Prolog
Adisa
Biegłam, ile sił przepychając się pomiędzy ludźmi. Za chwilę ludzie Ibrahima zorientują się, że zniknęłam i zawiadomią władze lotniska a z mojej ucieczki nici. To był łut szczęścia, że mieliśmy odebrać z lotniska jego przyjaciela a w tym samym momencie zrobić to co zaplanowałyśmy. Jak zwykle towarzyszyłam mu jako jego kochanka a żona została w domu. Uwielbiał się ze mną pokazywać, bo byłam inna a co za ty idzie ludzie oglądali się w naszą stronę.
Suknia lepiła się do mojego ciała, ale nie zatrzymywałam się, bo wiedziałam, że wtedy mi się nie uda. Wpadłam w zakręt ledwo co panując nad upadkiem, ale na szczęście złapałam się ramienia starszego mężczyzny, który spojrzał na mnie z naganą. Wyszeptałam ciche przeprosiny i pobiegłam dalej. Nie mogłam sobie pozwolić na zwłokę.
W końcu wpadłam do damskiej toalety, w której umówiłam się z Nisą. Kobietą, która obiecała mi pomóc wrócić do domu. Nie wiedziałam skąd o mnie wiedziała, ale w jej oczach zauważyłam to samo piekło, w którym ja się znajdowałam.
- Jesteś – wyszeptałam, kiedy ją zobaczyłam. Stała oparta o jedną z kabin ze znudzoną miną jednak nie przeujełam się tym. Ulga, kiedy utwierdziłam się w tym, że się pojawiła była niewyobrażalna.
- Powiedziałam, że będę. – odparła i rzuciła w moją stronę torbę. - Przebierz się. – spojrzała na zegarek na dłoni. – Masz dosłownie minutę a potem musimy się stąd zmywać.
Szybko wpadałam do toalety, ale przez moment nawet się nie ruszyłam. Bałam się zdjąć okrywającą mnie od stóp do głów suknię. Tylko twarz miałam niezakrytą, ale to zdarzało się bardzo rzadko. Odetchnęłam kilka razy i pokonałam strach. Rozebrałam się i narzuciłam na siebie bluzkę z rękawami do połowy ramienia, luźne dresowe spodnie i trampki.
Czułam się jak obca osoba, ale wiedziałam, że w ten sposób nikt nie pomyśli, że to właśnie ja. Założyłam kaptur na głowę wiedząc, że to tylko zapewni mi pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. Rzuciłam suknię do kosza co da nam więcej czasu na ucieczkę, gdyby w końcu doszli do tego, że pozbyłam się ubrań.
- Musimy iść – Nisa walnęła w drzwi mojej kabiny kilka razy, aby mnie pośpieszyć.
Z głośno galopującym sercem wyszłam ze środka czując, że to dopiero początek i że tak naprawdę poczuję się wolna, kiedy będą z dala od tego kraju i od tego mężczyzny.
- Jestem gotowa.
- Chodźmy – wzięła mnie za ramię i opuściłyśmy toaletę. Zadrżałam, kiedy zobaczyłam biegnących w przeciwną stronę strażników.
- Zorientowali się. – szepnęłam przerażona. Wodziłam wzrokiem wokół wypatrując zagrożenia, ale wyglądało to tak jakby w ogóle na mnie nie patrzyli, jakby do tej pory nie zdawali sobie sprawy z tego co zrobiłyśmy.
- Idź spokojnie – powiedziała cicho. – Wtedy zanim cię znajdą już nas tu nie będzie.
Szybko przebierałam nogami, aby za nią nadążyć. Nie pytałam, gdzie idziemy tylko zdałam się na nią. Po tym co dla mnie zrobiła nawet nie przeszło mi przez myśl, że mogłaby mnie tu zostawić.
Poruszałyśmy się bocznymi częściami lotniska nawet się nie zatrzymując. Zauważyłam jak Nisa daje coś mężczyźnie przy bramkach a ten przepuszcza nas bez sprawdzenia.
- Czy ty go przekupiłaś? – zapytałam ze strachem. Nie chciałam, aby przeze mnie ktokolwiek ucierpiał. A gdyby ktoś się zorientował, że nam pomógł?
- Czasami tak trzeba. - to w jaki sposób beznamiętnie o tym mówiła sprawiało, że zaczęłam się zastanawiać czy nie robiła tego wcześniej. Nawet jeśli tak to nie był mój problem, ponieważ ta obca kobieta pomogła mi tak bardzo, że nie chciałam wiedzieć jakich wpływów użyła abyśmy spotkały się tutaj na tym lotnisku.
- A jak komuś powie? - zadałam kolejne pytanie, które kotłowało się w mojej głowie jednak tym razem na głos.
- Nie powie. – zatrzymałyśmy się. – Zaczekaj na mnie chwilę. Została ostania rzecz. – wskazała głowa, na kobietę która wpuszczała ludzi do samolotu.
Rozglądałam się wokół czy aby na pewno nikt nie idzie w moją stronę. Miałam wrażenie, że za łatwo to wszystko poszło i to jeszcze nie koniec. Czułam jednocześnie strach, że to się nie uda, ale też i radość, że w końcu opuszczę to przeklęte miejsce.
Moje rozważania przerwało pojawienie się Nisy która uwinęła się tak prędko, że nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ciągle miałam wrażenie, że błądzę gdzieś myślami a życie mi uciekało jednak tym razem wszystko działo się tak szybko, że przestałam za tym wszystkim nadążać.
- Idziemy – powiedziała miałam wrażenie jakby mówiła do mnie jak do żołnierza. Rzucała krótkie komendy, które od razu spełniałam bez szemrania.
Kilkanaście minut później z lękiem przepełniającym moje serce weszłam na pokład samolotu. Dopiero kiedy poczułam, że w zbijamy się powietrze tak naprawdę poczułam co to znaczy być wolnym człowiekiem.
Tak, w końcu byłam wolna.
Wolna od Ibrahima.
Wolna od tego kraju.
W końcu wolna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro