwi.

- Tak. Wczoraj rano. – odłożyłam kubek i zajęłam się przygotowaniem kawy dla niego. Potrzebował tego bardziej niż ja.

- Co powiedziałem? – zapytał niepewnie.

- Coś o tym, że jest dziadkiem – zaczęłam.

- O Boże – jęknął chowając twarz w dłoniach.

- Proszę – podałam mu kubek z parującą kawą. – Było coś jeszcze o tym, że jest zgredem.

- Ja pierdole – szepnął w kubek. – Jak ja mu spojrzę teraz w oczy.

- Coś wymyślisz – stwierdziłam.

Edward nie był osobą, która łatwo się gniewa. Pewnie był rozbawiony całą sytuacją, ale nie chciał tego po sobie poznać. Jak to czasami mawiał brakowało mu w życiu dreszczyku emocji. No to się doczekał, ale może nie w takiej formie w jakiej chciał.

- Dzień dobry – o wilku mowa. Edward już ubrany pojawił się w kuchni. Patrzył wprost na tył głowy Anthonego który z kolei chował się przed nim.

Sytuacja była tak bardzo komiczna, że nie mogłam wytrzymać i wybuchłam śmiechem.

***

Włączyłam w odtwarzaczu utwór Koncert fortepianowy op. 54 Roberta Schumanna. Przy takiej muzyce najłatwiej mi się pracowało i która sprawiała, że napływały do mnie obrazy, które sobie wyobrażałam.

Zrzuciłam z zakrytego obrazu nakrycie i przyjrzałam się nieskończonemu dziełu. Westchnęłam, kiedy nie mogłam go dokończyć, bo z jakiegoś powodu nie szło mi malowanie. Nie chodziło o to, że miałam brak weny. Nie, tego miałam aż zanadto jednak coś było nie tak.

Przyglądałam się jego niewyraźnym rysom twarzy aż tak niepodobnym do niego. Ogarnęłam mnie frustracja a z moich ust wypadł jedno przeciągłe jęknięcie na myśl, że nie uda mi się do skończyć.

- Potrzebujesz modela? – jego rozbawiony głos sprawił, że o mało co nie padłam ze strachu.

- Anthony – odwróciłam się szybko do niego. Zasłoniłam sobą obraz, żeby go nie widział, ale jego mina jasno wskazywała, że zrobiłam to za późno. – Co tu robisz?

- Tak tylko przechodziłem – złapał mnie w tali spoglądając na obraz za mną.

- Możesz przestać na niego patrzeć – rzuciłam ze wstydem.

- Muszę się napatrzeć. – podrapał się po brodzie. – Jestem nawet przystojny bez oczu, ust i nosa.

- Wolę, jak jesteś w całości – zaśmiałam się.

- Mogę zostać twoim modelem – poruszył sugestywnie brwiami.

- No nie wiem – kokietowałam go gładząc go po piersi. – Chyba mnie na ciebie nie stać.

- Chyba mam propozycję. – przyciągnął mnie do siebie bliżej tak że opierałam się brzuchem o jego przyrodzenie, które, kiedy mnie poczuła zadrgało. – No co. Nie moja wina, że on na ciebie reaguję. Po prostu się cieszy.

- Domyślam się.

- A co do zapłaty. – pogładził moje pośladki i ścisnął je delikatnie. Zniżył się do mnie tak że ocierał swoimi ustami o moje. Byłam w niego wpatrzona jak w obraz, który malowałam. – Za każde dziesięć minut dostanę od ciebie pocałunek. Co ty na to?

Co ja na to? Każdego jego pocałunku wyczekiwałam z utęsknieniem. Każdego dotyku pragnęłam coraz bardziej. Więc jak mogłabym zrezygnować z jego propozycji.

- To może potrwać wiele godzin – wolałam, żeby wiedział o tym wcześniej, ale też obawiałam się, że nie zrezygnuję a bardziej go to zachęci.

- Mam czas.

Uśmiechnęłam się szeroko i pociągnęłam go w kierunku kanapy na tyłach pracowni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro