Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4$

     Stadion New York Mets był zamknięty o tej porze. Dochodziła bowiem pierwsza, a żadne wydarzenie nie miało miejsca, zatem nie zaistniała potrzeba, by go otwierać. Przynajmniej ci, którzy mieli takie tego prawo, nie pałali chęcią do zapraszania turystów. My właściwie... Nie byliśmy turystami, więc o czym ja w ogóle mówię? 

   - Kumpel Ashtona z liceum miał kumpla, którego ojciec był ochroniarzem tutaj. - Wyciągnąwszy z kieszeni kluczyk, rozejrzałem się dookoła i wsunąłem go w zamek wyjścia ewakuacyjnego. - A Ash dorabia sprzedając hot dogi w weekendy. 

   - To nielegalne. - Luke wyglądał na przerażonego. Błąd. Luke był przerażony, co nie tyle mnie bawiło, a także rozczulało w pewien sposób. 

   - Gdybym martwił się o kodeks karny... - Zmarszczywszy nos, przeniosłem wzrok na zakapturzonego Hemmingsa. - Prawdopodobnie spotkalibyśmy się w przytułku dla bezdomnych. - Wywrócił oczami. 

   Mijaliśmy korytarze w ciszy, próbując unikać kamer, ale nawet jeśli zarejstrowałyby nas... Co z tego? Miałem szczęście w takich sprawach. No i wszelkie niedogodności potrafiłem załatwić dyplomatycznie. W przeciwieństwie do Luke'a czułem się zrelaksowany. On wręcz dygotał ze strachu. 

   - W życiu trzeba sobie radzić, wiesz? - mruknąłem pod nosem. - Nie możesz patrzeć tylko na to, co moralne. 

   - Gdyby wszyscy postępowali niemoralnie, po cholerę w ogóle spisywać jakiekolwiek zasady moralności? - Machnąłem ręką. Pokierowałem się prosto do bufetu, skąd wziąłem bułki i zimne parówki do hot dogów. Nie mogliśmy uruchamiać żadnych urządzeń. 

   - Dlatego potrzebni są ludzie, jak ty. 

   - To znaczy? 

   - Świat potrzebuje cieniasów. - Zgarnąłem jeszcze musztardę, byśmy po chwili mogli stanąć na trybunach. 

   - Nie jestem cieniasem. 

   - Tsa, ja nie jestem punkiem. 

   Rozejrzałem się dookoła, a uśmiech wymalował się na moich ustach. Luke natomiast zamarł. Błękit w jego oczach wydał mi się wtedy bardziej nasycony. Powoli oblizał dolną wargę. Przeczesał opadające na czoło włosy palcami. Odniosłem wrażenie, że zapomniał o fakcie, iż włamaliśmy się tam bezprawnie. 

   - Nigdy tu nie byłem. 

   - Jak to nigdy? - Zacząłem wspinać się ku szczytowi trybun, chyląc się na wysokość krzeseł. Hemmings powtarzał moje ruchy, lecz jego spojrzenie wciąż wracało w stronę boiska. - Przecież to nowojorskie "must have". - Wybrałem sobie miejsce, by tuż obok móc ułożyć nasze łupy, Luke natomiast usiadł tak, żeby jedzenie znalazło się między nami. 

   - Naprawdę. - Wzruszył bezradnie ramionami. 

   - Statua Wolności. - Pokręcił przecząco głową. - Muzeum Historii Naturalnej? Rockefeller Center, Radio City Music Hall?

   - Nigdy nie miałem do tego głowy, no chyba, że wycieczki w przedszkolu się liczą. 

   - Jesteś nowojorczykiem! 

   - Właściwie urodziłem się w Sydney... 

   - Mniejsza, Boże, Luke... Zapiszemy sobie trasę wycieczek, zabiorę cię w takie miejsca... - Chłopak ze śmiechem zrobił sobie zimnego hot doga, polewając go musztardą. 

   - Myślałem, że nie stać nas na batonik w Tesco, chcesz wydawać forsę na... 

   - Nauczę cię kultury, cholera!

   - Powiedział facet, który najpierw leje musztardę do ust, a potem je bułkę. - Oboje zaczęliśmy chichotać. - Bywałem w różnych miejscach. Teatry, pałace, mieszkałem w hotelu Plaza, kiedy remontowali mi pokój... 

   - Ale nie widziałeś Nowego Jorku z perspektywy Statuy Wolności! 

   - Widziałem Paryż z wieży Eiffela, liczy się? 

   - Nie. - Rozłożyłem się na fotelu wygodniej, przerzucając nogi przez następny. - Gdzie jeszcze byłeś? - Luke zrobił minę, jakby to nie miało żadnego znaczenia. Ale dla mnie... No cóż. - Kiedy zdobędę światową sławę, zrobię trasę w głównej mierze po Europie. 

   - Nic wielkiego tam nie ma. 

   - Jak to nic? Chociażby Paryż... Nie chciałbyś po prostu posiedzieć nad Sekwaną? Albo zjeść włoską Pizzę. Marzę o Rzymie, gdybym mógł, zamieszkałbym tam... 

   - Gorąco. Nie lepsze Hawaje, albo Malediwy? Piękne plaże.

   - Ale pomyśl tylko o historii Włoszech... 

   - W Moskwie jest zimniej. Albo w Szkocji, ja zamieszkam w Szkocji... Nie. W Nowej Zelandii. - Spojrzałem na niego, jak na idiotę. - No co? Zawsze chciałem zobaczyć Nową Zelandię!

   - Będziemy się odwiedzać. 

   Po pewnym czasie nasze nogi opadały na oparcia, a głowy zwisały ku dołowi. Hot dogów zostało rzeczywiście niewiele... Musztardy nie było już wcale. 

   - Car Lucas Hemmings. 

   - Moje imię to Luke. Po prostu, Luke, do diabła, Cezarze Michaelu! 

   Zamilkliśmy na chwilę. Było spokojnie, dość chłodno, ale przyjemnie. Opuściłem powieki. Czułem się o wiele lepiej, niż jakbym poszedł tam sam i wiedziałem o tym. Nie potrzebowałem nikogo więcej do towarzystwa. Wystarczyła rozmowa z Luke'iem, na jakikolwiek temat, bym poczuł się bardziej beztroski. Chciałem udowodnić chłopakowi, jak miło można żyć bez pieniędzy, nie planując właściwie niczego. 

   Otworzyłem oczy, zerknąwszy w jego stronę. Wyglądał na spokojnego, zrelaksowanego, jakby rzeczywiście zaczęło być mu doskonale wszystko jedno. Ponadto wciąż leżeliśmy do góry nogami, dlatego jego jasne włosy tak zabawnie sterczały.

   - Dziękuję - powiedział wreszcie, sięgnąwszy po ostatnią bułkę. Parówki zniknęły jako pierwsze. 

   - Proszę. - Wtedy to on spojrzał na mnie, z uniesionymi brwiami. - Nie powiem nie ma za co, bo nawet nie płacisz czynszu. - Hemmings prychnął. 

   - Nie chodzi o mieszkanie, a może właśnie o to chodzi... Nie rozumiem dlaczego się zlitowałeś. - Nic nie odparłem. - Możesz wytłumaczyć się w przyszłości, bo.. 

   - Nie, jest okej. Uznałem, że. - Urwałem sobie kawałek bułki Luke'a, gdy miał ją w zębach. - Możesz okazać się fajnym gościem. Ten U Góry wylał na ciebie kubeł zimnej wody, a ja postanowiłem rzucić ci ręcznik. Ja jestem na minusie, ty jesteś na minusie. Może nie zdałem z matmy, ale wiem, że dwa minusy dają plus. - Skinął. - I się nie pomyliłem. Lubię cię, Luke. 

   - Ja też cię lubię, Mike... Moi wszyscy "przyjaciele" kopnęli mnie w tyłek. Szanowali mnie, bo zawsze stawiałem drinki. - Zamyślił się na moment. - Ej... - Zaczął się śmiać. Tak po prostu śmiać, a ja uznałem, że to jeden z najzabawniejszych dźwięków na świecie. Chłopak aż spadł z fotela, przy okazji kopiąc mnie w łydkę. 

   - Au! - Oboje ostatecznie klapnęliśmy pod siedzeniami. - I czego rżysz? 

   - W pierwszej klasie na dzień ojca. - I znów śmiech. - To żałosne, ale w pierwszej klasie na dzień ojca napisałem tacie w laurce, że kocham go bardziej, niż mama jego forsę. - I ja parsknąłem. 

   - Dziecko prawdę ci powie.

   - Mikey?

   - Mhm?

   - Ja chcę złotą wannę. - Oparł czoło o moje ramię, dlatego wciąż chichocząc zacząłem głaskać plecy chłopaka. - Wypełnioną dolarami. I krem bryle. 

   - O nie, powiedz to jeszcze raz! 

   - Bawi cię mój akcent? - Odsunęliśmy się od siebie. I wtedy spojrzałem na godzinę. 

   - Uwielbiam twój akcent, a teraz zbieramy się stąd, muszę być w pracy za cztery godziny. 

   - Ale powiedz, że masz jakieś drobne na autobus. Nie mam siły biegać. - Pomogłem Luke'owi wstać z ziemi, byśmy po chwili mogli niepostrzeżenie opuścić stadion. 

   - Pojedziemy metrem. - Poruszyłem zabawnie brwiami. 

   - Nie puszczę twojej ręki, Clifford, znam legendy o tym metrze.  

   - To nie legendy, Hemmings, to sprawozdania. - Tak. Straszyłem go. Tak. Uwielbiałem widzieć, jak panikuje, bo zachowywał się jak przerośnięte dziecko. 




    Komunikacja miejska w Nowym Jorku praktycznie nigdy nie pustoszała do zera, dlatego nie byłem szczególnie zaskoczony faktem, że nie zostaliśmy sami w metrze. Luke zrobił właśnie tak, jak powiedział. Mocno ścisnął moją dłoń, z obrzydzeniem siadając na wolnym miejscu. Nie przeszkadzały mi jednakże dziwaczne spojrzenia starszych ludzi, którzy zapewne wzięli nas za parę, szczególnie, gdy głowa Hemmingsa opadła na moje ramię. Zasnął. 

    Obserwowałem jak powoli oddycha i wtedy po raz pierwszy poczułem, że jestem za tego chłopaka w jakiś sposób odpowiedzialny. Że muszę się nim zaopiekować... 

    Jak to się mówi... challenge accepted. 


    Jeśli to ostatni w życiu dzień, jeśli jutra nie ma być na pewno, z każdym łykiem żal mi coraz mniej, jest mi doskonale wszystko jedno!

   Siemanko ziomeczki!

    Już prawie koniec roku, więc przybywam z rozdziałem. Na jutro mam 20 stron wypracowania, a na piątek sprawdzian z Niemca, a potem haj lajf! Cri. Jak tam końcówka? Doczołgaliście się? A może wciąż się czołgacie? I jakie plany na wakacje? Ja 4 lipca znikam stąd nad morze z Karoliną i wracam, jak skończy nam się forsa, czyli prawdopodobnie szybko. 

    Btw. NA 200 PROCENT BĘDZIE POWAŻNIEJSZE FF O MUKE'U. Ale znacie mnie, żadnych depresji, łaków itp ;-) Książka o pisarzu i jego inspiracji. Niemniej niczego psycho się też nie spodziewajcie. Po prostu pomóżcie z tytułem. 

    Between the pages czy Sweet Sins? ;-)

   All the love, Polsat

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro