Rozdział 7
Adisa
Jak tylko przekroczyłam próg baru wiedziałam, że ten dzień nie będzie należał do udanych jednak czego ja się mogłam spodziewać. Ryan był synem Billego więc to normalne, że zobaczyłam go właśnie tutaj chociaż liczyłam na nasze późniejsze spotkanie. A może planowałam nigdy go nie spotkać. Takie małe marzenie, które było wręcz nierealne.
Nie daj się wyprowadzić z równowagi, powtarzałam sobie raz za razem jednak mężczyzna nadal mnie nie zauważył. Potrzebowałam rady, dlatego zwróciłam się do jedynej osoby, która mogła mi pomóc.
Ja: Jak ktoś cię wkurza to co robisz?
Wystukałam wiadomość do Miki licząc na to, że szybko opisze. Jak widać dzisiaj był mój szczęśliwy dzień, skoro odpowiedź nadeszła już po kilku chwilach.
Mikaela: Zależy od tego co zrobił.
Ja: Mógł powiedzieć coś o tym, że nie nadaję się do jazdy konnej.
Mikaela: W taki sposób to powiedział? Czy raczej inaczej?
Ja: Dokładnie powiedział tak „Nie dawaj jej więcej konia, bo zupełnie się do tego nie nadaje". I co z tego, że prawie się na nim zabiłam.
Mówienie kobiecie a zwłaszcza mnie, że czegoś nie mogę to jak wybudzić uśpionego smoka. Jakiś dupek nie będzie zaniżał mojego poczucia własnej wartości, kiedy właśnie je odzyskałam. I co z tego, że się wystraszyłam, ale Ares zaczął się dziwnie zachowywać jak tylko go wyczuł więc to jego wina a nie moja.
Mikaela: Na twoim miejscu strzeliłabym mu od razu w pysk. Jak on może mówić, że czegoś ci nie wolno!!!
Ja: Dokładnie. A potem powiedziałam, że nauczę się jeździć konno nie ważne co.
Mikaela: Moja dziewczyna ;)
Ja: No i teraz siedzi w barze Billego odwrócony do mnie tyłem. Co mam robić?
Spojrzałam w kierunku siedzącego mężczyzny, który najwyraźniej nadal mnie nie zauważył. Jak na żołnierza to miał niezwykle zaniżony instynkt przetrwania. Zwłaszcza że jeszcze się wahałam, czy go zdzielić pieprzniczką leżącą przy stoliku, przy którym stałam.
Mikaela: Pewnie go nie walniesz?
Ja: To syn Billego.
Kiedy to do mnie dotarło wiedziałam, że nie będę w stanie go skrzywdzić wiedząc, że potem patrząc w oczy jego taty będzie mi wstyd. Co nie znaczy, że w duchu będę go przeklinać, ile wlezie, ponieważ tego i tak nikt nie usłyszy.
Mikaela: No i co?! Strzel go i tyle.
Ja: A może jakaś inna strategia?
Mikaela: Nie mam (rozkładam bezradnie ręce chociaż tego nie widać).
Ja: Dzięki za pomoc.
Mikaela: Zawsze do usług.
Ja: Idę. Jak nie zadzwonię w ciągu godziny znaczy, że nie żyje.
Mikaela: On czy ty?
Wyszczerzyłam się do telefonu, bo po części miała rację. Kto wie do czego może dojść jak tylko się odwróci w moją stronę. Może jednak przestanę przejmować się Billem i jednak mu przywalę.
- Możesz przestać tak stać? – odwrócił się na krześle i spojrzał na mnie. – Może usiądziesz?
Z zaskoczenia nie mogłam oderwać od niego wzroku. Miał coś takiego w oczach co sprawiało, że ogarniało mnie przyjemne uczucie jakbym była przy nim bezpiecznie co było sprzeczne z tym co myślałam.
- Skąd wiedziałeś? – zapytałam podchodząc powoli w jego kierunku.
- Lustro przy barze. – powiedział po czym wskazał je ręką.
No tak, zapomniałam o lustrze, które było tu od początku. Może jednak nie był takim głupim żołnierzykiem na jakiego wyglądał. A może to ja go źle oceniłam i nie przewidziałam, że lustro mnie zdemaskuje.
Stałam kilka kroków od niego przez jakiś czas zastanawiając się czy będzie bezpiecznie obok niego siedzieć chociaż emocje nieco opadły. Dobrze zdawał sobie z tego sprawę jednak z jakiegoś powodu odwrócił się na krześle i przestał na mnie patrzeć dając mi tym samym możliwość wyboru. Nie tak to miało wyglądać. To on miał przyjść do baru, kiedy ja już w nim była a nie na odwrót. W ten sposób straciłam przewagę.
- Nie wiem czy chcę obok ciebie siadać. – jednak i tak to zrobiłam.
- Nadal się gniewasz? – zapytał jakby go to dziwiło.
- Przez ciebie o mało co się nie zabiłam. – wypomniałam mu.
- Chyba przez swoją niemrawą jazdę. – parsknął.
- To Ares na niebie zareagował.
- Jakby miał dobrego jeźdźca nic by się nie stało.
- Jak ty mnie wkurzasz. – wrzasnęłam.
Miał w sobie coś takiego, że potrafił wyprowadzić mnie z równowagi samą swoją miną. Kiedy ja czułam wściekłość on cały czas uśmiechał się do mnie jakby bardzo dobrze wiedział, jak się czuję.
- A ty z kolei jesteś irytująca.
- Kretyn.
- Pozbawiona talentu koniara. – odgryzł się.
Mierzyliśmy się spojrzeniami i żadne z nas nie chciało odpuścić. Jak nic nie zostaniemy przyjaciółmi a wręcz mogłabym powiedzieć, że bliżej nam do wrogów. Oboje tak samo byliśmy uparci i nie chcieliśmy odpuścić.
- O widzę, że już się poznaliście. – jak tylko głos rozbrzmiał w pomieszczeniu od razu wróciliśmy się w stronę stojącego po przeciwnej stronie blatu Billego, który najwidoczniej od dłuższej chwili przyglądał się nam.
- I to bardzo dobrze. – wtrącił się Ryan zanim miałam okazję się odezwać.
- Aż za dobrze. – dorzuciłam tuż za nim po czym skupiłam swoją uwagę na moim pracodawcy. – Nie wiedziałam, że możesz mieć tak niewychowanego syna. – mówiąc to spojrzałam na mężczyznę.
- Ja niewychowany?! – oburzył się.
- No chyba nie ja.
- Ty mała flądro! – krzyknął.
- Jak ty mnie nazwałeś? – aż zmrużyłam oczy. Normalnie nie wytrzymam. Rozejrzałam się za czymś czym mogłabym w niego rzucić, ale miałam przy sobie tylko swój telefon. – Ty gnojku! – podniosłam się z miejsca. – Jestem dobrze wychowana, dlatego nawet cię nie uderzę chociaż mam na to wielką ochotę.
- Śmiało. – zaśmiał się nie pozostając mi dłużny i stanął nade mną. – Takie małe coś nie zrobi mi krzywdy.
- Dzieci uspokójcie się. – krzyknął Billy na co momentalnie otrzeźwiałam. – I siadać mi tu zaraz.
Poczułam, jakbym zapadała się pod ziemię. Z wielki trudem opanowałam się, aby nie wybuchnąć płaczem. Zrobiłam raban na cały bar tylko dlatego że byłam wściekła na tego mężczyznę.
- Przepraszam Billy. – posłusznie zajęłam miejsce i zauważyłam, że Ryan zrobił to niechętnie.
- Nie wiem co się pomiędzy wami wydarzyło, ale chyba nie mogę was zostawić samych w barze. – westchnął zawiedziony. – No nic, odwołamy wyjazd.
- Ale jak to?! – pisnęłam zaskoczona, ponieważ wiedziałam jak długo na niego czekali.
- Tato nie możesz.
- A jak mam was zostawić samych jak pierwszego dnia chcieliście się pozabijać. – rzucił ścierkę na stół. – Chciałem żebyście zajęli się wspólnie barem, ale jak widać chyba to się nie uda. – pokręcił głową.
Chciał mi zaufać. Chciał abym pomogła prowadzić bar. Teraz czułam się jeszcze bardziej winna, że dałam się wyprowadzić z równowagi. Wszystko co myślałam o siedzącym obok mężczyźnie wyparowało i została tylko jedna myśl. Muszę coś zrobić.
- Billy nie możesz odwołać wyjazdu. – złapałam go za dłoń. – Planowaliście to od miesięcy.
Na samą myśl, że przez nas nie pojadą na wakacje marzeń czułam jeszcze większą chęć, aby wsadzić ich od razu do samolotu. Uspokoiłam moje zszargane nerwy i spoglądając na niego poważnie powiedziałam.
- Nie będziemy się już kłócić. – zapewniłam. – Prawda?
Spojrzałam na Ryana, który najwyraźniej chciał tego wyjazdu tak samo jak ja, bo od razu pokiwał głową. Mogłam znieść jego towarzystwo, byleby tylko zadowolić dwójkę ludzi.
- A kto będzie cię woził do szkoły? – Billy poruszył jakże ważną kwestię.
Uczęszczałam do szkoły wieczorowej w Greenville które było oddalone tylko o piętnaście kilometrów, ale to i tak daleko jak pójście na piechotę. Na szczęście chodziłam tam tylko co soboty, ale to i tak dla mnie było bardzo dużo. Zwłaszcza kiedy musiałam polegać na innych w tak zwykłych rzeczach jak podwózka.
- Dam sobie jakoś radę. – zapewniłam widząc, że Billy w każdej chwili może się rozmyślić.
- Nie masz prawa jazdy? – zdziwił się Ryan.
- Nie. – wymamrotałam zawstydzona.
- Dlaczego? Nie zdałaś czy w ogóle nie podeszłaś? – wiedziałam, że nie robi tego specjalnie jednak to i tak bolało. Nie wiedział, że zostałam tej możliwości pozbawiona. Nie potrafiłam spojrzeń na żadnego z nich czując się jak bezradna sierota. To co mnie spotkało nie było moją winą, ale cały czas widziałam i słyszałam od innych rzeczy, których ja nie zdążyłam poznać i to odczuwałam najbardziej.
- Ryan! – ostrzegawczy to Billego od razu zamknął mu usta.
- W porządku Billy. – posłałam mu niewielki uśmiech i spojrzałam na siedzącego obok mężczyznę. – Nie pozwolono mi prowadzić samochodu.
Jego mina była nieprzenikniona a na ustach cisnęło się kolejne pytanie. Po chwili jakby zrezygnował i tylko pokiwał głową przyjmując moje słowa do wiadomości. W pewien sposób odczułam ogromną ulgę, że nie będę musiała odpowiadać na kolejne jego pytania a które mogą mnie jeszcze bardziej dotknąć niż poprzednie.
- Ja będę ją woził. – odezwał się niespodziewanie.
- Nie ma takiej potrzeby. – zaprotestowałam nie chcąc się narzucać.
- Jest. – sprzeciwił się. – Nie możesz pałętać się sama nie wiadomo, gdzie a autobusy nie jeżdżą tak często żebyś mogła się nimi poruszać. – to co mówił miało sens, ale przyjmowanie pomocy było dla mnie problematyczne.
- Zgodzisz się Adiso? – zapytał Billy. – Tak będę się czuł lepiej wiedząc, że masz, jak dojechać do szkoły. W pełni skupię się na wyjeździe. – jego ostatnie słowa były niepotrzebne, ale patrząc na niego wiedziałam, że mówił szczerze.
- Dobrze. – wiedziałam, że godzę się na coś więcej niż tylko podwożenie samochodem i nie podobało mi się to.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro