Rozdział 11: Gdy problemy masz, ale uczucia szaleją
Siedziała na jednej z ławek przy placu zabaw. Patrzyła na bawiące się dzieci, gdy ona czekała, aż Kali wróci. W oddali zobaczyła mężczyzne w dziwnej masce. Clare przyglądała się mu, nie wywoływał u niej strachu, raczej ciekawość.
- Czemu się nie bawisz? - obok niej zajął miejsce chłopczyk trochę wyższy od niej.
- Nie mam ochoty - odparła, spoglądając na niego. - Czekam na Kali.
- Kim ona jest? Twoją mamą?
Nigdy nie lubiła, kiedy zadawano jej to pytanie. Minęło nie wiele czasu od śmierci Talii.
- Moją opiekunką - rzekła cicho, ale słyszalnie dla niego.
Nie odzywali się przez jakiś czas, dopóki on nie spojrzał na nią swoimi niebieskimi oczkami.
- Jestem Theo Reaken, a ty?
Wyciągnął w jej stronę rękę.
- Clare Hale - uścisnęła jego dłoń.
Pierwszy raz od dawna na twarzy młodej wilkołaczki zagościł szczery uśmiech. Zapomniała o mężyźnie w masce.
- Clare?
Wypowiedzenie mojego imienia przez Lydię, wybudziło mnie z zamyślenia. Pamięć coraz szybciej mi wracała. Nie chciałam się dzielić wspomnieniami z innymi, najpierw muszę zrozumieć, o co w tym chodzi.
- Scott chce coś omówić, pośpieszmy się - wyjaśniła.
Ruszyłam za nią do domu. Na nas czekali już wszyscy, a z nimi Reaken. Chimera patrzyła na mnie z cwaniackim uśmiechem.
- Księżniczka raczyła się pojawić - odezwał się na powitanie Lahey.
- Nie musisz mówić o sobie w trzeciej osobie - warknęłam.
McCall cicho zaśmiał się pod nosem. Kira spiorunowała swojego chłopaka wzrokiem, lecz ten tego nie zauważył. Z Martin podeszłyśmy do stołu, nad którym pochylali się Stiles i Malia. W tamtej chwili dopiero zauważyłam, co tam leży.
- Znowu ta stara książka - jęknęłam, patrząc na te okropne lektury.
- Musimy się z tym rozprawić - powiedział Theo.
Każde jego słowo sprawiało, że moje mięśnie się napinały i miałam ochotę wysunąć pazury.
Banshee wzięła jeden egzemplarz do ręki.
- Dam mamie - rzekła. - Przypomni sobie o morderczej dziewczynie.
Nagle do pokoju wparował Josh w poszarpanej bluzce. Uniosłam jedną brew do góry, gdy go zobaczyłam.
- Hej, Malia powiedziała, że potrzebujecie pomocy - zaczął, a my spojrzeliśmy na Tate, która tylko sie uśmiechnęła. - To gdzie ta przeklęta książka?
Chwyciłam jeden tom i mu rzuciłam.
- Powodzenia - mruknął Scott i również wziął "Piekielnych doktorów".
Gdy książki się rozdały, Malia, Stiles i Josh usiedli w kuchni. Pozostali zajęli miejsca w salonie. Usiadłam na kanapie, a do mnie od razu przysunął się Isaac, na co Scott zareagował krzywą miną.
Wciągnęliśmy się w czytanie tego. Wystarczyły dwa akapity, aby się zmęczyć. Staraliśmy się skończyć tę książkę. Niestety po kilku godzinach Lydia i Kira odpłynęły w krainę snów. Isaac chciał pilnować mnie, ale sam padł, opierając się o moje ramię. Osoby w kuchni również nie dawały znaków o ich aktywności. Scott dłużej wytrzymał razem ze mną, ale sami ze zmęczenia zasnęliśmy.
~~~~~~~~~~
- Isaac!
Krzyczałam na betę już od pięciu minut, kiedy ciągnął mnie do wyjścia ze szkoły.
- Wolałabym nie opuszczać żadnych zajęć, zwłaszcza biologii, która aktualnie trwa!
- Daj spokój to tylko jedna lekcja! - zawołał radośnie.
Blondyn zaprowadził mnie na tył szkoły.
- Co chciałeś mi pokazać? Nic tu nie ma.
- Jest tu spokojnie i można porozmawiać - patrzył prosto w moje oczy. - Z dala od problemów.
- Słucham w takim razie - usiadłam na murku.
Lahey podrapał się po głowie i spojrzał na mnie z miną zbitego psa.
- Za trzy tygodnie wyjeżdżam.
- Gdzie i na ile?
- Los Angeles - odparł cicho. - Clare, potrzebują tam ochotników do stada, a ja...
- Zgodziłeś się - już rozumiałam, dlaczego mnie tu zaciągnął. - Chcesz z nimi zostać.
- To dla mnie szansa...
- Isaac, wiem, więc nie będę cię zatrzymywać - położyłam ręce na jego ramionach.
Chłopak złapał mnie w pasie i przysunął do siebie. Swoje czoło oparł o moje.
- Za tobą będę tesknić najbardziej - wyszeptał.
- Wiem.
Nagle usłyszeliśmy jak ktoś kaszle. Odwróciliśmy się w stronę Masona
- Clare, Scott rano mówił, że mam ciebie znaleźć - zwrócił się do mnie ciemnoskóry.
Odsunęłam się od Laheya i podążyłam za młodszym.
- Masz szczęście, że sam tutaj nie przyszedł. Nie skończyłoby się to dobrze, gdyby was zobaczył.
- Nie pouczaj mnie - syknęłam.
- Pewnie jest jeszcze w sali biologicznej. Ja idę na trening Liama.
Dotarłam na miejsce, gdzie zebrała się grupka uczniów. Zajrzałam do klasy. Tam pani pochylała się nad McCallem.
- Co mu jest? - spytałam przerażona.
- Ma atak astmy.
Cholera.
- Scott, słyszysz? - mówiłam do niego. - Spokojnie zaraz ci ktoś przyniesie inhalator.
Denerwowałam się. On nie reagował. Chwyciłam jego dłoń i mocno ścisnęłam.
- Zaraz ktoś przyjdzie.
Do sali wbiegł zadyszany Dumbar. Pochylił się nad chłopakiem. Próbował coś do niego mówić, lecz alfa nawet się nie poruszył. Liam zmienił swoje oczy na żółte. Dzięki takiej reakcji Scott się otrząsnął.
- Chodź - pomogłam mu wstać i zaprowadziłam go do szatni.
Chłopak przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Patrzył na małe urządzenie, które go uratowało. Ja poczułem wtedy, że naprawdę się o niego martwiłam. Bałam się.
- Wszystko w porządku? - te słowa zostały wypowiedziane przez Theo, który przyszedł i otworzył swoją szafkę.
- Uderzyło mnie wspomnienie - wydusił z siebie McCall. Reaken patrzył na niego, napewno, z udawaną troską. - Chciałes o czymś pogadać?
Chimera usiadła obok nas. Spojrzał na moje i Scotta ręce, które cały czas były złączone.
- Gdy wczoraj zasnęliście, ja zajrzałem do Kiry.
Ja pierdole.
- Spała, ale mówiła po japońsku.
T wyjął z kieszeni telefon i puścił nam, co dokładnie mówiła dziewczyna.
- To samo, co w klubie - zauważyłam.
- Znaczy to 'Jestem posłanniczką śmierci'.
Chore. Każdy wie, że jej stan się pogarsza i nikt z tym nic nie robi.
Niespodziewanie usłyszeliśmy dziwne dźwięki.
- Kurwa mać, to oznacza tylko jedno - jęknęłam niezadowolona.
- Chimera - odpowiedzieli w tym samym czasie Scott i T.
Czas na zabawę.
~~~~~~~
Za wskazówkami pojechaliśmy do szpitala, gdzie mieli znajdować się Stiles i Lydia.
Po wejściu do środka coś wyczułam.
- Idę na dach - oznajmiłam.
- Potowarzyszę ci - za mną ruszył Theo.
Gdy dotarliśmy, tam rozgrywała się scena w roli głównej z nową chimerą. Atakowała ona kogoś. Dobrze się przyjrzałam i zobaczyłam, że ta druga osobą jest Stilinski. Reaken od razu rzucił się na przeciwnika. Ja odsunęłam na bok syna szeryfa, po czym chciałam pomóc walczącemu dawnemu znajomemu.
Jednak Theo świetnie sobie radził. W końcu, dosłownie, rozerwał mu gardło. Ciało, które zaczęło pokrywać się w dużej ilości krwi, rzucił na ziemię.
- Nie mówcie nikomu, że go zabiłem.
- Czemu? - spytał Stiles.
- Ja nie powiedziałem o Donovanie.
Czy ja o czymś nie wiem? Stiles był wyraźnie przerażony.
Cholera. Od kilku dni nikt nie może tą chimerę znaleźć.
Nim zareagowałam, człowiek rzucił się na Reakena.
- Byłem wtedy w bibliotece i widziałem wszystko - tłumaczyła chimera. - Clare, proszę cię idź stąd.
- Co? Sobie ze mnie jaja robisz? - warknęłam.
- Clarie, proszę, ja z nim to załatwię - powiedział spokojnie mój przyjaciel.
Zawsze bylam uparta, ale rozumiałam trochę chłopaka, więc się posłuchałam. Zeszłam do Scotta, który siedział zapatrzony w ścianę.
- McCall pobudka - szurchnęłam go.
- Znowu miałem atak astmy - odparł krótko.
Zajęłam krzesło obok niego. Patrzyłam na niego przejęta. Astma doszła do tego całego problemu z chimerami.
- Jestem przy tobie - nie wiem, co mnie skusiło, aby to powiedzieć.
Chłopak swoimi czekoladowymi oczami patrzył na mnie, ale nic nie mówił. Chyba w tamtej chwili było to najlepsze rozwiązanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro