26$
Zajęci niczym wpatrywaliśmy się tępo w dal i po prostu oczyszczaliśmy nasze umysły z nadmiernej ilości kolejnych trosk. Trosk, które paraliżowały od góry do dołu. Trosk niewypowiedzianych na głos. Trosk istniejących w bezprawiu. Bo tak właściwie nie mieliśmy czym się martwić, póki mieliśmy siebie, co zdążyłem odkryć trzymając Luke'a przy sobie niemal bity rok. Z niewiadomej przyczyny ten chłopak znaczył dla mnie więcej, niż cała rockowa kariera, planowana od pierwszej gitary. Z niewiadomej przyczyny zaprzątał moją głowę częściej, niż bym tego chciał. Z niewiadomej przyczyny pełnił rolę nie tylko przyjaciela - powiernika, ale także swego rodzaju obiektu, na którym zawieszałem wzrok, gdy tylko miałem okazję. "Bo tak" - kolokwialnie rzecz ujmując. Chciałem go mieć. Na własność. Bo tak i kropka. W mojej głowie stworzył się beznadziejny Sajgon, a ja sam straciłem chęć, by układać przysłowiową układankę.
Wiecie? Na filmach jest inaczej, bo na filmach główne postaci są... głównymi postaciami. Ich niesamowicie podkoloryzowane historie zaplanowano już z góry, a każdy widz doskonale zdaje sobie sprawę, niemalże od początku trwania seansu, że to właśnie ich połączy coś specjalnego. I tutaj zaczynają się schody jeśli chcemy mówić o życiu prawdziwym. Ponieważ skutki naszych wyborów nie objawią się po godzinie, czy dwóch i napisy końcowe. Skutki naszych wyborów odczuwać będziemy całe życie. Dlatego dokonywanie tak znaczących jest wręcz obezwładniające, gdy człowiek przyzwyczaił się już do rutyny.
- Wciąż myślisz o pracy? - zapytał Luke, wycierając buzię po swoim hot-dogu.
- Nie, teraz kminię sens życia.
- Po co?
- Bo... - Westchnąłem ciężko. - Nie potrafię ułożyć pewnych spraw.
- Chcesz o tym pogadać? - Poczułem dłoń Luke'a na swoim ramieniu.
- Raczej nie.
Milczeliśmy. Ręką chłopaka opadła wreszcie na moje kolana, a ja niepewnie powiodłem po niej palcami. Kiedy byliśmy blisko pojawiała się ta intymność i nie wiedziałem w jaki sposób pozbyć się jej, skoro wciąż defakto nazywaliśmy się przyjaciółmi.
- Możesz uchronić mnie przed tym, czego pragnę?
- Nie rozumiem...
- Nieważne.
- Michael. - Luke splotł nasze palce razem. - Chyba to ja muszę z tobą pomówić. - Skinąłem.
- Więc mów.
Spojrzeliśmy po sobie. Widziałem błysk w jego błękitnych oczach. Wziął oddech, jednakże zamilkł chwilę potem.
- Wyrzucę - mruknąłem chcąc przerwać ciszę, a zabrawszy papierki po hot-dogach i puszki, podszedłem do kosza na śmieci.
Moją uwagę skupił jednak automat z piłeczkami. Uśmiechnąłem się głupio. Może wreszcie przerwałbym niezręczność. Może wreszczcie znów stałbym się cholera punk-rockowy! Nie pytajcie jaki wpływ miała mieć na to gumowa piłka. Niestey okazała się być plastikowa, a w środku... widniał równie plastikowy pierścionek.
Wpadłem na kolejny jakże światły pomysł.
Dość zadręczania się.
Dość, przecież życie to tylko zabawa... nic poważnego.
Mój uśmiech stał się bardziej zawadiacki, a ruchy adekwatne do rytmu so far away w Charlotte.
- Co ty robisz? - Hemmings uniósł jedną brew.
- Tańczę.
- Ale, że tak na stacji?
- Co kogo obchodzi jakiś przypał, chcę się dobrze bawić, bo mam wrażenie, że połknąłem ostatnio kij.
- To dobre wrażenie, Mikey.
- Więc chodź tu do mnie!
- Ja...
- Wiruj dziwko. - On aż się zachłysnął.
Kiedy Luke wstał i zrobił kilka kroków, podałem mu plastikowy pierścionek. Zmarszczył czoło.
- Czy Ty, Luke'u nie Lucasie wyjdziesz za mnie? - Próbowałem się nie roześmiać.
- Żartujesz?
- Mhm. - Zachichotałem.
- Och... w takim razie... Nie wyjdę za Ciebie na niby, Michael.
- A to niby dlaczego? - Myślałem, że wciąż się droczymy...
- Bo nie chcę bawić się w moje marzenia, jakkolwiek to zinterpretujesz.
- Och. To znaczy, Lu, ja tylko. To jest my. To jest ty... Ja...
- Ty wciąż jesteś hetero, hm?
- Niekoniecznie - szepnąłem po momencie zastanowienia. - I znasz mnie m tyle, by wiedzieć jak bardzo lubię robić szalone rzeczy oraz podejmować nieprzemyślane decyzje, dlatego wiesz co...
Nie dokończyłem. Luke mnie pocałował. Trochę nieudolnie i mocno, ale zrobił to, a ja aż upuściłem plastikową biżuterię oraz wszelkie wątpliwości.
- To dopiero było szalone.
- Uczę się od najlepszych, Clifford. Wracajmy do domu.
Tyle, że ja już czułem się 'w domu'.
Napisałam go na telefonie. Przepraszam za jakość i dluga nieobecnosc x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro