$16
Piosenka na górze to moje życie. Wielbię ją, włączcie.
Środowego popołudnia w marcu, obudziłem się przez jęki Luke'a, co może nie byłoby takie dziwne, gdyby chociaż leżał obok mnie w łóżku. Hemmings często jęczał. Jakkolwiek to brzmi, on po prostu nie potrafił wstać bez wydania z siebie tego dziwnego dźwięku pełnego żałości. Podobnie zachowywał się gdy nie mógł zasnąć, albo kiedy coś irytowało go do stopnia łez z bezradności. Czasem odnosiłem wrażenie, że Luke jest kobietą i co miesiąc, podobnie jak one, staje się nieodgadnioną pulą nienawiści, smutku, depresji oraz obżarstwa. Naprawdę, wiem o czym mówię. Mieszkając jeszcze w domu rodzinnym, niemal dzień w dzień wysłuchiwałem, iż jedna z sióstr jest nietykalna.
Miałem ich pięć, ja byłem szósty, dodać mamę, tatę, psa i dwanaście kotów, bo Musztarda ciągle się kociła, wychodzi... Wiele stworzeń pod jednym dachem. Ale radziliśmy sobie. Mama, to znaczy Karen zawsze miała rękę do dzieci, w jej ślady poszła Mary, czyli najstarsza córka pani Clifford, która w tym roku skończyła trzydzieści lat. Wysłałem jej esemesa z życzeniami. Wysyłałem je wszystkim siostrom w urodziny, czy święta. Później były bliźniaki. Ja i Michelle. Byliśmy do siebie podobni pod względem zachowania, Zamiłowania do farbowanych włosów oraz pasji muzycznej. Poza tym łączyła nas jeszcze szkolna ławka. Następna urodziła się Madeline, siedemnastoletnia w czasie opowiadanej historii, najmłodsza była Miley, nazwana tak przez Michelle po Hannah Montanie.
Lecz mimo hałasu, ciągłego rozgardiaszu i praktycznego braku własności prywatnej, lubiłem swój dom. Lubiłem być królikiem doświadczalnym Mary, która studiowała psychologię. Lubiłem rozrabiać z Michelle, ucząc ją chwytów gitarowych. Lubiłem zgrywać przykładnego, starszego brata Madeline, lubiłem zabierać Miley na spacer i przede wszystkim... Lubiłem mieć mamę.
Wróćmy jednak do Luke'a. Chłopak stał przed lustrem w łazience, z buzią jeszcze od pasty, próbując wciągnąć na tyłek swoje damskie, czarne rurki. Szło mu natomiast marnie, jakby zatrzymywały się w połowie.
Trochę jeszcze zamroczony po śnie, stanąłem w drzwiach.
- Co jest?
- Nie mogę ich ubrać. Cholera, Michael, wiedziałem, że tak będzie!
- Będzie jak?
- Nie powiem tego na głos. - Nie umiałem powstrzymać parsknięcia. Zmierzywszy Luke'a od góry do dołu, zidentyfikowałem problem, którym, ku nawet mojemu zaskoczeniu, nie okazał się jego tyłek, nie okazały się jego uda, ani nawet łydki. Zasłoniłem usta, czekając aż sam na o wpadnie. - Nie zjem już nic do końca życia! - Lamentował w najlepsze.
- Luke, mam dla ciebie bardzo życiową radę, zdejmij te spodnie. - Zrobił, jak kazałem już prawie płacząc, co za baba. Podałem mu wreszcie ręcznik. - Wytrzyj nogi, brałeś prysznic, musisz trochę odczekać zanim zaczniesz wciągać takie jajognioty.
- Co?
- Ciasne spodnie nie lubią się z mokrym ciałem.
- Och... Dzięki.
- Mogą wydawać się mniej plastyczne, bo je wyprałem.
- Jasne.
Był tak zawstydzony, że na jego buzi pojawiły się urocze, różowe wypieki. Ze śmiechem poszedłem do kuchni, zostawiając Hemmingsa samemu sobie.
- Smażę jajka w chlebie z boczkiem!
- Kocham cie. - Dostałem w odpowiedzi.
- O nie, ty w trosce o swój piękny abs będziesz jadł zielsko, jak królik.
- Jedna kanapka!
- Znam cię. Trzy.
Mój telefon dzwonił kilkanaście razy pod rząd, ale podejrzewając, że to Calum, albo Ashton, w porywach Ashley, zrezygnowałem z podnoszenia się z kanapy. By po gwiazdorsku spóźnić się do pracy zostało mi pół godziny, dlatego zafascynowany Teorią Wielkiego Podrywu, przeżuwałem swoje jajka w chlebie, opierając nogi na stoliku do kawy. Luke zdążył już wszamać trzy razy tyle, pozmywać i jeszcze pozamiatać, choć osobiście nie rozumiałem idei ciągłego sprzątania, skoro i tak zaraz będzie bałagan.
Odetchnąłem błogo, opuściwszy uprzednio powieki. Lubiłem nasze poranki, jak wcześniej nie mogłem obejść się z irytacji, spowodowanej ciszą, tak od wprowadzenia się Luke'a, coś się zmieniło. Miałem komu się wygadać, z kim spać przytulony, dla kogo gotować... Nie rozumiałem jak ważny jest dla mnie, póki nie widziałem go w towarzystwie Dicka.
Umawiali się spory kawał czasu. Byli ze sobą chyba naprawdę szczęśliwi, choć mój przyjaciel nie zawsze na takiego wyglądał. Czasem bałem się, iż nadejdzie moment, w którym Luke zapragnie zamienić tę klitkę na duży dom Carraway'a, z nim w łóżku do pakietu. Mdliło mnie na tę myśl. Po prostu nie chciałem być już więcej sam.
- Na początku nie było kim oczu nacieszyć, ale po kolejnym sezonie, Sheldon wydaje się Bogiem. - Rzuciwszy miotłę za lodówkę, gdzie trzymał swój cały sprzęt czyszczący, Luke dosiadł się do mnie. Widząc, że nie skończyłem jeszcze jeść, ugryzł moją kanapkę w ten sposób, że już jej nie było.
- Nie, nie będę już jadł, dzięki Luke.
- Zawsze do usług. - Z pięknym uśmiechem rozpiął rozporek.
- Mogę sprzedać ci patent.
Wyciągnąwszy z kieszeni gumkę do włosów, która najprawdopodobniej była własnością Ashley, przeciągnąłem ją przez dziurkę, a później zahaczyłem o guzik.
- Wuala.
- Boże, co?
- Moja siostra robiła tak w ciąży. - Luke aż zasłonił twarz dłońmi. - No co?
- Wiesz, że mam kompleks, prawda?
- Więc przestań wpierdalać jak szafa chłonąco-trawiąca.
- To jest właśnie to, co chciałem usłyszeć.
Obrażony założył ręce na piersiach, wpatrując się w pusto w telewizor.
- Luke, wiesz, że wciąż wyglądasz jak Luke, prawda? Znamy się prawie rok czasu, urosłeś wzwyż, zmężniałeś, rośnie ci zarost, cholera.
- Zgrubłem. - Wywróciłem oczami na ten komentarz.
- Próbuję ci właśnie przekazać, że nic się nie zmieniło, okej, może nie wyglądasz jak szkielet, ale nie wyglądasz też źle, masz świetną figurę i wciąż jesteś najpiękniejszą istotą na świecie! - Uniosłem się, bo nie wiedziałem jak w inny sposób trafić do jego pustej głowy.
- Uważasz, że jestem najpiękniejszą istotą na świecie? - Spuścił wzrok na swoje dłonie.
- Może to mało michaelowate, ale tak. Tak właśnie uważam i gdybym miał do wyboru zamienić się wyglądem z tobą, albo z Tomem Cruisem... Wybrałbym ciebie.
- Niepotrzebnie. - I znów się zaczerwienił. - Bo tak się składa, że niczego ci nie brakuje, jesteś uroczy.
- Jestem punk-rockowy, cieniasie! - Oberwał poduszką. Musiałem wprowadzić jakiś zamęt, ponieważ poczułem coś dziwnego. Jakby rozlewające się wewnątrz mnie ciepło.
- Jasne, dziwko, Chandler jest bardziej punk-rockowy od ciebie! - Oddał mi, a zwierzak podniósł głowę.
Podszedł do nas dostojnym krokiem, zaczął łasić się do mojej nogi, dlatego podniosłem go, położywszy na kolanach. Jakby doskonale wiedział, że przed chwilą był wspomniany w rozmowie. Mądry kociak.
- Michael, jeśli ten telefon nie przestanie dzwonić, dostanę pierdolca. - Luke wszedł do kuchni w pubie, gdzie ja, w rytmie tym razem Def Leppard, włożyłem kolejną pizzę do piekarnika.
Chłopak nosił moją komórkę przy sobie, bo jemu skończyły się pieniądze na koncie, a doładowanie kupował raz w miesiącu.
- Kto tak wydzwania? - Otrzepawszy ręce z mąki, wziąłem urządzenie w dłoń, by chwilę później zmarszczyć czoło. - Nie odbieraj.
- Czyj to numer? - Nie odpowiedziałem. Wróciłem do robienia kolejnego ciasta. - Mike?! Odbiorę!
- Powiedziałem, że nie masz...
Pierwsze dźwięki Highway to Hell. Cholera.
- Telefon Michaela Clifforda, Luke Hemmings. - Przełknąłem głośno ślinę. - Mówi pani, że nazywa się Mary. - No to po mnie...
I koniec rozdziału. Co myślicie? Jak podoba wam się w ogóle ta historia? Nie jest za lekka? Nie potrzeba tu więcej dramatu? Ja osobiście nie znoszę jako-takich dram. Wolę takie właśnie trochę szalone życie, cri. No ale. Co sądzicie? Czekacie na więcej?
Chciałam was jeszcze zaprosić na When we were, które piszę w stu procentach dla siostry, która jest ogromną fanką Bars and Melody. Ja o nich nic nie wiem, za niedoinformowanie przepraszam fandom Bambinos, mimo wszystko przerażona tym, jak jakościowo i pod względem treści wygląda wattpad w tej kwestii, postanowiłam napisać coś o wartościach rodzinnych, dorastaniu, samoackeptacji. Akcja polega na tym, że babcia opowiada wnuczce historię miłości swojego życia z lat 60. Wiecie, Stonesi i te klimaty. Może akurat wam się spodoba?
All the love, Polsat x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro