Rozdział 8
Ryan
Adisa. Tak miała na imię kobieta siedząca obok mnie która z każdą chwilą była pełna zagadek. Jak tylko przekroczyła próg pomieszczenia od razu zobaczyłem ją w wiszącym nad barem lustrze. Miała na sobie zwykłą zieloną sukienkę, która opinała się na jej ciele podkreślając jej krągłości.
Zastanawiałem się czy wykona pierwszy krok jednak ona zaskakując mnie szybko na mnie spojrzała po czym wyciągnęła telefon. Tak więc czekałem nie pokazując, że w ogóle ją zauważyłem. Jednak, kiedy z każdą chwilą cisza się przeciągała a ona nadal stała w tym samym miejscu w końcu się zabrałem głos.
Nie spodziewałem się, że nadal się na mnie gniewa za słowa, które skierowałem w stronę pana Nolana, ale najwyraźniej jej nie przeszło. A szkoda, bo nawet byłem w stanie ją przeprosić do czasu aż zaczęła kłótnię do nowa. Od słowa do słowa wyszło, że się nie dogadamy, ponieważ mieliśmy podobne charaktery. Każde chciało postawić na swoim.
W drodze do baru obiecałem tacie, że pomogę mu, kiedy wyjedzie, ale on nawet nie zająknął się, że będę musiał z kimś pracować. Jak widać kobieta, która wywoływała u mnie irytację była jego pracownicą a tym samym za jakiś czas i moją. Patrząc na to jak zwracał się do niej tata nie mogłem jej zwolnić jak już wyjedzie, bo tylko by mi się za to oberwało.
Jakoś damy radę wytrzymać ze sobą te kilka miesięcy a dokładnie trzy. Na tyle właśnie wyjeżdżają rodzice a co za tym idzie moja cierpliwość zostanie wystawiona na próbę.
Nie pozwolono mi prowadzić samochodu. Coś w jej słowach spowodowało, że poczułem ten ból, który nie pozwolił mi zapytać, dlaczego. Coś było zdecydowanie nie tak, ale w tej chwili mnie nie znosiła i wiedziałem, że nie podzieli się swoją tajemnicą.
- Rozumiem, że sobie poradzicie? – zapytał ponownie taty, ale jego uwaga skupiała się bardziej na mnie.
- Nie masz się czego obawiać. – odpowiedziałem patrząc mu prosto w oczy. – Zabierz mamę na wakacje życia i nie wracajcie, dopóki wyjazd się nie skończy. Damy sobie oboje radę.
- Na pewno?
- Tato! – podniosłem głos. – Przez lata prowadziłeś bar więc co nieco od ciebie się nauczyłem. Damy sobie radę. – zapewniłem po raz kolejny. – Zatem przestań wyszukiwać coraz to nowszych wymówek i jedźcie.
Chyba w końcu go przekonałem, bo zmarszczki na jego twarzy wygładziły się jakby odetchnął z ulgą. Bar był dla niego wszystkim. Zbudował go sam od podstaw i przez lata każdą naprawę wykonywał sam. Wystrój. Menu które opracował sam z czego był niezwykle dumny. Jako dzieciak często z nim przesiadywałem a widząc uśmiech na jego twarzy wiedziałem, że dla niego to było spełnienie marzeń.
- W takim razie cieszę się. – uśmiechnął się do nas klaskając w dłonie. – Za trzy dni wyjeżdżamy więc chcę was widzieć na naszym przyjęciu pożegnalnym. Obojga. W dobrych humorach. – dodał znacząco.
- Dobrze. – zgodziłem się.
- Przyjęcie pożegnalne? – zapytała Adisa marszcząc brwi. – Ale przecież wrócicie prawda?
- Ja jej to wytłumaczę. – wyręczyłem tatę, który już otwierał usta, aby jej odpowiedzieć. Przekręciłem się na krześle i spojrzałem na nią. – Mama uwielbia przyjęcia nie ważne czy dotyczące urodzin, imienin, ślubów czy innych bzdurnych dni.
- Ryanie Bernardzie McKey mów o swojej matce z szacunkiem. – zaburczał tata.
- Bernardzie? – zapytała kobieta nieznacznie się uśmiechając.
- Taaa. – skrzywiłem się. – Rodzice mnie skrzywdzili takim imieniem. – przeniosłem wzrok na ojca. – Ale co mogłem poradzić. Byłem dzieckiem.
- Dzieckiem, które wiele razy wystawiało naszą cierpliwość na próbę. – wskazał na mnie palcem. – Dlatego nie mieliśmy więcej dzieci, bo ty nam wystarczyłeś. – skrzywił się. – Aż zanadto.
Co mogłem poradzić na to, że byłem ruchliwym dzieckiem. Przecież mogli się tego spodziewać, że ich geny się wymieszają i stworzą właśnie mnie. Oboje mieli trudne charaktery i to wszystko spadło na mnie podwójnie.
- Teraz jestem o wiele spokojniejszy. – dorzuciłem. – Nie dziękuj.
- Niby za co? – mrugał szybko jakby dostał oczopląsu.
- Za wojsko, które w końcu sobie ze mną poradziło.
- Czy poradziło to nie wiem. Nadal jesteś bezczelnym gówniarzem.
Naszą wymianę zdań przerwał wybuch śmiechu Adisy która ocierała kąciki oczy palcami. Jej dźwięczny śmiech wyprawiał dziwne rzeczy z moją piersią, która od razu zsyłała na mnie spokój. To było dziwne.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że tata coś do mnie mówi. Spojrzałem do niego, ale właśnie wtedy zamilkł i spojrzał na mnie ze znaczącym uśmiechem. Wiedziałem, że właśnie włączył mu się szósty zmysł a to prowadziło do wielu rzeczy, o których nie chciałbym nawet myśleć.
- Skoro mamy wszystko dogadane to ja spadam. – oświadczyłem podnosząc się z miejsca.
- A ty, gdzie?
- Do Manolo. – machnąłem do niego ręką wyciągając kluczyki z kieszeni spodni. – Chcę go w końcu odwiedzić i poznać oficjalnie jego narzeczoną.
Rozmowy przez komputer to nie to samo co na żywo a stęskniłem się za tym dupkiem. Był dla mnie jak brat, odkąd tylko pamiętam, ale wojsko nas rozdzieliło. On dostał się do innej jednostki a ja do innej jednak ani czas, ani miejsce nie zmieniło naszej braterskiej więzi.
***
Podjechałem pod budynek, który wskazał mi jeden z mężczyzn a sądząc po ubraniu był jednym z żołnierzy. Po raz pierwszy widziałem na oczy to czego dokonał mój brat. Wyglądało to na typową akademię wojskową jednak o wiele lepiej wyposażoną.
Zatrzymałem samochód pod wskazanym budynkiem i wysiadłem z niego. W powietrzu unosiły się drobinki kurz, ale tak już było w trakcie gorących dni. Już zapomniałem jak mała temperatura panowała tutaj w porównaniu z Irakiem. Było może z trzydzieści stopni a tam ponad czterdzieści w zależności od pory roku.
Wszedłem po kilku stopniach i nawet nie pukając otworzyłem drzwi. Najwyraźniej Manolo się tego nie spodziewał, bo momentalnie podniósł głowę zaskoczony. Akurat jemu specjalnie nie powiedziałem, kiedy dokładnie przyjeżdżam tylko dla tej miny.
- Co do... - zamilkł, kiedy tylko mnie zobaczył.
- Witaj bracie. – zamknąłem za sobą drzwi.
- Ryan. – wyszeptał jakby niedowierzał. – Wróciłeś wcześniej. – powoli podniósł się z miejsca i ruszył w moim kierunku. – Kurwa jesteś tu. – zgarnął mnie w mocny uścisk.
Poczułem jakbym w końcu był w domu. Brakowało mi Manolo bardziej niż mi się dotychczas wydawało. Tych naszych rozmów, żartów i wypadów do baru. Brakowało mi brata mógłbym się powygłupiać.
Kiedy jego rodzice zaginęli, kiedy miał kilkanaście lat od razu przyjęliśmy go do siebie. Nikt nawet się nie wahał jakby jego miejsce było właśnie u nas. Tworzyliśmy rodzinę i nie dawaliśmy doczuć Manolo, że jest kimś obcym.
Całe nastoletnie życie kręciło się wokół nas. Tam, gdzie ja, tam i on. Nawet każdy pomysł realizowaliśmy razem. Czy to picie piwa przed rodzicami w piwnicy. Czy to wypad do kasyna po szkole. Czy to spotykanie się z dziewczynami w tych samych miejscach. Czy to skok ze spadochronu. Robiliśmy wszystko razem nawet do wojska poszliśmy w tym samym momencie. Żaden z nas nie przewidział, że zostaniemy rozdzielni jednak dla tego momentu było warto.
- Cieszę się, że w końcu jesteś w domu. – powiedział wypuszczając mnie z ramion. – Nie wierzyłem, że to zrobisz.
- Przecież ci mówiłem.
- Ale wiem jak trudno jest odejść wiedząc, że nie ma powrotu.
- Nie było lekko, ale wiesz równie dobrze, że rodzice mnie potrzebują. – usiadłem na kanapie stojącej przy oknie. Wszystko było przez nią widać a zwłaszcza żołnierzy biegających w szeregu po wielkim placu. – A poza tym już czas.
- I jak się z tym czujesz? – zapytał sięgając do szafki, z której wyciągnął flaszkę. Sądzący po tym, że nie miała banderoli i naklejki była czymś w rodzaju bimbru, ale nie wiadomo jeszcze jakiego mocnego cholerstwa.
- Nie za wcześnie?
- Mój brat wrócił do domu. – usiadł na fotelu naprzeciwko. – To odpowiednia pora na świętowanie.
Rozlał alkohol do szklanek i podał mi jedną z nich. Stuknąłem się z nim i pociągnąłem solidny łyk. Poczułem, jak zaczyna palić mnie przełyk, ale to było dobre uczucie. Jak powrót do przeszłości, kiedy podkradaliśmy właśnie ten trunek mojemu ojcu.
- Spotkałem w barze kobietę. – zacząłem. – Jest trochę dziwna. I w dodatku w nim pracuje.
Miałem nadzieję, że tymi słowami wywołam u niego jakąś relację, ale stało się całkowicie coś innego. Jego mina całkowicie się zmieniła. Zniknęło wyluzowanie a pojawiło się coś na kształt zwątpienia. Chciał mi powiedzieć, ale z jakiegoś powodu nie mógł.
- Adisa jest inna niż wszyscy. – mówił powoli jakby ważył każde słowo. – To dobra kobieta, ale przeszła w życiu zbyt wiele.
- Ktoś ją skrzywdził. – od razu się domyśliłem.
Na samą myśl, że ktoś mógł wyrządzić jej krzywdę zacisnąłem mocniej dłoń na szklance. Przecież była taka delikatna, taka mała a ktoś sprawił jej ból. Nie rozumiałem takich ludzi. Liczyłem na to, że nigdy nie spotkam jej oprawcy, bo w innym przypadku już nie żyje. Zostałem wychowany, aby zawsze szanować kobiety i do tej pory tak było, dopóki nie spotkałem Adisy która swoim zachowaniem potrafiła mnie wyprowadzić z równowagi. Gdybym wiedział, że ma za sobą trudną przeszłość nigdy bym tego nie zrobił.
- Żeby tylko. – zaśmiał się nieszczerze po czym pociągnął kolejny łyk bimbru. – Nie mogę ci powiedzieć co ją spotkało, bo to jej sprawa. Jeśli będzie chciała sama ci to powie, ale ode mnie niczego się nie dowiesz. – spojrzał na mnie poważnie. – Musisz mi obiecać, że nie będziesz się jej narzucał.
- To masz jak w banku. – rozpostarłem się na kanapie. – Ta kobieta tak mnie zwyzywała, że chyba się nie polubimy.
Na samo wspomnienie tego jak jej oczy iskrzyły się ze wściekłości, dłonie zaciskały na trzymającym telefonie i tej dziwnej czapce poczułem zaintrygowanie. Jeszcze żadna kobieta tak się do mnie nie odezwała co było dla mnie nowością, ale po tym czego dowiedziałem się do Manolo byłem pewien, że całkowicie zmienię swoje zachowanie względem niej.
- Serio? – spojrzał na mnie jakby nie wierzył. – Ta urocza i cicha Adisa która jest dla każdego miła zwyzywała cię?
- Stary. – pochyliłem się w jego stronę. – Powiedziałem tylko że nie nadaje się do jazdy konno a ona jakby oszalała.
- I to był twój błąd. – parsknął. – Nigdy nie mów kobiecie, że czegoś nie może bo zrobi całkowicie odwrotnie choćby miała się przy tym połamać.
Teraz to rozumiałem, ale w tamtej chwili nie myślałem racjonalnie. Tylko w ten sposób mogłem zinterpretować swoje zachowanie i wiedziałem jedno wyjście. Byłem zobowiązany do tego, aby ją przeprosić i zrobię to jak tylko ją spotkam.
Zanim zdążyłem zapytać co u niego słychać drzwi otworzyły się z głośnym trzaskaniem przez co prawie wylałem alkohol ze szklanki. Zauważyłem dwóch mężczyzn ubranych w typowe ciuchy wojskowe. Zielona koszulka, spodnie moro no i oczywiście czarne sznurowane do połowy łydki buty. Oboje mogli być pod pięćdziesiątkę albo i może więcej.
- Czemu pijecie bez nas? – zapytał jeden z nich.
- Mój przyszły teść. – Manolo wskazał tego co się nie odzywał tylko patrzył na mnie oceniająco. – A to Stephen. Oboje pracują ze mną. – po czym wskazał na mnie. – A to mój brat Ryan. Właśnie oblewamy jego powrót z wojska i emeryturę jednocześnie.
- To trzeba to porządnie opić. – mężczyzna nazywany Stephenem klasnął w dłonie zacierając je jakby wpadł na świetny pomysł.
Patrząc na ich miny czekał mnie nie lada wieczór. Niekoniecznie skończy się on dobrze. Wiedziałem do czego zdolni są żołnierze, kiedy piją. Ten kto wytrzyma dłużej ten wygrywa a patrząc na ich miny odgadłem ich intencje bezbłędnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro