$15
Pamiętam jak było kiedy chodziłem jeszcze do szkoły. Pamiętam te mordercze pobudki o ósmej, pamiętam zabijanie się z siostrami o łazienkę, pamiętam "panie Clifford, znów spóźniony", pamiętam nużące lekcje matematyki, pamiętam palenie papierosów po kryjomu, pamiętam udawanie kogoś, kim się nie jest, by móc porozmawiać choć przez chwilę z ładną dziewczyną...
Póki nie założyliśmy zespołu jakoś tak nieszczególnie grzeszyłem popularnością. Właściwie nie, później tkwiłem gdzieś w cieniu, o wiele przystojniejszych, o wiele bardziej utalentowanych i o wiele bardziej charyzmatycznych, Caluma i Ashtona. Choćbym zmieniał kolory włosów w prędkości światła, choćbym nosił najdziwniejsze spodnie, jakie udało mi się wyszperać w szafie najstarszej siostry - Mary, choćbym nauczył się grać niczym James Hetfield, wciąż byłem tylko Michaelem Cliffordem. Tym śmiesznym, szukającym atencji chłopcem, który w rzeczy samej, wygląda jakby zwracał na siebie uwagę, choć w rzeczywistości cholernie aspołeczna z niego menda.
Zgadza się, nie wspominam szkoły zbyt dobrze. Często czułem się tam jak w więzieniu, dlaczego? Bo nauczyciele nie motywowali nas do pracy, oni wręcz kopali dołki, ku złośliwości oczywiście, by nieporadni uczniowie w nie wpadali. Owszem, ja sam mogłem ochrzcić się mianem najleniwszego potencjalnego chłonnika wiedzy w całym stanie, jeśli nie na świecie. Ale kiedy słyszałem od matematyczki słowa, które brzmiały mniej więcej jak "Clifford, prędzej skończysz pod mostem, niż na scenie", albo "nic w życiu osiągniesz", czułem, że chodzę tam tylko i wyłącznie dlatego, bo muszę. Wszelkich przydatnych umiejętności nauczyłem się natomiast sam. Oczywiście, może gdybym skończył szkołę, nie mieszkałbym w takiej zapyziałem klitce, lecz było już za późno, by cokolwiek zmienić.
Dlatego robiłem to, co uwielbiałem robić weekendami. Po prostu sunąłem palcami po strunach i zatapiałem w dźwiękach piosenki, którą dziękowałem Bogu, że mogę odtwarzać, ach, gdyby tylko Slash mógł to usłyszeć.
- Chyba najpopularniejszy kawałek na świecie - powiedziałem do mikrofonu, podczas, gdy publika oszalała, po chwili śpiewając razem z Calumem początek pierwszej zwrotki.
Nie graliśmy w dużym klubie. Właściwie graliśmy w naszym barze, ale zebrała się niewielka garstka ludzi, by móc posłuchać jak niedoszli muzycy dają czadu.
Wzrokiem wyłapałem Susannę, zaproszoną przeze mnie Ashley, paru gości z sąsiedniej ciastkarni, małolaty, czekające aż Ashton puści im oczko, fanki Caluma, szefa pubu. Resztę widziałem na oczy po raz pierwszy. Jednak przede wszystkim, równo obok podwyższenia, prześmiewczo nazwanego sceną, stał Luke Hemmings, całkiem wpatrzony w pasję, którą darzyliśmy instrumenty oraz klasykę rocka.
Miałem szczęście, mogąc odegrać solówkę wszech czasów. Zmrużyłem oczy i po prostu ostatecznie padłem na kolana. Slashu, Stevenie Adlerze, Duffie McKaganie, Izzy Stradlinie i Axlu Rosie, bądźcie z nas piekielnie dumni, nie spieprzyliśmy tego!
Słyszałem piski, słyszałem, że zaproszeni goście śpiewają wraz z nami. Nawet Luke się przyłączył. Miałem na sobie wzrok chłopaka, od którego jakoś tak nie potrafiłem się uwolnić. Na moim czole pojawiły się kropelki potu.
I znów byłem w swoim świecie. Byłem gwiazdą rocka.
- O mój Boże! - Luke zamknął bar, a potem spojrzał na nas trzech.
Ashton przeglądał zebrane numery telefonów, Calum ganiał za Susanną, która nie chciała go przytulić bo uznała, że śmierdzi, natomiast ja siedziałem na stole, brzdąkając coś na gitarze akustycznej. Niepowstałą jeszcze piosenkę.
- Co? - Ash podniósł wzrok na rozgorączkowanego Luke'a. - Podobało ci się?
- Jesteście niesamowici! Ty tak bum, a ty wow, a ty aa, o m g! - Aż podskoczył, na co wybuchnąłem gromkim śmiechem.
- Aż tak?
- Żartujesz sobie, Michael? Masz talent, wszyscy macie, ale wymiatałeś najbardziej! Bez urazy, gdybym miał zostać grupie, byłbym grupie Michaela! - Ja naprawdę próbowałem nie polać się wodą, którą piłem.
- Mieszkałbyś ze swoim idolem, hm?
- Mikey, ty już dzięki jedzeniu jesteś moim idolem, a teraz jeszcze to. - Usiadł na stole obok mnie, a potem momentalnie zmienił miejsce. - Z cała miłością, Susie ma rację, śmierdzicie.
- Cena dobrego występu. - Calum wzruszył niewinnie ramionami. Jego dziewczyna natomiast schowała się za jedynym, pachnącym osobnikiem w pomieszczeniu - za Luke'iem.
- Powinniście grać w Madison Square Garden! - Kontynuował swoje. - Pozwolicie mi kiedyś wyjść z wami na scenę?
- A umiesz posłużyć się czymś więcej niż trójkąt?
Ashton nawet nie silił się by pakować perkusję. Nalał nam wszystkim po zasłużonym piwie. Dla Luke'a i Susanny z sokiem oczywiście.
Kiedy odebrałem swój zimny, alkoholowy napój, moja gitara akustyczna powędrowała na kolana Hemmingsa.
- Popisz się, to twoja chwila.
- Ale tak przy wszystkich?
- Chcesz zagrać z nami w MSG!
- Nie tam, okej? Mam tremę, uczyłem się dosłownie przez chwilę. - Dziewczyna Caluma naparła na ramię Luke'a, jakby tęskniąc za świeżością swojego ukochanego, ale on nie był zazdrosny, bo przecież wiedział, że Luke nie spojrzy na Susannę w ten sposób.
- To zagraj Nothing Else Matters, to zna każdy.
Luke zastanowił się przez chwilę, a potem poruszył strunami w odpowiedni sposób, by dźwięk znanej nam wszystkim piosenki rozniósł się po barze. Susanna momentalnie zaczęła nucić, Calum, zdjąwszy koszulkę, cały wypryskał się antyprespirantem i przejął ją ramieniem. Dostał całusa w policzek. Irwin z uwagą przyglądał się palcom Luke'a, aż wreszcie znów usiadł przy bębnach, dołączając do Hemmingsa w odpowiednim momencie. Ja natomiast pochłaniałem wzrokiem jego skupioną twarz. Nie był pewny w tym, co robił, lecz gdy Hood zaczął śpiewać, trochę się ośmielił. Nie umiałem się powstrzymać. Wróciłem do gitary elektrycznej.
Luke podniósł na mnie wzrok, aż wreszcie i on zawtórował Calumowi z refrenem. Jego głos był taki... taki inny, specyficzny i mocny. Pasował do sporej ilości rockowych piosenek. Czasem drżał, czasem się załamywał, ale to właśnie sprawiło, iż przeszedł mnie dreszcz, a uśmiech pojawił się na moich ustach i jak rzadko kiedy śpiewałem podczas prób, czy występów, tak wtedy okazało się, iż śpiewamy już wszyscy.
I nic więcej nie miało znaczenia.
Kiedy dotarliśmy pod budynek, w którym mieszkaliśmy, byliśmy po jednym piwie i krótkim spacerze. Charlotte zostawiliśmy w garażu należącym do mamy Ashtona, jeszcze przed dotarciem z próby w tym właśnie garażu, do baru na Brooklynie. Ciągle śmialiśmy się z jakiś głupot. Luke niósł gitarę akustyczną, ja niosłem elektryczną. Calum wszelkie piece oraz kable obiecał odwieźć taksówką do siebie, więc nie musieliśmy się z Luke'iem o to martwić. Byliśmy w niesamowicie dobrych humorach, co okazało się dość dziwne, bo od paru dni Hemmings i Dick nie rozmawiali. Carraway wyjechał służbowo na weekend, a droga smsowa powoli przestawała im wystarczać. Luke zrobił się markotny, przylepny jeszcze raz tak bardzo, a jego ulubionym zajęciem... nie, nawet bez ingerencji Dicka opróżnianie lodówki było jego ulubionym zajęciem.
- Myślę, że powinienem zacząć rozglądać się za jakąś pracą - powiedział po chwili namysłu. - Może coś w reklamie?
- Lukey, słonko, nie chcę podcinać ci skrzydeł, ale do tego potrzeba szkoły i studiów. - Skinął. - Nie mów, że byłeś wzorowym uczniem.
- Cóż, może nie wzorowym, ale dobrze się uczyłem i robiłem sobie różne papierki u taty. Nie chcę od razu zostać szefem wszystkich szefów, chcę parzyć choćby kawę, bo kelnerowanie do końca życia to jakiś żart.
- Będę gwiazdą rocka i chuj.
- Cóż za elokwencja. - I znów się zaśmialiśmy. - Przy Dickym czuję się jak to słabsze ogniwo, a on ciągle za wszystko płaci.
- I dobrze, takiego tylko ze świecą szukać.
- Mike.
- No rozumiem już. Myślę, że to dobry pomysł.
Hemmings opowiadał jeszcze coś o swoich początkach w firmie ojca, o planie, by rzeczywiście znaleźć coś lepiej płatnego w Nowym Jorku, a ja w tym czasie stwierdziłem, że jestem naprawdę głupi, wierząc że mogę podbić świat. Nie umiałem być realistą. Miałem zbyt wiele z pesymistycznego marzyciela.
- Chyba powinienem zejść na ziemię - palnąłem.
- Słucham?
- Mógłbym iść do jakiejś szkoły policealnej, nauczyć się zawodu, albo, cholera, nie wiem, mógłbym zamiatać ulice.
- Pizzeria jest super, hej, Mike, poza tym zostaniesz gwiazdą rocka i chuj. - Mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Ale kelnerowanie do końca życia? No i z koncertów w takich miejscach nie wyżyję.
- Michaelu Cliffordzie. - Zacząłem szukać kluczy w kieszeni, lecz Luke złapał moje ramiona i spojrzał na mnie z powagą. - Cokolwiek zrobisz, wiedz, że zawsze będę twoim największym fanem.
Staliśmy przez chwilę w ciszy. Jego błękitne oczy błądziły na mojej buzi, a ciepło tego wzroku mogło rozgrzać najbardziej zlodowaciałe serce. Oblizałem powoli dolą wargę.
- Okej - szepcząc te głupie okej, po prostu mocno przytuliłem się do niego.
Luke był zdezorientowany przez pierwszą minutę, później jednak oddał uścisk, w którym tkwiła cała ta wdzięczność, sympatia i troska. Troszczyliśmy się o siebie nawzajem, bo tak robią przyjaciele.
- Słodki Jezu, czy ona kiedyś przestanie?
Jeśli myślałem, że wiem czym jest zażenowanie, najwidoczniej nigdy nie pomyślałem, iż dożyję tego właśnie momentu. Czułem jak moje policzki zachodzą się czerwienią, a ciało przesuwa się na sam skraj łóżka, bym tylko przypadkiem nie dotknął równie zawstydzonego Luke'a. I zapewne gdyby nie było go przy mnie, śmiałbym się z sytuacji, ale leżeliśmy ramię w ramię, słuchając jak Solaris i... jakiś mężczyzna... Nawet tego nie wypowiem. Przeklęte, cienkie ściany w starych blokach.
- Osobiście zaczynam podziwiać gościa. - Hemmings przetarł zaczerwienioną twarz dłońmi, a potem wsunął rękę do paczki z chipsami solonymi. - Móc tyle razy? Szacun.
- Jesteś obrzydliwy, jak możesz jeść w takiej chwili?! - Zaczął złośliwie mlaskać, a ja poczułem jakbyśmy zamienili się rolami na moment. - Michael Clifford, najlepiej wychowana osoba w budynku. - Luke uniósł obie brwi.
- Jakoś nie jestem skory do słuchania jęków o... - Zerknął na zegarek w telefonie. - Drugiej dwadzieścia, ale seks to nic obrzydzającego.
- Jedno słowo. Solaris.
- Cii, ja tu jem!
- Ty zawsze jesz. - Oberwał pstryczka w nos. - Jak to jest, hm? Gdzie ty to mieścisz?
- Wciąż rosnę!
- Proszę, przestań. - Zapaliłem lampkę i usiadłem. - Zaraz tam pójdę i się skończy.
- Zachowujesz się jak stary, zgrzybiały piernik.
Wydając z siebie dźwięk umierającego zwierzęcia, opadłem na poduszki. Luke natomiast tylko głaskał mnie po plecach, wciąż mieląc chipsy w buzi.
- Czy ty się o mnie wycierasz?
- Może. - Parsknąwszy śmiechem, przysunąłem się bliżej niego i pozwoliłem, by robił to dalej, bo nie zależało mi na koszulce, mogła mieć tłuste plamy, a jego delikatny dotyk działał wręcz odchamiająco. - Mikey, mogę zadać ci osobiste pytanie?
- Wal.
- Kiedy ostatnio uprawiałeś seks? - Oblizał palce z soli, resztę dłoni wycierając o udo.
- O Boże. - Wywróciłem oczami.
- No dalej.
- Nie wiem, dawno. - Obróciłem się na plecy, ale on nie przestawał głaskać. O nie. Tym razem rysował dziwne szlaczki na moim brzuchu, który odruchowo wciągnąłem. - Nie potrzebuję tego.
- Kłamiesz.
- Skąd wiesz?
- Bo seks jest świetny. - Zaśmiałem się zgryźliwie. - A nie jest?
- Nie rozumiem jego fenomenu.
- Najwidoczniej spałeś z niewłaściwymi... kobietami? - Nie odpowiedziałem, ale po chwili przytaknąłem. - Dlaczego nie umówisz się z Ashley? Gdybym był hetero, prawdopodobnie oszalałbym na jej punkcie.
- Ale nie jesteś i oszalałeś na punkcie Dicka.
- Obraziłeś się? - Zmarszczył nos, gdy ja obróciłem się na bok. - Przepraszam, już nie zapytam.
- Nie o to chodzi. - Z westchnieniem sięgnąłem po chipsy. - Mam wrażenie, że jestem aseksualny. Zadowolony?
- Nie, to znaczy... Dlaczego?
- Bo nie ma osoby na świecie, która by mnie pociągała, jeśli jest... prawdopodobnie nie jestem w jej typie. - Spojrzałem na niego, a Luke spojrzał na sufit.
- Przestali - wyszeptał.
- Chodźmy spa...
Nie wypowiedziałem nawet zdania. Oni znów...
- Cholera! - Uniosłem obie ręce, a potem wstałem na łóżku. - Skacz. - Zarządziłem, wpadając na kolejny, świetny pomysł.
- Co, czemu?!
- Skacz i jęcz, jakbyś miał dojść.
Nie myśląc zbyt wiele, zacząłem krzyczeć, obijać się o ścianę, oddychać ciężko. Chciałem ją wkurzyć. Chciałem, żeby poczuła dokładnie to samo co my. Frustrację.
- Michael! - Luke położył się na plecach, a podnosząc się na nogach, tyłkiem uderzał o skrzypiące posłanie. - Michael, jesteś taki... Ugh!
Próbując się nie roześmiać, skoczyłem tak, że ostatecznie wylądowałem na nim. Luke zasłonił usta poduszką, by nie parsknąć.
Oboje już jęczeliśmy, wykrzykując swoje imiona, a gdy Solaris przestała, on jęknął tak, jakbym rzeczywiście zrobił coś roznamiętniającego. Spłonąłem rumieńcem, uświadamiając sobie jak leżymy. Podniosłem się na ręce, a potem wypuściłem powietrze przez usta.
Co się właśnie stało?
Nie wiem co mi strzeliło do głowy z tą ostatnią sceną, cri. Ale obczajcie obsadę, bo dodałam nowe postaci, które wkrótce się pojawią.
Chciałam dodać sweet child o'mine, albo nothing else matters, ale to wszyscy znacie, a piosenka, którą dodałam jest moją ulubioną od dwóch dni, tak jakoś.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro