$20
Piosenka jest moim życiem.
- Dobry wieczór...
- Mieliście panowie rezerwacje?
- Nie wiem, może on wie? – Podsunąwszy kobiecie pieniądz, wskazałem na twarz na banknocie. To nie tak, że zamierzałem przekupić ją piątakiem...
- Niestety nie mamy rezerwacji. – Luke uśmiechnął się przepraszająco i się rozejrzał. Zobaczył właściciela, którego oczywiście znał. Złapali kontakt wzrokowy, chłopak posłał mu proszące spojrzenie, więc tamten na chwilę odstawił robotę i podszedł. Jak się później dowiedziałem, znał Luke'a od dziecka, jego ojciec często miał tam spotkania biznesowe. – Znajdź im jakiś ładny stolik, Eldico. – Zwrócił się do kobiety.
Zaczęli coś szeptać. Przez chwilę gawędzili, podczas gdy pani o imieniu Eldica posadziła nas pod samym oknem.
- Wyglądacie razem bardzo ładnie
- John...
- No dobrze, już nic nie mówię. - Staruszek zostawił nas samych, a Luke przejrzał menu.
- Widząc te ceny uświadomiłem sobie jak bardzo zmienił mi się światopogląd, na mój gust nawet woda jest tu za droga. – Nie odpowiedziałem nic.
Podparłem Polik na dłoni i zacząłem się zastanawiać. Czy John rzeczywiście myślał, że byliśmy tam na randce? A jeśli tak, co z tego? Może podświadomie zabrałem go na randkę. Nie, to głupie, przecież nie byłem... Walić to.
- Lu, powiem ci żart. - Patrzyłem na ceny i dosłownie, kisłem. - Przychodzi Luke z Michaelem do restauracji i podchodzi kelner. Co podać? - Pyta. Jakiś rzadki afrykański przysmak. Wody?
- To było takie suche. Mike, nie stać nas.
- Cicho... mam kartę Caluma, najwyżej będziemy mu oddawać w ratach... – Rzuciłem okiem na menu znów. - Szampana? Ej może powinienem mówić z brytyjskim akcentem.
- Nie! Błagam. – Ściszył ton. –Dobra, wezmę... - Przepraszam, wielbię was wszystkich, ale nie powtórzę tego francuskiego zdania.
- A ja mogę frytki? - Nie zrozumiałem nic, naprawdę . – Chodziłem na Francuski rok, później nie zdałem przez francuski, bo jak się okazało miałem chodzić więcej niż rok.
- O Boże, Michael - Śmiał się ze mnie. – Rozbrajasz mnie takimi właśnie rzeczami. – Odłożył karty. – Weź to, co ja, zasmakuje ci.
- Nuggetsy dinozaury i frytki z majonezem to nie tu? Okej niech będzie. Ufam ci Hemmings. Zamów bo ja się kurwa ich wszystkich boję. – Postawiłem na najprostszą w świecie szczerość.
- To ty chciałeś tutaj przyjś. - Uniósł ręce w obronnym geście. - Zawsze możemy się jeszcze wycofać i iść do McDonalda.
- Nie. Ma być klimatycznie i snobistycznie. Naucz mnie być snobem. Ty, może powinienem palić cygaro?
- Ta pewnie, jeszcze szklaneczka whisky z lodem i miętą, jak Gatsby. – Zamówił, co zamówić miał i ładnie podziękował. Wewnętrznie lał, ale przeważała ta część, która była rozczulona. Powiedział mi o tym, ale nie wtedy.
- A potem mówisz mi Sherlock. Wybacz Luke naprawdę się na tym nie znam. Jak to jest być bucem? Powiedz mi więcej o życiu na Manhattanie.
- Nie ma o czym mówić, naprawdę. Życie jak życie, po prostu takie kolacje są na porządku dziennym i takie tam. No i wiesz, na moje nie musimy być bucami, żeby było fajnie.
- Zawsze chciałem urodzić się w wyższych sferach i pluć na leniwe gosposie. Miałeś nanię. - Poruszyłem zabawnie brwiami - Seksowną Nianie Franię?
- Nie była seksowna, miała sześćdziesiąt lat, potrójny podbródek i zeza. Gryzłem ją po kostkach do trzeciego roku życia i prawdopodobnie jest powodem, dla którego jestem gejem.
Zacząłem śmiać się tak szczerze i głośno, ale zasłoniłem usta, rozejrzawszy się po ludziach. Odchrząknąłem.
- To znaczy. – Użyłem grubego głosu. – Ho ho ho.
- Pachniała jak rosół... - Zmarszczył swój piękny uroczy nosek. - Nie lubię rosołu. - Rodzice mnie po prostu nie kochali. Ale i tak najlepszy był mój tata, który zamówił mi prostytutkę, kiedy powiedziałem mu o swojej orientacji... Stwierdził, że ładna kobieta i dobry seks mnie naprostują.
- Chrystusie, co zrobił?! Kocham twojego ojca, Luke! Ile miałeś lat?
- Siedemnaście. Oczywiście nie uprawiałem z nią seksu. Rozmawialiśmy. Wysyłamy sobie kartki na święta. Właściwie to wysyłaliśmy.
- Dlaczego ja o tym nie wiem? – Wzruszył ramionami.
Przynieśli nam szampana, a później jedzenie, choć szczerze mówiąc zapomniałem już, że coś zamawialiśmy, tak bardzo wciągnąłem się w rozmowę z Luke'iem.
- Okej. Teraz mnie naucz, którym widelcem co jeść i co z tego jest ozdobą. Spojrzałem na talerz. - Kiedyś na weselu zjadłem tylko ozdoby, a reszta została... także nie mów na wyczucie.
- Kretynie, boli mnie brzuch od śmiechu. – Nie zważając na moje niekompetencje, cierpliwie mnie edukował. – Jakby coś, pytaj.
- Będę. - Zabrałem się za jedzenie... wolałem pizze, swoje zapiekanki i naleśniki Luke'a.
Mówiliśmy jeszcze o jego przyszłej pracy w reklamie, a później o mojej konieczności zmiany zawodu, aż wreszcie uniosłem kieliszek w górę.
- Właściwie... Za nas, bo za trzy dni zbiorę cię z chodnika i zaproszę do kuchni przez okno.
- Jejku, serio za trzy dni?
- Za trzy dni spędziliśmy ze sobą ich równe 365, bez żadnego w rozłące. To chore, ale chyba to lubię. – Wypiłem zawartość lampki. - Gdzie tam chyba. Uwielbiam to, a przecież rozważałem wypieprzenie cię na bruk.
- Och, Mikey, to takie urocze. – On również doładował się procentami. – Jak ja to wytrzymałem... - Powiedział bardziej do siebie, niż do mnie.
- Trochę dorosłeś, widzę to. – Kopnąłem go pod stołem - Ale tylko trochę. – Wróciłem do jedzenia. - Zrobisz mi jutro naleśniki prawda? Wolę naleśniki.
- Zrobię ci naleśniki. Ale ty zrobisz zapiekankę na obiad. Kocham kiedy gotujesz. – Przez chwilę nic nie mówił. – Szczególnie przyjemnie się na ciebie patrzy.
Rozejrzałem się po gościach. Jakiś pan przyglądał mi się w uwadze.
- Ho ho ho!
- Michael, nie. – Luke aż poczerwieniał. – Przepraszam, dawno nie był wśród ludzi.
Nie mogłem i wreszcie parsknąłem.
- Kocham twój śmiech. – Tak jakoś przypomniało mi się wyznawanie miłości do Alison przez Scotta w Teen Wolf. Ale odpędziłem tę myśl.
Zaśmiałem się więc znów, specjalnie dla Luke'a, a potem dopiłem szampan.
- Jest taki dziwny, w sensie... Mój śmiech. Ekhm, możemy zabrać butelkę ze sobą?
- Nie rób cebuli, proszę. – Luke'a naprawdę bolał brzuch od śmiechu.
- Dobra, więc będę siedział tu, aż tego nie wypijemy, bo zapłaciłem. Ej, może weźmiemy chusteczki i wykałaczki? I mydło z łazienki? – To było już żartem, choć Hemmnings znał mnie na tyle, by wiedzieć, że jestem do tego zdolny.
- Michael nie. Bo cię stąd wyprowadzę. – Użył niskiego, seksownego, stanowczego głosu.
- Lucas, kocham ten poważny ton. - No cóż, może wtedy nie myślałem, że w ten sposób wyznaję mu miłość naprawdę, ale było w Luke'u tyle rzeczy, które kochałem. Każdą z osobna mógłbym nazwać i opisać, a później dopisać do niej „kocham". - Ale skoro nie chcesz być przedsiębiorczy.
- Clifford, ja nawet nie nazywam się Lucas, okej?
- Wiem, ale to tak fajnie brzmi. – Napiłem się z gwinta, a potem zerknąłem na salę i grzecznie nalałem do kieliszków. – Zapiekanka, albo... Sam nie wiem... Murzyński placek?
- Musisz gotować mi go częściej. Albo lepiej nie, bo będę gruby.
- Już jesteś spasłeś się, kurwiu. – To nie była prawda, ja tylko... mówiłem to już złośliwie, podobnie z resztą jak „zgol rudą brodę", mimo wszystko wciąż uważałem go za najpiękniejszą istotę na świecie.
Ciężko było mi rozstać się z pieniędzmi, kiedy doszło do zapłacenia rachunku, ale zrobiłem to i razem wyszliśmy na zewnątrz.
- Okej, teraz mi smutno. – Chyba rzeczywiście się zmartwił. Nie zawsze rozumiał, jak denerwujący jestem dla wszystkiego i wszystkich, ale wyłącznie mnie tym rozczulił.
- Naprawdę ci smutno? Luke żartuję! - Zacząłem się śmiać, szliśmy Manhattanem jakby naprawdę było nas stać na cokolwiek stamtąd.
- Wal się - dźgnął mnie chamsko w żebra. - Dzisiaj przytulasz się do poduszki.
- Naprawdę żartuję! Byłem szczery, wiesz? Bo jesteś takim życiowym wygrywem.
- Nie jesteś czasem zbyt punk-rockowy na takie wyznania? – Prychnąłem.
- Więc zapamiętaj ten dzień, bo następne takie wyznania za rok, grubasie!
- Nienawidzę cię. – Luke zaczął mnie bić, z czego śmiałem się w głos. Wreszcie oddałem mu chamskiego Plaskacza prosto w tyłek, niczym taniej dziwce. Chłopak pisnął zaskoczony.
- Nie zrobiłeś tego.
- To było zbyt homo? – Uśmiechnąłem się niewinnie. – Wybacz, poniosło mnie.
- No. Homo! – Oddał mi. – Aż mnie ręka zabolała!
- Nie... nie wierzę w ciebie! - Założyłem ręce na piersiach, a potem wskoczyłem mu na plecy. – Popylaj, Beduinie.
- Wstyd mi za ciebie. – Złapał mnie, żebym nie spadł i ruszyliśmy w drogę. – Stary, napierdalasz na mnie, ale weź schudnij.
- Nie zamierzam, ale tobie się przyda, więc trzymaj tempo, może nie będziesz w szóstym miesiącu. – Nie żeby Luke wciąż miał talię – marzenie każdej nastolatki, ale jest pewna różnica między facetami, a kobietami. My wolimy sobie dogryzać.
- Naprawdę mam teraz ochotę cię puścić. – Była jednak też pewna różnica między nami. Luke'iem, a Michaelem, nie pomyślałem jeszcze wtedy, że on potrzebuje takiego słodzenia, by nie dostać paranoi.
- Kocham cie takiego, jakim jesteś, wiesz o tym. – Oplotłem chłopaka nogami w pasie i chwyciłem mocniej za szyję. – Kocham cię... - I właśnie wtedy powiedziałem te słowa. Może nie było to romantyczne wyznanie, jednakże zdecydowanie było szczere.
Szukamy różnic? Taka była różnica między Ashley a Luke'iem. To Luke'a kochałem, dlatego nie ożeniłbym się z nią... ale wtedy o tym nie myślałem. Właściwie rzecz ujmując, ja wtedy wcale nie myślałem.
On tylko uśmiechnął się sam do siebie i przyśpieszył tempa, wymijał ludzi wydając przy tym dźwięki jak bawiące się samochodzikiem dziecko.
- I to ponoć ja jestem cebulą. – Pociągnąłem go za włosy. Kierowałem nim. - Wiesz co? Walmy to ci ludzie i tak nas nie znają.
Okręcił się ze mną na plecach i przy okazji się śmiał. Ale wtedy zadzwonił telefon, więc mnie puścił, lecz tak, żebym nie spadł.
- Będziesz miał coś przeciwko jeśli odbiorę?
- Odbieraj, kupić bilety czy jedziemy na gapę? – Spojrzałem na rozkład jazdy autobusów. Auto musieliśmy zostawić na parkingu, bo wciąż byliśmy trochę pijani, a Charlie nie mogła zostać rozbita.
- Kup te bilety. - Odebrał. - Hej Dick. – Wywróciłem oczami.
- Hej Dick. – Sparodiowałem głos Luke'a i udałem, że wymiotuję. Hemmings uniósł obie brwi, choć w głębi duszy wiedziałem, że hamował śmieć z tej udanej parodii.
Skupiłem się na tabliczce, podczas gdy oni rozmawiali. Chyba się umawiali
- Mamy autobus za dziesięć minut. – Uśmiechnął się, ale nie do mnie, a gdy to do kogo się uśmiecha do mnie dotarło, mój uśmiech zbladł. Och... Och. To ukłucie w sercu było niepotrzebne, prawda?
- Okej, czekaj na mnie. – Luke się rozłączył i spojrzał na mnie. - Wiesz, Dick chciałby uczcić to, że dostałem pracę no i ten... Ugh to tłumaczenie się jest głupie, przepraszam.
- Och – podrapałem się po karku, a potem skinąłem. – Jedź do niego, masz rację... wezmę ten bilet kiedyś się pewnie przyda i ten... baw się dobrze. Żebyś mógł jutro usiąść, nie? Właściwie to i tak miałem zaraz położyć się spać, pewnie byś się nudził i...- Objąłem go po przyjacielsku. - Dobranoc Lukey, - Próbowałem zagadać to dziwne coś, co czułem... tę zazdrość i złość. Nie mogłem tak.
Luke chyba wiedział, co ten słowotok oznacza, bo przedłużył nasz uścisk
- Jutro ci to wynagrodzę, obiecuję i zrobię ci tyle naleśników, że będziemy grubi razem.
- Nie jesteś gruby, Luke. - Położyłem policzek na jego ramieniu. - Nie ma sprawy, naprawdę. - Wiec dlaczego brzmisz jakby była sprawa?! Ugh, próbowałem to stłumić. - Leć i go przeruchaj.- Odsunąłem się trochę. Poczułem, że to, co zamierzam zrobić jest chyba zbyt homo - dobranoc, Lulu. - Cmoknąłem delikatnie jego policzek. - To był punk-rockowy cmok - Trzepnąłem go jeszcze w nos. - Żebyśmy się źle nie zrozumieli! - Autobus przyjechał, a ja na legalu wsiadł do niego.
Jak już mówiłam, albo nie, zależy która aktualizacja się opublikowała, muke to moja religia haha, a ten rozdzial i poprzedni są jednością, tylko zbyt długą. Co myślicie? Btw, następny będzie z perspektywy Luke'a, czyli pisany przez OriginalQueer mam nadzieję, że się spodoba ;-)
Odpowiedzcie mi proszę, którego z chłopaków lubicie najbardziej? W sensie z nich dwóch.
Jaką postać 2planową lubicie najbardziej?
Nie przeszkadza wam ten luźny styl i niewymagająca fabuła?
Chcecie podobny klimat muke'a po 2bb, które się jednak jeszcze nie kończy?
All the love, zrobiłabym w q&a do bohaterów, ale z tym jest tu macz roboty, cri.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro