Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14: Psychika siada, gdy musisz dopilnowac wielu spraw

Byłam wściekła na Aidena i Ethana. Znowu zrzucili na mnie winę za zjedzenie trzech saren i zostawienie ich przed kryjówką. Często robili takie kawały, a jakimś sposobem Deucalion im wierzył. Ja nawet nie jadłam dzikich zwierząt!! Wkurzona jak zwykle udałam się do Theo. Tylko on mnie rozumiał. Czekał na mnie na naszej ławce w parku. Dostrzegł mnie z daleka, wstał i rozłożył ramiona, a ja podbiegłam, aby jak najszybciej się przytulić.

- Znowu zrzucili na ciebie winę? - zaczął.

Jedynie przytaknęłam głową na potwierdzenie. On odgarnął kilka kosmyków z mojej twarzy, które pojawiły się tam przez wiatr.

- Oni robią to dla żartów - mówił dalej. - Dobrze wiesz, że oddaliby za ciebie życie.

- Szkoda, że przed Deaucalionem mnie nie uchronią - mruknęłam, oglądając topiący się śnieg.

- Clars, nie można wszystko mieć.

Wiedziałam o tym, aż za dobrze.

- Masz ochotę na lody? - zaproponował Theo posyłając mi szczery uśmiech.

- Jest jeszcze zimno!

- Oj no weź, zaraz i tak będzie wiosna.

Uległam. Pociągnął mnie za rękę i udaliśmy się do pobliskiej lodziarni. On jak zwykle wziął czekoladowe, ja wolałam cytrynowe.

- Dasz mi trochę swoich? - spytał Reaken, nachylając nade mną.

- Nie ma mowy! - zaśmiałam się, kiedy to już trzymał mnie za rękę i wystawił język, aby choć odrobinę ich spróbować.

Jednak byłam sprytniejsza. Chwila nieuwagi i miał lody cytrynowe na całej twarzy, prócz w ustach.

- Clare...

Wybuchłam śmiechem. Wyciągnęłam chusteczkę i zaczęłam go wycierać.

- Cieszę się, że poprawiłem ci humor.

- Zawsze to robisz - przyznałam.

Po tych słowach pierwszy raz mnie pocałował.


Właśnie jechaliśmy z Joshem za radiowozem Parrisha, z którym jechała Lydia. Banshee chciała znaleźć Nemeton i dowiedzieć się, czy na pewno policjant ma jakiś związek z porwaniami zabitych chimer. Wreszcie zatrzymaliśmy się na końcu drogi.

- Chodź Clare! - zawołała Martin.

- Lydia, do cholery, mówiłam ci już, że ja niczego nie wyczuję! - warknęłam zirytowana tym, że ona mnie nie słucha. - Jakimś sposobem to on teraz dba o ten jebany pień!

- Spokojnie... - zaczął Josh.

Wzięłam głęboki wdech.

- Wiem - odparła Lydia.

- Słucham?

- Wzięłam cię tylko dla towarzystwa.

Mogę zabić tą przebrzydłą kłamczuchę?? Nie, no trochę szkoda. Nie miałabym nikogo, kto by pomógł mi w matematyce.

- Zaraz stąd znikam - rzekłam. - Muszę być dzisiaj na niektórych lekcjach.

- Czujesz coś? - Martin zwróciła się do Parrisha.

Potrząsnął przecząco głową. Staliśmy tam dobre dwadzieścia minut i nic nie zrobiliśmy.

- Do siwej czupryny mojej babki! Skup się koleś! Jesteś piekielnym ogarem, musisz wiedzieć, gdzie ten kawałek drewna się znajduje!

Ta... Nie wytrzymałam.

- Piekielnym ogarem? - powtórzył Josh.

Westchnęłam.

- Deucalion opowiadał mi o takiej istocie - odparłam. - Dopiero do mnie dotarło, że nim jest nasz policjancik. Inaczej coś w stylu ochroniarza Nemetonu.

- Czyli jest czymś, czym ty byłaś, ale ten obowiązek się z ciebie ulotnił, tak?

- Powiedzmy - mruknęłam. - Ja się teraz ulatniam. Zabieram samochód, Josh. Wrócisz z nimi.

Gdy podjechałam pod szkołę, dostrzegłam tam karetkę. Miałam złe przeczucie. Wbiegłam szybko do szkoły i znalazłam Reakena oraz McCalla.

- Theo!

Chłopak od razu zwrócił uwagę na mnie.

- Co się dzieje?

- Corey, pluł rtęcią - odparł.

- Zabrali go do szpitala?

Chimera i wilkołak przytaknęli. Przetarłam dłonią twarz.

- Idioci, on będzie chciał uciec! - czy tylko ja ogarniam dzisiejszy dzień. To się robi niewygodne dla mojego lenistwa. - Ledwo przyjechałam do szkoły i muszę jechać w kolejne miejsce.

- Jak to? - zmarszczył brwi Scott.

- Jedziemy za nimi.

Błagam, teraz to mnie zabijcie. Jak można być tak głupim? dobra, cofam pytanie. To przecież Theo i Scott. Posłusznie skierowali się do jeepa Stilesa, a wróciłam niestety to auta mojego przyjaciela. Musieliśmy zdążyć. Jechałam bardzo szybko, nie zwracałam uwagi na znaki czy przepisy. Jakaż ja troskliwa się zrobiłam, nigdy bym nie pomyślała.

Zastanówmy się przez chwilę. DLACZEGO DROGA DO SZPITALA ZAJMUJE TAK DŁUGO?

Wybaczcie, chyba zbliża mi się okres.

Wreszcie dotarłam na miejsce. Sekundę później pojawili się chłopcy. Wbiegliśmy do środka i tylko pośpiesznie minęliśmy panią McCall. Wyczuwaliśmy go, ale problem polegał na ilości korytarzy w tym budynku. W końcu weszłam do windy ze Scottem i zjechaliśmy na dół. Tam zapach chłopaka był intensywniejszy, byliśmy na dobrej drodze.

- W lewo! - krzyknęłam do alfy.

Skręciliśmy, a naszym oczom ukazało się wejście do garażu. Weszliśmy ostrożnie. Niestety, znaleźliśmy go. Już był martwy. Po chwili do nas dołączył Reaken. Nie chciałam nawet wiedzieć, czemu dopiero teraz się pojawił.

- Ugh! Nic dzisiaj nie idzie dobrze! - kopnęłam oponę ambulansu.

- Spokojnie, Clars - powiedział Theo.

- Clars?

Brawo głupio chimero. Mogłeś się pohamować ze zdrobnieniami. Scott był bardzo zaskoczony i niezbyt zadowolony z mojej ksywki.

- Wracajmy, mam dosyć całego dnia - jęknęłam.

- Dopiero czternasta.

Zamknij się Reaken.

- Czekajcie - McCall zaczął się zastanawiać. - Skoro Corey nie żyje, co będzie z Hayden?

O nie nie nie nie nie...

- Radźcie sobie sami! - krzyknęłam do nich machając.

- Co? Clare wracaj! CLARE.

- Nie potrzebujecie mnie. Tak jak nie potrzebowałeś mnie w tunelach! Do widzenia drodzy koledzy!!

Ah... Tak Clare Hale wraca. Zastanowiłam się chwile, co ze sobą zrobić i uznałam, że pojadę do Isaaciem. Miałam to zrobić później, ale możliwe, że znowu coś się wydarzy i wtedy zaciągną mnie siłą. Było duże prawdopodobieństwo. Zatrzymałam się idealnie pod wieżowcem, w którym beta wynajmował mieszkanie. Weszłam na trzecie piętro i zapukałam do drzwi. Otworzył mi praktycznie nagi, tylko miał owinięty w pasie ręcznik.

- Już się szykujesz? Szybko.

- Planowałem zniknąć jak to ty rok temu zrobiłaś.

Jaki spryciarz.

- Ja muszę się z tobą pożegnać - powiedziałam patrząc mu prosto w oczy.

On nie poruszył się nawet o milimetr.

- Dalej na ciebie działam - zaśmiałam się.

- Dziwisz się?

- Nie. Lubię tak mówić.

Przesiedziałem z nim cztery godziny. Rozmawialiśmy na wiele tematów. Wspominaliśmy czasy, kiedy pierwszy raz pojawiłam się w Beacon Hills. Śmieliśmy się również z różnych głupich starych tekstów Stilińskiego lub moich chamskich odpowiedzi.
Oboje tęskniliśmy za takimi czasami. Powiedziałam mu, że myślałam wtedy nad zostaniem, ale uczucia, które mną targały, doprowadziły do mojej ucieczki. Stchórzyłam. Lahey tylko stwierdził, że zrobiłam, co uważałam za słuszne, że mogli ze Scottem dać trochę przestrzeni. Długo się przytulaliśmy. W taki sposób spędziłam ostatnie godziny z moim przyjacielem. Nie byliśmy już żadnymi kochankami czy kimś w tym rodzaju. Pomiędzy nami było uczucie czystej przyjaźni, byłam z tego zadowolona.

Wróciłam padnięta do domu. Kiedy weszłam do mojego pokoju, zobaczyłam siedzącego na łóżku McCalla.

- Zapraszałam cię? Jakoś sobie nie przypominam - syknęłam.

- Jak było u Isaaca? Znowu go całowałaś?

Eee... Słucham?

- Skąd niby wiesz takie rzeczy? Nie całowałam go dzisiaj.

- Wczoraj ci wystarczyło?

Uderzyłam go w policzek. Soczysty liść.

- Nachodzisz mnie w moim pokoju, w domu naszej przyjaciółki i jeszcze bezczelnie mówisz o moich prywatnych sprawach! - zaczęłam krzyczeć. - Spodziewałam się po tobie czegoś więcej!

- Co łączy cię z Reakenem!?

- Do cholery jasnej! Nie masz prawa pytać mnie o takie rzeczy! Nic ciebie one nie obchodzą!

- Spotykasz się z nim? - gdy wypowiedział te słowa, zauważyłam smutek w jego oczach.

Coś we mnie pękło.

- Nie...

Odetchnął z ulgą. Podszedł do mnie i mocno przytulił.

- Przepraszam - rzekł cicho. - Jestem zestresowany wszystkim. Nie zdołaliśmy uratować Hayden...

Auć. Szkoda... Spoko dziewczyna z niej była.

- Przykro mi.

Spojrzał mi w oczy. Widziałam, że chciał mnie pocałować, ale było to nie odpowiednie.

- Chcesz dzisiaj tu spać? - zaproponowałam. - Prawdopodobnie ma zaraz się rozpadać, a mam wrażenie, że przybyłeś tu na piechotę.

- Jak dawniej?

Mówił o pierwszej nocy u niego.

- Tak, jak dawniej, Scott.

1166 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro