Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9: Tyle zagadek, a tak mało czasu

(Narrator)

Pięcioletnia Clare siedziała na podłodze w salonie, bawiąc się swoimi lalkami. Była cicho, aby nie przeszkadzać mamie, która przygotowywała obiad w kuchni. Ktoś bez pukania wszedł do domu. Nie mógł być to Adam, ponieważ kończył pracę wieczorem. Dziewczynka nie udzieliła większego zainteresowania gościem, dlatego ponownie zwróciła całą uwagę na swoją Barbie. Jednak głośnej wymiany zdań pomiędzy Ellie i, jak się okazało, mężczyzny nie dało się nie słyszeć.

- Chyba sobie żartujesz?! - kobieta była już bardzo zdenerwowana. - Nigdzie nie wyjadę!

- Kurwa! To dla waszego dobra i może tego cieniasa...

- Mówisz o moim mężu! - taca trzymana przez nią uderzyła z hukiem o blat.

- Ja nim bym był, gdyby...!

- No co?! Gdybyś nie rzucił mnie tak - o! Wyjechałeś, a ja miałam czekać!? Jesteś żałosny!

- Żałosny?! To ty wyszłać za totalnego mięczaka!

- Cholera, on przynajmniej nie latał co tydzień na dziwki!

Facet nie odpowiedział. Do pomieszczenia weszła Clare, lecz nie zauważyli jej.

- Chcę, abyście byli szczęśliwi - powiedział spokojnie. - Podczas pełni ona może...

- Daję jej serum - przerwała mu gospodyni domu.

- Że co?

- Nie chcę, aby Adam się dowiedział...

- ... o mnie.

Clarie nie rozumiała nic z ich wypowiedzi. Wiedziała tyle, że ten pan jest ważny dla mamy.

- Wybacz... Nie chcę go stracić. J-ja jestem w ciąży.

Po wypowiedzeniu tych słów spojrzał na nią szerooko otwartymi oczami. Następnie spuścił wzrok.

- Skoro tak, gratuluję...

Odwrócił się do niej plecami. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale powstrzymała się. To spotkanie sprawiało jej za wiele bólu i zbyt dużo przywoływało wspomnień. Pozwoliła mu odejść.

~~~~~~~~

(Clare)

Obudziwszy się, wzięłam głęboki wdech. Te sny są tak samo męczące jak gonitwy za oszalałymi stworzeniami. Chciałam się podnieść, jednak coś mi to nie umożliwiło, a raczej ktoś. Ręka Isaaca znajdowała się na moim boku. Szturchnęłam chłopaka w policzek, aby się obudził. Nie podziałało. Powtórzyłam ten czyn. Nadal nic. Trochę się już niepokoiłam, więc dałam mu normalnie z liścia.

- Co do... ooo Clarie - wyszczerzył się do mnie blondyn.

- Możesz mnie puścić?

Jego wzrok przeniósł się na nasze ułożenie.

- Mi to nie przeszkadza - wymruczał.

- Muszę się ogarnąć i odwiedzić Lydię!

Złapałam to za ramię, wbijając paznokcie na tyle, aby syknął i się odsunął.

- Co za brutal - mruknął pod nosem, lecz dosyć słyszalnie.

- Lepiej sobie uważaj.

Poszłam się umyć i wzięłam czyste ubrania. Do jeansów oraz białego t-shirtu nałożyłam jeszcze moją nową skórzaną kurtkę. Kupiłam ją za prawie moje pozostałe oszczędności. Muszę znaleźć pracę. Gdy byłam w stadzie Deucaliona, założył nam konta, gdzie co jakiś czas przelewał nam pieniądze. Nie mam pojęcia, skąd brał tyle hajsu. No tak, pewnie kradziona. Amaryll również dała mi trochę gotówki, ale właśnie... nic nie trwa wiecznie. Praca dorywcza nie będzie chyba taka zła, prawda?

Wzięłam kluczyki do auta Lydii, raczej nie będzie za to zła, ponieważ jechałam do niej. Lahey sam opuścił mnie, aby także się ogarnąć. Natomiast w mojej głowie siedziała pewna postać mężczyzny ze snu, który za bardzo wydawał się znajomy.

~~~~~~~~

Niestety, nie było mi dane odwiedzić Martin. Pielęgniarka powiedziała, że aktualnie przebywał u niej zastępca szeryfa. Parrish. Ten człowiek zdecydowanie miał pewną tajemnicę. Jednak nie wyglądał na takiego, który ją rozumie. Bardziej był zabłąkanym czymś w tym świecie supernaturalnym. Nie zastanawiałam się jakoś specjalnie nad nim. Lydia kiedyś mi wspomniała, iż próbuje się dowiedzieć, o co chodzi.

Kiedy wychodziłam ze szpitala, mój telefon wydał z siebie dźwięk przychodzącej wiadomości.

Stiles:
Czemu nie ma Cię w szkole? Przyjedź jak najszybciej do biblioteki!

Przynajmniej tam się przydam.

Na miejscu byli już Stilinski, Malia, Yukimira oraz Scott. Gdy wszyscy się ze mną przywitali, ten ostatni tylko wymruczał coś pod nosem i nawet na mnie nie spojrzał. Uniosłam jedną brew do góry ze zdziwienia i usiadłam obok niego. Na samym środku przed naszą piątką leżała gruba książka otworzona na jakiejś stronie. Przyjrzałam się temu, co przedstwiały jej dwie strony.

Chimera.

Szlak.

Dawno temu stado Deucaliona miało do czynienia z tego rodzaju stworzeniami.

- Więc, Stiles, chimery? - odezwał się McCall.

- To wydaje się najbardziej logiczną teorią do tej pory! Tracy miała ogon kanimy, ale i cechy prawidzwego wilkołaka! - syn szeryfa był pewny swojej myśli.

- On ma rację - wsparłam chłopaka.

Scott wreszcie od kilkunastu minut zerknął na mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami.

-  W takim razie mamy trudniejsze zadanie niż złapanie na obiad jelenia - burknęła Tate.

- Weź, bo jeszcze ochoty mi narobisz - prychnęłam żartobliwie.

Pozostali, oprócz Malii, skierowali na mnie wzrok z niekrytym zdumieniem.

- No co? Myślicie, że zawsze miałam za co płacić w restauracjach? Musiałam sobie radzić - odparłam beztrosko. Jelenina jest serio dobra.

- Nieważne - temat postanowiła skończyć Kira. - Musimy wiedzieć więcej o tych chimerach.

- Jedna książka nam w tym nie pomoże - przyznałam.

Nagle telefon McCalla zadzwonił. Chłopak od razu odebrał.

- Halo? Tak. Mhm, mhm. Za piętnaście minut? Dobrze, już jedziemy - skończył rozmowę i włożył telefon do kieszeni. - Moja mama powiedziała, że powinniśmy jechać do szpitala. Chyba coś poważnego.

- Jadę z tobą - rzekła do niego Azjatka.

- Zgoda. Clare, jedziesz? - zaproponował mi Alfa.

Gdyby on widział, jak jego lisek zaczął mordować mnie wzrokiem. Może i publicznie nie zwracamy się do siebie jakoś złośliwie, ale ona zdecydowanie ma mi za złe, że jestem ze Scottem blisko.

Znaczy, jestem?

Kiwnęłam głową na znak zgody. Po chwili wstaliśmy od stołu i ruszyliśmy do wyjścia. W bibliotece jeszcze mieli zostać Malia i Stiles. Syn szeryfa chciał przeszukać każdą książkę. która mogła zawierać jakiekolwiek informacje na temat nowych stworzeń.

~~~~~~~~~

Po raz drugi dzisiaj przywitał mnie szpitalny chaos. Gdy tylko pojawiliśmy się na korytarzu, podeszła do nas pani McCall.

- O boże, Clare! Dziecko, jak miło cię widzieć! - kobieta ze szczęścia uścisnęła mnie mocno. - Gdy tylko Scott powiedział, że wróciłaś, to cały wieczór przesiedzeliśmy i wspominaliśmy. Pamiętasz ten poranek i naleśniki? Oh, nikt ich od dawna nie wychwalał!

Wspominali? Uniosłam jedną brew do góry i spojrzałam na wilkołaka. No ładnie.

- Może pani pokazać, o co chodzi? - poprosiłam.

- Tak, tak - odparła szybko i pokazała nam gestem, abyśmy poszli za nią.

Weszliśmy do ciemnego pomieszczenia, gdzie na samym środku stało szpitalne łóżko. Leżał na nim chłopak. Był od nas ze szkoły.

- Daliśmy mu środki przeciwbólowe i po takim ukąszeniu powinien być już dawno martwy - powiedziała Melissa, po czym odkryła ramię nastolatka.

Co pierwsze przyszło po takim widoku? Odruchy wymiotne. To już nie była ręka, przypominała jej wrak. Ochydztwo.

- Czyżby jad skorpiona? - spytałam, przyglądając się uważnie ranie.

Kobieta przytaknęła na moje słowa.

- Te bydlę musiało mieć prawie dwa metry - prychnęłam.

Scott podszedł bliżej, natomiast Kira trzymała się z boku.

- To coś trzeba powstrzymać, zanim zrobi komuś jeszcze krzywdę - rzekł brunet.

Nagle ofiara ataku się poruszyła. Otworzyła oczy i z bólem spojrzała na nas.

- T-to Luucas - wyszeptał. - To on-n mi to zrob-bił.

Zmarszczyłam brwi, a usta zacisnęłam w wąską linię.

Jeszcze, kurwa, mi powiedzcie, że istnieją skorpionołaki. No ja pierdole...

- Gdzie możemy go znaleźć? - zadał mu pytanie Scott.

- Co tydzień w piątek chodzimy do Sinema.

No kurwa ładnie. Kierunek homo-klubik.

1117 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro