5$
Bar był prawie pusty od rana, dopiero wieczorem przybywało tam góra siedem osób, dlatego na pierwszej zmianie nie miałem zbyt wielu zajęć. Zazwyczaj. Tamtego popołudnia próbowałem dodzwonić się do Luke'a, który wedle mojego mniemania wciąż spał.
- Umówiłem cię na randkę w sobotę. - Zmarszczyłem czoło, podniósłszy wzrok na Caluma, który podsunął mi karteczkę z numerem telefonu. - No dalej, Cliffo, wiem, że chcesz. - Zgromiłem go wzrokiem, a potem zkląłem na pocztę głosową. - Nie zapytasz nawet, co to za panna?
- No dobra, co to za panna? - Po raz kolejny przyłożyłem słuchawkę do ucha. - Czekaj... chyba wiem! - rzuciłem, gdy Hood nabrał powietrza, by zacząć mówić. - Kolejna na liście "nie obchodzi mnie to".
- Mikey, ty turbo śmieszku. - Calum wrócił do przeglądania katalogu z samochodami, na które i tak nie było nas stać. - Polubisz ją, Arzaylea jest naprawdę przeurocza. I ma warunki.
Calum próbował swatać mnie już w liceum i to niejeden raz. Co tu wiele mówić, nie byliśmy szczególnie lubiani, a on usilnie wierzył, że niezła panna może zmienić obraz dwóch pizdeczkowatych gości w oczach wszystkich uczniów poprzez jedno bzyknięcie. Jakkolwiek się teraz wypowiadam, to tylko cytaty mojego przeuroczego przyjaciela. Ostatecznie jednak polubiono nas, gdy zaczęliśmy zadawać się z Asthonem Irwinem oraz jego paczką, a później założyliśmy zespół, co momentalnie rozbudziło życie seksualne Caluma.
Proszę, nie miejcie mnie teraz za prawiczka. Spotykałem się z paroma dziewczynami, ale nasze drogi rozchodziły się po pewnym czasie. Nie szukałem na siłę. To chyba nie miało sensu, zważywszy na fakt, że kobiety powoli zaczynały mnie... nudzić?
- Nie obchodzą mnie cycki - odparłem Hoodowi po chwili zastanowienia, jednak właśnie w tym momencie Luke odebrał.
- Zanotuję. - Usłyszałem głos z słuchawki. - Hej, Mikey. Przepraszam, ale spałem...
- Więc pora się obudzić, znalazłem ci robotę, wpadnij do pubu... teraz.
- Jestem jeszcze w pidżamie, nie jadłem śniadania...
- Teraz. - Powtórzywszy dobitnie, rozłączyłem się, a potem przeniosłem wzrok na Caluma. Chłopak przeczesał włosy palcami i wskazał jedno z aut.
- Kiedyś będzie mój - oznajmił z rozmarzeniem.
Luke Hemmings miał prawie dwa metry wzrostu, gęste blond włosy, delikatny zarost, szerokie barki, wcięcie w tali i długie, szczuplutkie nogi. Jego uśmiech działał ogłupiająco, a błysk w oku sprawiał, że człowiek mógłby nie patrzeć już na nic innego nigdy w życiu. Był przystojny. Przystojny to mało powiedziane, był nieziemsko przystojny, dlatego ani ja, ani Calum, ani Ashton nie zdziwiliśmy się szczególnie, gdy właściciel pubu uznał, że skoro chce u nas pracować, musi obsługiwać bar, to znaczy pełnić funkcję reprezentacyjną. Oczywiście czasem kręcąc się ze ścierką wśród ładnych klientek.
Nie ubliżając Calumowi i Ashtonowi, którzy również mieli swój męski urok, przynajmniej tak mówiły dziewczyny, Luke był szczególnie rozbrajający.
Przynajmniej tak mówiły dziewczyny...
Otrząsnąłem się ze swoich głupich myśli, gdy doszło do mnie, że trochę się zagapiłem, Irwin próbował wpoić Hemmingsowi do głowy w jaki sposób działa kasa fiskalna. Był przy tym taki zabawny i nieporadny. Z resztą chyba właśnie na tym polegał urok osobisty Luke'a. Zabawność i nieporadność życiowa.
Traktowałem tego chłopaka w specjalny sposób. Inaczej. Był moim specjalnym przyjacielem, choć znaliśmy się niecałe dwa miesiące... Jak ten czas leci. Chciałem tylko nauczyć go pewnych rzeczy, chciałem mu pomóc, chciałem się nim zaopiekować. I kiedy wreszcie zaczął łapać o co chodzi z tym strasznym urządzeniem na pieniądze, poczułem się trochę jak dumny ojciec. Lekki uśmiech wpłynął na moje usta.
- Super, jutro lekcje przyjmowania kart kredytowych. - Ashton chyba nie zaliczył go do swoich najlepszych uczniów, ale poklepał Luke'a po ramieniu, gdy ten zadowolony z siebie wpatrywał się w kasę.
- O nie, trzymacie tu takie wysokie technologie?! - Dołączyłem do nich, widząc, że na tę chwilę nie mam żadnej pizzy do przygotowania.
- Też mnie to dziwi. - Usiadłem przy barze od strony klientów. - Poproszę wódkę z pepsi. Na koszt firmy. - Puściłem oczko Calumowi. Zawsze to robiliśmy, wiedząc, że coś podkradamy.
- Jeśli kiedyś trafisz do pierdla. - Luke podał mi napój. - Pozdrów mojego tatę. - Czasem żartował ze swojej sytuacji. Ja mimo wszystko chyba jeszcze bym się nie odważył.
- Sam to zrobisz. Powiem o autobusie i stadionie przed sądem.
- Szuja. - Oparł się o blat na łokciach, a ja zająłem się drinkiem, którego po chwili podałem Luke'owi. Wziął łyk.
Calum i Ashton przyglądali się nam w zastanowieniu.
- Chcesz numer do ładnej dziewczyny? - zapytał wreszcie Hood, podsuwając karteczkę Hemmingsowi.
- Obejdzie się, dzięki.
- Wiesz co, Cal... - Ashton ujął w dłoń świstek. - Zaopiekuję się tym. Daj im gruchać. - Zaczęli się śmiać, jakby to, że Luke wsadził sobie słomkę do mojej coli z wódką było czymś dziwnym...
Po prostu wyznawaliśmy zasadę "co moje, to i twoje"... I nie czułem się z tym źle.
- Właściwie to miałem znów zadzwonić do Bonnie - palnąłem, a Calum pokiwał znacząco głową. Nie wierzył.
- Jestem wyjebany. - Luke nie mówił. On mruczał i burczał, wspinając się po schodach naszej kamienicy, jakby próbował podbić Mount Everest. - Musiałem podawać tym wrednym ludziom ich pizze i... i przyjmować zamówienia, a potem jeszcze... Mikey, ponieś mnie.
- Jesteś większy ode mnie i to dopiero twój pierwszy dzień. - Zatrzymaliśmy się przed ostatnią serią stopni. - No dobra, męczenniku.
Ja naprawdę próbowałem chwycić Luke'a tak, byśmy nie spadli, ale patrząc na stosunek naszych ciał to było wręcz niemożliwe. Obijaliśmy się zatem o ściany, a gdy wreszcie dotarliśmy do drzwi, rzuciłem go na kanapę.
- Nigdy więcej. - Pogłaskałem się po krzyżach.
- Jestem leciutki jak piórko. - Wstając z tej niewygodnej wersalki, gdzie pod jego pościelą wybijały sprężyny, poszedł do kuchni i wstawił wodę na herbatę. - Chcesz wykąpać się pierwszy?
- Czemu? Zawsze to ty kąpiesz się pierwszy. - Zdjąłem koszulę, a poprawiwszy wymiętą koszulkę wyciągnąłem pasek ze spodni. Ja też byłem zmęczony, mimo, że nie mieliśmy więcej klientów niż zwykle, upilnowanie Luke'a i dawanie mu ciągłych wskazówek wyprało mnie z wszelkich sił.
- Nie chcę się tu kłaść. Mam wrażenie, że łóżko z gwoździ byłoby wygodniejsze niż te... te tortury. - Aż się wzdrygnął, wywołując mój śmiech.
- Niech będzie, pójdę pierwszy, zrób mi z czterema łyżeczkami cukru.
- Chcesz dostać cukrzycy, czy zawału?
- Chcę wcisnąć sobie cytrynę, idioto. - Zniknąłem w toalecie, ciesząc się nawet odrobinę z faktu, że pierwszy raz od dawna będę miał możliwość umycia się w ciepłej wodzie.
- Michael, śpisz? - Jęk chłopaka sprawił, że wybudziłem się ze snu całkowicie.
- Teraz już nie. - Zacząłem żałować, że to mieszkanie jest tak maleńkie, iż przez uchylone drzwi widać wersalkę w drugim pokoju. Musiałem oglądać jego parszywy uśmieszek.
- Świetnie.
- Co w tym takiego świetnego, Hemmings?
- Ja nie śpię i bolą mnie plecy, ty chociaż nie śpij.
- Marudzisz. - Założyłem poduszkę na głowę. - Dobranoc. - Kopnął drzwi, by otwarły się na oścież, to znaczy do momentu, w którym drewno uderzało o łóżko, które natomiast zajmowało niemal całą sypialnię.
- Obejrzymy coś? Albo pośpiewamy, znasz piosenki Hurts?
- Luke, do cholery.
- Wiesz z czym mi się kojarzy ta kanapa? - Teraz to ja jęknąłem. - Moja kuzynka opowiadała, że chirurg plastyczny jej babci żył kiedyś u Słowian... I mieli tam okropne warunku. Nie bardzo wiem o co chodziło, ale każdą patologię nazywała PRLem. Ta kanapa jest jak z PRLu.
- Zawrzyj mordę, Stalin. - Luke zaczął się śmiać.
- Mikey, a wiesz co jeszcze?
Coś we mnie zawrzało. Nie wytrzymałem. Zdejmując poduszkę z czoła, usiadłem i włączyłem lampkę nocną. To znaczy tancerkę hula, która miała na głowie żarówkę.
- Co robisz? - zapytał Luke.
Nic nie mówiąc przesunąłem się trochę, zbierając wcześniej kołdrę i poduszki na jedną stronę posłania. Przeniosłem na chłopaka wyczekujące spojrzenie.
- Mike?
- Idziesz, czy nie?
- Ale...
- Ten materac nie ma sprężyn, chodź tu i skończ wreszcie gadać.
Nie musiałem dwa razy powtarzać. Luke rzucił mi swoje pościele, a potem wraz z kubkiem już zimnej herbaty wsunął się pod kołdrę.
Moje łóżko zawsze wydawało mi się największym, w jakim kiedykolwiek spałem, ale kiedy wylądowaliśmy tam we dwoje miejsca było o wiele mniej. Nasze uda stykały się ze sobą przez materiały dwóch pierzyn. Westchnąłem ciężko, gdy Luke zaczął szukać sobie pozycji do spania.
- Mogę wyłączyć światło?
- Myślałem, że jeszcze pogadamy...
- Idź. Kurwa. Spać. - Oberwał kuksańca w bok.
Pomieszczenie znów spowiło się ciemnością, a ciszę przerywało tykanie zegara i głośna praca lodówki. Mimo, iż ruchy miałem ograniczone i tak cieszyłem się chwilą błogiego spokoju.
- Rzeczywiście wygodniej - wyszeptał. - Dobranoc, Mikey.
Nie odpowiedziałem, po prostu znów założyłem poduszkę na głowę, a przez to, że leżeliśmy podobnie, to znaczy obejmując kołdry, nasze tyłki się dotykały.
- Weź tą wielką dupę - wysyczałem, kiedy Luke zaczął się rozpychać. Posunąłem go trochę na łóżku.
Nie minęło dużo czasu, kiedy miałem na policzku jego rękę. Odrzuciłem ją chamsko i mocno z nadzieją, że się obudzi i ogarnie. Gdzie tam. Chwilę potem objął mnie nogami w pasie. Co za przylepa.
Zirytowany do granic możliwości... Skończyłem leżąc do góry nogami.
Nigdy. Nie. Pójdę. Na. Tę. Zabójczą. Kanapę.
Rano Luke powiedział, że okropnie chrapię, czego nie słyszał aż tak przez zamknięte drzwi.
Dobrze ci tak! To była nieplanowana zemsta!
Siemanko Ziomeczki!
Mikey jeszcze nie wie, jak bardzo pokocha przylepność Lukeya, he he. Ten rozdział podoba mi się średnio, ale ostatnia scena jest urocza, idk. W nastęnym poznacie Justina (wyobrażam go sobie jako Biebera cri), który będzie miał trochę na pieńku z Cliffordem, no ale to tyle spoilerów.
Jak mija wam dzień? Ja idę do szkoły w środę, w czwartek moja szkoła ogólnie ma wolne, a w piątek zakończenie i baja bongo cri.
Btw. Zaczęłam już pisać Between the Pages, dlatego serdecznie zapraszam na mój profil, gdzie jest już nowe ff o muke'u. Trochę poważniejsze niż 2bb, ale wciąż nie będzie to nic wielce smutnego, obiecuję ;*
Macie Hurtsów na górze aw
All the love, Polsat xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro