$7
Szumiało mi w głowie, a przed oczyma co jakiś czar robiło się czarno. Słyszałem tylko jakieś marudzenie z góry oraz przejeżdżające auta. Musiałem ustalić gdzie jestem.
Czułem zapach męskich, chwila... własnych(?!) perfum, a w ustach miałem metaliczny posmak krwi. Świat kołysał się w lewo, w prawo, w górę i w dół. Zatrzymajcie tę karuzelę bólu! Udało się, podniosłem dłoń, którą próbowałem zidentyfikować ile metrów nad poziomem morza jestem. Tak gdzieś do półtora, jeśli nie więcej - szacowałem. Wreszcie podniosłem ciężkie, powieki, choć z prawą był problem...
Cholera.
Dostrzegłem tylko zaciśniętą, pięknie zarysowaną szczękę Luke'a, który niósł mnie na rękach tak, jak nosi się księżniczki. Nie jęczał przy tym, nie stękał, że ma dość. Dawał radę. Miał dostatecznie dużo siły, by wlec ze sobą tę kupę mięśni i testosteronu, którą byłem. Kto wyczuł srakazm?
- Jestem na ciebie wściekły, Michael, więc lepiej bądź nieprzytomny dalej. - Hemmings nie mówił, Hemmings warczał, jakbym zrobił mu coś złego.
Ale to nie była moja wina, mógł powiedzieć wcześniej, że Justin tylko niepozornie wygląda, a w odzwierciedleniu rzeczywistym to usosobienie hardkorowego koksa spod budki z piwem. Mruknąłem więc "mhm" w odpowiedzi.
- Wiesz, że coś poważnego mogło ci się stać? Należało ci się, do kurwy nędzy. - I znów mój bełkot. - Ugh, gdybym cię nie złapał, dostałbyś wstrząsu tego orzeszka. Ja być Michael, ja musieć bić się z facet większy niż ja. Uu, aa... - Wydał dźwięki małpy. Debil. Miałem na tyle siły, by uszczypnąć go złośliwie w sutek. - Puszczę cię, albo zawlekę do Solaris!
- Przepraszam. - Znów zamknąłem oczy. Śpiąc przynajmniej nie będę słyszał jak ględzi?
Może nie powinienem był tego robić, ale w amoku schowałem głowę w zagłębieniu szyi chłopaka, mocno chwytając materiał jego koszulki. Jakby miał obronić mnie przed światem.
Ale to ja miałem bronić jego.
Cholera.
Nadzieja matką głupich. Nawet gdy siedziałem już w kuchni, umyty i przebrany w szare dresy, bo na koszulkę było zbyt ciepło, Luke wciąż gadał i gadał. Nie rozumiałem tylko o co robił takie wielkie halo. Dostało mi się i tyle. Nie pierwszy raz, nie ostatni. Samce alfa tak rozwiązują problemy! Ot co. Chłopak zachowywał się trochę jak zmartwiona baba. Nie musiał się o mnie troszczyć.
No właśnie. Nie musiał, ale się troszczył. Dziwne, przyjemne ciepło zalało mój żołądek. Ostatnim razem, gdy ktoś przejął się moim stanem aż tak bardzo miałem chyba szesnaście lat, a moja mama próbowała wmówić lekarzowi złamanie, choć tylko... wykręciłem kostkę, wnosząc zakupy po schodach zimą.
Przeniosłem spojrzenie na Luke'a, który szukał czegoś w zamrażalniku. Skupiony, wciąż trochę poddenerwowany, ale jakoś tak nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. Miałem już przyjaciół. Calum i Ashton byli niezastąpieni, jednakże z Luke'iem... czułem się inaczej. Jak ktoś specjalny i to zaczynało robić się coraz dziwniejsze.
- Masz. - Podał mi kawałek zimnego jak lód kurczaka w folii. - Powiedz mi, co ci strzeliło do głowy?!
Wzruszywszy ramionami, posłusznie przyłożyłem mięso do bolącego, prawego oka. Mogłem je otworzyć, ale każde mrugnięcie bolało. Czułem, jak puchnie. Prawdę mówiąc ja sam nie wiedziałem, co strzeliło mi do głowy. Po prostu... kiedy usłyszałem, jak Justin i jego banda skretyniałych dupków zwraca się do Luke'a, miałem ochotę nauczyć ich latać. Z Empire State Building najlepiej. Ten chłopak i tak wiele stracił, dlaczego odbierali mu jeszcze godność? Albo chociażby pewność siebie?
- Jak można być takim idiotą. - Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- Wreszcie się przyznałeś. - Prychnąłem, a potem zmierzyłem go od góry do dołu.
- Miałem na myśli twojego byłego kumpla. - Luke usiadł na blacie, skinąwszy ze zrozumieniem. - Dlaczego w ogóle zadawałeś się z taką Kambodżą umysłową?
- Ja też byłem Kambodżą umysłową, Mikey. No może nie tak bardzo, jak on, ale nie byłem aniołem, okej?
Luke uklęknął przede mną, a potem położył dłoń na moim policzku, poczułem dreszcze na ciele. Jego dłonie były chłodne, ale nie przerażająco i gorsząco. Wciąż miękkie, a ten dotyk wciąż miał w sobie opiekuńczy przekaz. Uniósł mój podbródek, zabrał kurczaka z oka, by później wierzchem drugiej ręki posunąć po obolałym policzku. Wiedziałem, że tylko sprawdza, w jakim stanie jestem po bijatyce, lecz mimo wszystko nie potrafiłem złapać równego oddechu. Wstrzymałem go. Wiodłem wzrokiem po twarzy chłopaka. Moje serce zabiło o minimalną prędkość szybciej.
Odwala ci, Clifford. To tylko Luke, nie żadna ładna laska.
Tylko Luke. Twój spłukany, najlepszy przyjaciel...
- Szyć cię nie trzeba, jest dobrze. - I znów miał te śmieszne wypieki. Patrząc na swoje dłonie ponownie zajął blat.
Zapadła cisza, którą przerwałem po chwili.
- Jesteś o wiele lepszy niż oni.
- Wiem. - I znów spojrzeliśmy po sobie. - Bo mam ciebie... Scrappy Doo. - Zacząłem się śmiać. Siły powoli wracały. - Ale jeszcze raz zrobisz coś takiego, poprawię po wpierdolach!
- Nie skrzywdziłbyś mnie.
- Chcesz się przekonać? Jedno słowo i stracisz jąderka! - Popchnąłem Luke'a tak, że spadł ze stołu, ale na szczęście o nic się nie uderzył. - Nie rób tak, jeden poszkodowany w mieszkaniu nam wystarcza.
- Jasne, cieniasie.
- To nie ja zostałem workiem treningowym faceta z męskim make-upem. - Wstając z krzesła, wyciągnąłem z lodówki jajka i pomidory, żeby zabrać się za kolację, a Hemmings wciąż się ze mnie napieprzał. Co za wafel.
- Wiedziałem, że ma konturowanie!
- Konturowanie? - Uniósł jedną brew.
- Mam pięć sióstr, kurwa! - Pogroziłem mu widelcem.
Luke podawał mi kolejno zioła, sól oraz pieprz. Wstawił też wodę na herbatę, bo tego, ani naleśników spieprzyć nie umiał. Wszystkim innym w kuchni zajmowałem się natomiast ja. On pochłaniał, jak worek bez dna, jednakże to było pozytywne, bo wreszcie miałem powód, by uzupełniać lodówkę. Gotowałem z zamiłowania do tego, a wtedy wreszcie znalazłem wiecznie głodną osobę do karmienia. Taka druga pasja poza muzyką, z której defakto żyłem. Czasem miałem ochotę upichcić coś innego, niż pizza.
- Nie podjadaj.
- To kiedy będzie? - Spojrzał mi przez ramię.
- Jak dojdzie.
- Wejdę w to, szybciej dochodzę.
- O nie! - Oberwał z łokcia w brzuch i oboje zaczęliśmy się śmiać.
Wreszcie podałem do stołu, z dumą obserwując jak Luke chętnie je. Michael, to mało punk-rockowe. Okej, przyznaję się. Dla niego na chwilę mogłem zostać typową mamuśką...
- Położę się, lepiej mi, ale wciąż jak po wciąganiu kresek.
- Zaraz przyjdę. - Luke zabrał się za zmywanie.
- Musimy wreszcie zebrać się w sobie i kupić nowe łóżko. - Poszedłem już w stronę sypialni bez obaw, że Hemmings mnie nie usłyszy. Proszę, to mieszkanie było wielkości... bardzo niewielkiego mieszkania, okej?!
- Tsa, obawiam się, że musiałbym się za nie puścić w gejowskim burdelu! - Na moment zamarł, a później parsknął z siebie.
- Dlaczego zaraz w gejowskim?! - krzyknąłem już z łóżka.
- Tak mi się powiedziało.
Poszedł pod prysznic, a ja przejrzałem jeszcze trendy na twitterze, nim do minie dołączył. Zrobiłem się senny, lecz nie na tyle, by odpaść przy włączonym świetle.
Po chwili miałem chłopaka pod moją własną, osobistą kołdrą. Uniosłem jedną brew, odłożywszy komórkę.
- Zimno mi, a moja leży tam. - Wywróciłem oczami.
- Jest cholerne miliard stopni w cieniu. - Wstając po jego, teraz już moją pościel, zrobiłem minę pełną niezrozumienia.
- Po kąpieli zawsze jest zimno.
- Zdobywasz nagrodę, Lukey. - Wróciłem do łóżka. Tak jakby zamieniliśmy się stronami. - Najdziwniejsza osoba, jaką poznałem, a znam Solaris, jej dzieciaka, który mówi tylko "kurwa raz dwa trzy", ruską babcię z mafii i menela z mieszkania obok.
- Ranisz!
- Nie bądź jak Woody z Niema to jak statek. - I znów w śmiech.
Luke wyłączył lampkę. Przez okno wpadały pojedyncze smugi światła ulicznego. Słyszeliśmy Nowy Jork za szybą. Auta, syreny policyjne, krzątaninę pod blokiem. Tam na zewnątrz było rzeczywiście strasznie. Nie dałby rady. Na sto dziesięć procent...
Leżeliśmy twarz w twarz. Czułem się obserwowany, dlatego w odwecie ja też zacząłem obserwować Luke'a. Jego błękitne oczy błyszczały, miał szerokie źrenice. Jakby rzeczywiście się naćpał. Albo patrzył na coś pięknego... Może lubił kolor moich włosów? Zaobserwowałem kilka piegów na jego uroczym, małym nosku... Kuźwa, Clifford, bądź bardziej punkiem mniej Michaelem! Uśmiechał się lekko... Poczułem jak zdejmuje kosmyk z mojego czoła, a potem znów leciutko wiedzie wierzchem dłoni po bolącym wciąż policzku.
- Dobranoc, Mikey - wymruczał.
Tej nocy Luke nie lepił się do mnie tak bardzo. Spał przodem, wtulony w poduszkę, a ja mimo zmęczenia nie potrafiłem odpłynąć. Czułem się cholernie dziwnie i inaczej... Moja ręka, jakbym stracił nad nią panowanie, sunęła trochę bliżej chłopaka. Ująłem materiał jego koszulki między palce. Ścisnąłem ją mocno, a głowę pochyliłem bardziej w jego stronę. Czułem oddech Luke'a na policzku. Miałem świadomość, iż leży spokojnie obok i wszystko u niego w porządku. Wreszcie zasnąłem.
No homo!
Może nieadekwatnie do sytuacji, ale praedopodobnie tak się obudzą z przylepnością Luke'a ;)
A ja tak sobie myślę... Yeah HOMO! Nie no nic, tak jakoś lubię ten rozdział. Miało go nie być, ale musiałam noo i ta scena z koszulką jest urocza. Muke af. Lubicie to ff? Podoba wam się, kiedy mam ogromną wenę na rozdziały? Dziękujcie Karolinie, np czytając jej ffs hehe
Ej nie wiem czemu ale moments mi tu tak pasuje omg
All the love
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro