Rozdział 12
Adisa
Ubrałam się najładniej jak mogłam, skoro dzisiaj mieliśmy pożegnać Billego i Sonię zanim wyjadą na wakacje. Pogoda była bardzo ciepła, dlatego postawiłam na żółty kombinezon na cienkich ramiączkach. Oczywiście nie mogłabym zapomnieć o swojej czapce, pod którą z jednej strony się ukrywała a z drugiej czułam się bezpieczniej.
Mika miała po mnie przyjechać jak tylko skończy pracę. Spojrzałam na zegarek i wiedziałam, że już czas wychodzić. Wtedy mój wzrok powędrował do leżącego na łóżku laptopa. Nadal nie otrzymałam odpowiedzi od brata i z każdym dniem traciłam nadzieję. Łudziłam się, że chociaż trochę będzie chciał ze mną porozmawiać jednak było inaczej. Jak widać miał swoje życie i nie chciał wracać do przeszłości.
Klakson samochodu sprawił, że bezwiednie się wzdrygnęłam. Ostatni raz rzuciłam w lustrze okiem na całą swoją sylwetkę i mogłam wychodzić. Zamknęłam za sobą drzwi i z niewielką torebką narzucaną na ramię zeszłam na dół.
Zaledwie kilka metrów ode mnie stał samochód jednak nie należał on do Miki tylko do Ryana. Podniósł rękę witając się ze mną i czekając. Nie rozumiałam tej sytuacji jednak podeszłam do niego i otworzyłam drzwi. Może nie był to model taki jak posiadała moja przyjaciółka i lata świetności miał już dawno za sobą jednak właściciel tego samochodu zatrzymał go z sentymentu. Podobało mi się to.
- Cześć. – powiedziałam niepewnie. – Nie wiedziałam, że masz po mnie przyjechać?
- Ja też nie. – spojrzał na mnie kątem oka po czym wycofał na drogę. – Mika zadzwoniła dosłownie pół godziny temu mówiąc, że się spóźni więc chciała żebym cię odebrał.
- Dziwne, że do mnie nie zadzwoniła. – zmarszczyłam brwi w zadumie.
Skoro dzwoniła do niego już jakiś czas temu więc mogła napisać mi wiadomość jednak z jakiegoś powodu tego nie zrobiła. Postanowiłam nie roztrząsać tego, bo może miała pilny przypadek i po prostu stwierdziła, że mężczyzna może mnie zabrać.
- Może po prostu nie miała czasu. – powiedział na głos dokładnie to co sama myślałam.
- Chyba tak. – rozluźniłam się nieznacznie opierając głowę o zagłówek. – Dziękuję, że po mnie przyjechałeś. Sama nie miałabym, jak dojechać. Nie znam zbyt wielu ludzi a nawet wtedy nie chciałabym nikogo kłopotać.
- Nie ma problemu. – powiedział to tak jakby naprawdę się cieszył z mojej obecności. – I tak chciałem z tobą porozmawiać na osobności.
- W jakim celu? – poruszyłam się niespokojnie.
- Chciałem cię osobiście przeprosić za swoje zachowanie. Nie powinienem na ciebie tak naskakiwać i mówić ci co możesz robić a czego nie. – coś w jego głosie mnie zaalarmowało.
Spojrzałam na niego jednak on uparcie wpatrywał się w drogę. Nie wiedziałam co mam o tym sądzić, zwłaszcza że wcześniej jakoś mu nie przeszkadzało wyzwanie mnie. Oczywiście ja nie pozostałam mu dłużna jednak coś mi w nim nie pasowało.
Moje serce zabiło szybciej, kiedy dotarło do mnie co może oznaczać jego zachowanie. Poczułam, że ogarnia mnie przerażenie, że to czego się dowiedział mogłoby wpłynąć na jego zachowanie. Może dlatego teraz tak dziwnie się zachowuje jakby był zawstydzony.
- Ktoś ci powiedział o mojej przeszłości prawda? – wiele kosztowało mnie, aby wypowiedzieć te słowa na głos.
- Nie. – zapewnił mnie. - Nikt mi nic nie powiedział, poza tym, że zostałaś skrzywdzona.
- Rozumiem. – ale tak naprawdę odetchnęłam z ulgą tylko trochę. Skrzywdzić człowieka można na wiele sposobów i pewnie rozmyślał nad tym który z nich jest tym właściwym. Nie miałam jednak odwagi, aby powiedzieć o sobie, bo nawet go nie znałam.
- Nie musisz mi niczego mówić. – zapewnił jakby czytał mi w myślach. – Nie wiem co przeszłaś, ale możesz być pewna, że ja cię nie skrzywdzę. Może czasami najpierw coś mówię, ale potem tego żałuję.
- A żałujesz tego co powiedziałeś wcześniej czy mówisz tak bo wypada? – dopytałam chcąc usłyszeć szczerą odpowiedź.
- Nie powinienem tak do ciebie mówić ani wtedy przy panu Nolanie ani wtedy w barze, ale chyba przyznasz mi rację, że nie nadajesz się do jazdy konnej? – spojrzał na mnie przelotnie uśmiechając się przy tym.
- Masz rację. – westchnęłam. – Po prostu chciałam się tego nauczyć nie zważając na to jak beznadziejna jestem.
- Czemu nie zaczęłaś od czegoś prostszego?
- Czyli od czego?
- Nie wiem. – wzruszył ramionami. – Może jazda konna nie była dla ciebie, ale na pewno jest coś innego czego chciałabyś się nauczyć? – zasugerował.
Chciałam i to bardzo wiele, że nawet nie wiedziałam co mam wybrać w pierwszej kolejności. Jak na razie zaczęłam naukę i miałam szansę na jej ukończenia a tego najbardziej mi brakowało. Niby to zwyczajny papierek potwierdzający, że ukończyłam szkołę, ale dla mnie był, jak osiągniecie niemożliwego.
- Więc prawo jazdy. – pokiwał głową. – To bardzo proste. Jeśli chcesz mogę cię nauczyć.
- Nie wiem czy moje ego wytrzyma twoją krytykę. – pokręciłam głową rozbawiona, ale i zaskoczona jego propozycją. Nie powiedziałam mu tego po to, aby to zrobił a tylko nawiązywałam normalną rozmowę. – A poza tym nie chcę ci się narzucać.
- Naprawdę nie musisz. – oponowałam.
- Ale chcę. – spojrzał na mnie. – Pozwolisz, że nauczę cię jeździć samochodem?
Kilka szybszych bić serca a ja już wiedziałam co mu odpowiem. Za szybko go oceniłam. Wydawał się całkiem miłym mężczyzną a wiedziałam, że w ciągu kilku najbliższych miesięcy będę miała okazję sprawdzić to w pracy.
- Z miłą chęcią.
- W takim razie jesteśmy umówieni. – patrząc na jego zadowoloną twarz najwyraźniej bardzo mu zależało, aby się zgodziła.
Pytanie tylko dlaczego? I czy będę w stanie skupić się na nauce, kiedy będzie siedział obok mnie i posyłał mi te swoje spojrzenia. Miałam oczy i zdawałam sobie sprawę z tego, że jest przystojny jednak nie powinnam się angażować. Nie, to nie było to co czułam. Nie będę się angażować i po raz kolejny pozwolić, aby jakikolwiek mężczyzna miał nade mną taką władzę.
Dobrze się złożyło, że zatrzymywaliśmy się właśnie pod domem państwa McKey, bo nie wiedziałam, jak mam dalej prowadzić rozmowę. Ta cisza zaczęła być uciążliwa jednak miałam szczęście co nie znaczy, że zawsze tak będzie w jego obecności.
Oby Mikce udało się wyrwać wcześniej z pracy, bo tylko z nią potrafiłam rozmawiać godzinami. Nie tak jak z innymi ludźmi, którzy chcieli dobrze, ale czasami im nie wychodziło.
Mika
- Dlaczego nie możemy jechać już teraz? – zapytał Manolo, kiedy w dalszym ciągu siedziałam przed telewizorem. Stał z rękami na biodrach nie rozumiejąc mojego zachowanie jednak ja miałam swoje powody.
- Bo nie. – wyburczałam skacząc po kanałach.
- To nie jest odpowiedź. – przysiadł na kanapie obok mnie.
Spojrzałam na niego kątem oka, ale nie wiedziałam, jak mam mu to powiedzieć. Mogłam skłamać jednak i tak by się wydało. A z kolei jak powiem prawdę to może sam mnie wydać. Tak czy tak nie jest dobrze a mnie kończyły się pomysły jak mam go zatrzymać w domu.
Na początku przeciągałam wybór stroju przez pół godziny, ale jak widać nawet jego żołnierski spokój miał swoją cierpliwość. Po prostu wstał i wziął pierwszą lepszą sukienkę rzucając ją bezceremonialnie w moją stronę. Mogłam na niego nawrzeszczeć, ale jego wkurzona mina mnie od tego odwiodła. Dobra, przebrałam się więc przyszła pora na makijaż.
Ten z kolei nie poszedł tak jak przewidziałam, bo jak zaczęłam nakładać cień na oczy to zapytał się mnie czy ja tak na poważnie. Nie, ale jakoś musiałam go zająć, a że praktycznie nigdy nie robiłam tak dokładnego i pełnego makijażu musiał się czegoś domyślić. Przez cały czas stał nade mną w łazience więc nie pozostało mi nic innego jak z niej wyjść.
Nawet moje pokrętne tłumaczenia, że chciałam zadzwonić do Nisy nie zdały egzaminu. Wyburczał tylko że nie spóźni się na przyjęcie swojego wujka i ciotki tylko dlatego że umyśliło mi się teraz skontaktować z przyjaciółką. Odpuściłam, ale potrzebowałam jeszcze trochę czasu, więc siadłam przed telewizorem i przestałam się do niego odzywać.
- I co z tego, że nie takiej odpowiedzi oczekiwałeś, skoro innej nie dostaniesz.
- Powiesz mi o co tak naprawdę chodzi? – spoglądał na mnie przenikliwie i z każdą chwilą czułam, że zaczynam się łamać.
- Nie.
- Nadal się gniewasz o to picie? – zapytał.
- Nie. – i taka była prawda. No może jeszcze trochę czułam się urażona tym, że dał się wmanewrować mojemu tacie w wypicie takiej ilości alkoholu, po którym przez cały dzień chodził z bólem głowy. Powinien wiedzieć, kiedy powiedzieć stop a nie zgadzać się tak na wszystko.
- Więc o co chodzi? – drążył.
- A jak ci powiem to zatrzymasz do dla siebie? – w końcu na niego spojrzałam. Musiałam się przekonać, że nic nie powie, zwłaszcza że chodziło o jego przyjaciela.
- Tak.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. – położył dłoń na sercu mówiąc do mnie to jedno jakże ważne słowo.
- Nie możemy przez najbliższą godzinę pokazać się u Billego i Soni, bo okaże się, że jednak nie mam pilnego pacjenta, którym muszę się zająć. – cała ta akcja z wymyśleniem na poczekaniu pacjenta wpadła mi w chwili, kiedy miałam jechać po Adisę.
Wiedziałam, że podoba się Ryanowi i jakoś musiałam ich do siebie przekonać tylko nie wiedziałam na początku jak. Nie kazałam im się przecież spotykać. Tak tylko popchnęłam ich w odpowiednim kierunku a może coś z tego będzie.
- A kto powiedział, że masz?
- Ja. – w dalszym ciągu patrzyłam na niego. – Wtedy, kiedy zadzwoniłam do Ryana prosząc go, aby pojechał po Adisę.
- Bawisz się w swatkę? – zaśmiał się.
- Może trochę.
- Stąpasz po cienkim lodzie. – pokręcił głową rozsiadając się na kapanie. Położył ramię za moimi plecami i już wiedziałam, że wygrałam.
- A może naprowadzam naszych najlepszych przyjaciół na odpowiednią ścieżkę. - zasugerowałam.
- Jesteś szalona, ale niech ci będzie.
- Dziękuję. – oparłam głowę o jego ramię. – Jakby co będziesz mnie krył następnym razem?
- To ty chcesz to ciągnąc?! – wydawał się zaskoczony.
- No oczywiście że tak. Ja się dopiero rozkręcam.
Miałam w głowie wiele pomysłów jak dalej sprawiać, żeby się widywali, ale już poza pracą. Potrzebowali przyjaznej atmosfery a co jej tak nie tworzy jak małe problemy i przeszkody, prawda?
Bo co złego może się stać?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro