Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1: Niespodzianki następują czasem jedna po drugiej

Dawno nie spałam w tak wygodnym łóżku. Tylko jeden raz, gdy byłam u Scotta...
No więc przebrałam się w czarną koszulkę i tego samego koloru krótkie spodnie. Jest kwiecień, a ja czuję się jak w grubym futrze.
Zeszłam do kuchni, gdzie siedział już Josh. Czekał na jedzenie ze sztućcami w dłoniach.

- Hej...

- Hej, Amaryll za chwilę przyjdzie - odparł. - Chciała pozbierać kilka tulipanów z ogródka.

Po cholere jej tulipany? Ba, dlaczego je choduje? Mniejsza o to. Zajęłam miejsce obok chłopaka. Był jakiś inny niż wczoraj. Nie patrzył na mnie z tym samym uśmiechem. Czasem zerkał w moją stronę, ale po sekundzie przenosił wzrok na coś innego.

- Nie sądziłam, że na takim pustkowiu mogą rosnąć kwiaty - wzięłam jabłko ze stołu i ugryzłam je.

Usłyszałam skrzypienie drzwi i pojawiła się przy nas moja babka. Wstawiła kwiaty do wazonu. Wyjęła z lodówki mleko oraz jajka.

- Zrobię wam naleśniki i wtedy porozmawiamy - uśmiechnęła się, poprawiając jasny kosmyk włosów.

Chociaż jej nienawidziłam, smażyła najlepsze naleśniki na świecie. Przygotowywała mi je, kiedy miałam cztery latka. Ten smak przywoływał najmilsze chwile z mojego życia, które nigdy nie wrócą.
Odłożyłam naczynia do zlewu, oparłam się o blat i spojrzałam na kobietę wyczekiwającym wzrokiem.

- Nie cierpliwisz się bardzo - skomentowała, marszcząc brwi. - Dokładnie jak twoja matka.

- Nie wspominaj jej, nie masz prawa - warknęłam. Od ruchowo wysunęłam pazury.

Josh siedział i obserwował moje zachowanie, ale nie reagował. Może i lepiej.

Amaryll westchnęła. Otworzyła jedną dolną szafkę. Wyjęła nie duże pudełko, które położyła na stole. Babka uniosła wieko, wyjęła jakiś papier i później domyśliłam się, że to mapa całej Ameryki Północnej. Jednak coś mi nie pasowało. Na całej powierzchni były pozaznaczane punkty.

- O co chodzi z tymi kropkami? - zapytałam ciekawa.

- Każda z nich oznacza inne stado - odparł Josh, zadziwiając mnie swoją wiedzą. - Kiedy się przemieszcza, kropka robi to samo.

Wow.

Odruchowo spojrzałam na Beacon Hills. Dwie. Oznaczały Dereka i Scotta.

- Spójrz tu - odezwała się kobieta i wskazała na kropkę o wiele wyżej. - To twoja wataha. Jedynie ona znajduje się w Las Vegas, lecz trudno ją było znaleźć.

- Ile lat szukano? - spytałam.

- Pięć - znowu odpowiedział chłopak.

- Jeśli chcesz ich zaatakować - kontynuowała Amaryll - to sama nie dasz rady.

- Co mi proponujesz?

- Weź ze sobą Josha - powiedziała wprost.

Przeniosłam wzrok na niego. Stałam tak, nie odzywając się, aż zrozumiałam. Jak do cholery nie mogłam tego odkryć?!

- Kamuflujesz się - podeszłam bliżej. - Ona ci zapewnia bezpieczeństwo. Pewnie na czas pełni jesteś chowany w skrzyni lub piwnicy. Wyczuwam twój strach.

Pokazał mi swoje kły i żółte oczy.

- Nieźle, dawno nie widziałam kojotołaka - mruknęłam. - Musisz się wiele nauczyć.

W błyskawicznym tempie wysunęłam ponownie pazury i przełożyłam mu je do gardła.

- Chwilowo jest do niczego, chyba że potrafi strzelać z broni.

- Potrafię...- odpowiedział cicho.

Teraz patrzyłam na łowczynię. Była jak nieruszona skała. Nie rozumiem, dlaczego zostawiła swoją córkę i jej rodzinę. Miałam ochotę jej dać w twarz, ale starszych ludzi się nie bije.

- Masz jeszcze swoją łowiecką broń, prawda?

Cała jej wiedza oraz wyposażenie, które trzymała w domu, mówiło o jej starym zawodzie. Nie otwierając nawet ust, znowu sięgnęła do szafki i wyciągnęła dwa pistolety i kuszę. Były cholernie podobne do tych Argenta.

- Możesz je zabrać i tak ich nie potrzebuję - stwierdziła.

- Dzięki.

Złapałam wszystko że stołu, razem z mapą i podążyłam do pokoju, gdzie spałam. Musiałam opracować dobry plan. Przydałby się Stiles... Wszyscy by się przydali. Tak, tęsknię za nimi. Chciałabym być tam, w Beacon Hills.

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Od razu wszedł przez nie Josh.

- Amaryll twierdzi, że powinnaś się do tego przygotować, nabrać sił - poinformował. - Zostań jeszcze i...poucz mnie.

Zdziwiła mnie jego prośba. Pewnie od niedawna żyje ze swoją drugą naturą. Teraz wyraźnie widziałam jego strach.

- Już nie wierzę w te bajeczkę o nieżyjących rodzicach, tłumacz się  - oznajmiłam. - Musisz być szczery, jeśli chcesz mojej pomocy.

Westchnął, pocierając się dłonią o kark.

- Uciekłem z domu - no nieźle, trafił mi się zbieg. - Matki nigdy nie poznałem, ale ojciec pił, wręcz chlał. Pewnie załamał się po tym, jak nas mama zostawiła. Bił mnie, czasem nie wpuszczał do domu, więc zabrałem pieniądze i trochę jedzenia. Na początku błądziłem po małych miasteczkach, aż dotarłem na te pustkowie. Wtedy spotkałem kojota, który okazał się czymś więcej - ruchem ręki kazałam mu kontynuować. - Zaatakował. Pazurami poszarpał mi ubrania, a również miałem wiele rozcięć na ciele do krwi. Nie był zainteresowany zabiciem i zjedzeniem. Odszedł, a ja ostatkami sił przywlokłem się tu. Spotkałem wtedy twoją babkę. No i Amaryll się mną opiekuje od tamtej pory.

- Kiedy to dokładnie się stało? - spytałam. - Tak na prawdę?

- Jakieś siedem miesięcy temu - mało, jak na człowieka wymęczonego psychicznie to mało.

Domyślałam się również, jaki kojotołak go zmienił, lecz nie będę to martwić. Tak..."Clare jakaś ty kochana!"...

- Słuchaj, Josh wiele będzie zależało od ciebie, rozumiesz? - skinął głową. - Okey, za jakieś dwa tygodnie jest kolejna pełnia. Do tego czasu musimy zdążyć.

- Będę się starał jak tylko potrafię - chyba był bardzo zdeterminowany, aby się szkolić.

- Cieszy mnie to, jednak to nie wystarczy - wysunęłam ponownie moje kochane szpony. - Musisz czuć, że nie jesteś tylko zwierzęciem w ciele chłopaka - przejechałam pazurem po biurku, zostawiając mały ślad.

835 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro