Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1$

zmieniłam miejsce akcji na Brooklyn, bonów Nowy Jork znam lepiej niż Sydney.
łapcie zwiastun xx
wtt mnie nienawidzi i rozdział wrzuca z mojego konta @OriginalQueer aka 2 matka tego ff

Patrzenie na tego zmarnowanego dzieciaka sprawiało, że przypominałem sobie różne fakty ze swojego życia. Mój ojciec nie zbankrutował, to nie dlatego skończyłem na ulicy. Po prostu... Musiałem się pozbierać i tyle powinniście wiedzieć. Koniec końców jego mina, gdy szamał moją popisową pizzę pepperoni, wywoływała uśmiech na ustach oraz ciepło w sercu. Poczułem się dobrym człowiekiem, co było mało punk-rockowe, ale... trochę michaelowe. Tylko trochę!

Zrobiło się rzeczywiście późno. Pub opustoszał, a goście pozostawili po sobie brudne naczynia i gumy poprzyklejane do odwrotu blatu stołowego. Jak w podstawówce. Choć szczerze mówiąc ja i tak wierzę, że niektórzy ze stanu umysłowego "podstawówka" nigdy nie wyrosną.

- Hej, Cliffo. - O wilku mowa. Calum w swojej skórzanej kurtce, z niesamowicie męską torebką, należącą do Susanny tak na marginesie, wszedł na zaplecze, by złożyć fartuch. - Zmywam się. Ash już poszedł.

- Nie ma sprawy, zamknę. - Skinąłem krótko. Zazwyczaj to ja zamykałem, ponieważ moje mieszkanie mieściło się całkiem niedaleko. Kolejny pozytyw, nigdy nie tłukłem się z rana ukochaną komunikacją miejską. Negatyw, zawsze spóźniałem się na pierwszą zmianę.

- Co z nim? - Hood zniżył głos do szeptu, patrząc znacząco w stronę niemal płaczącego do czwartego kawałka pizzy (znowu) Luke'a.

- A co ma być?

- Jak powiesz mu, że... No wiesz. Nie może zostać tu na noc?

- Pewnie ma już jakieś lokum...

- Ten koleś płacze do pizzy.

- Ugh, Cal. - Przeczesałem włosy palcami. O to się nie martw, ja go tu ściągnąłem, ja się go pozbędę.

- Tylko żebyś czasem nie zyskał pakietu wejściowego do nieba. - Uniosłem jedną brew. - Za dobre uczynki. To nie wieczór dobroci dla spłukanych milionerów, Michael.

- O to się nie martw. - Położyłem dłoń na ramieniu Hooda.

- Mike...

- Widzimy się w piekle, leć, bo Susanna cię zabije.

Calum rzeczywiście, dość niechętnie, opuścił pizzerię, zostawiając mnie, Luke'a i karaluchy samych sobie. Jak co wieczór, przekręcił tabliczkę "otwarte" na "zamknięte", bym bezkarnie mógł rozkręcić którąś z płyt i zetrzeć blaty. Tamten dzień był dniem Green Day, więc padło na Uno. Bez słowa, tanecznym krokiem zabrałem się za niedokładne przejeżdżanie stolików ścierką.

Dźwięk muzyki sprawia, że szaleję, ustalmy to, nic w tym dziwnego. Jednak Luke'a rozbawiłem. Odniósł grzecznie talerz do kuchni, a potem oparł się o barek, wciąż obserwując jak poruszam biodrami. Oberwał za to szmatą.

- Ej co jest?!

- Nabijasz się ze swojego Archanioła Stróża, deklu!

- Wcale nie...

- Myślisz, że odpowiem "wcale tak"? - Pokręcił przecząco głową. - Skończyłem, będę znikać. - Nagle, jak na zawołanie jego mina zrzedła. Odłożył materiał, przeczesał tłuste włosy palcami, a potem mruknął "ok" na znak, że zrozumiał.

- No dobrze... Dzięki, Michael, wcale nie musiałeś tego robić.

- Wiem, jestem po prostu zajebistym gościem. - Udałem, że odrzucam włosy, na co znów mimowolnie się roześmiał. Odkryłem jeden ciekawy fakt, polubiłem rozśmieszanie go. Calum i Ash uznawali moje żarty za suche, Luke sam opowiadał gorsze, o czym miałem się wkrótce przekonać.

- Toteż idę... - Przegryzł wargę.

- Chwila, ej... - Wyciągnąłem nielegalne piwo z lodówki, właściciel i tak nie zauważy zniknięcia jednego, a potem chwyciłem klucze. - Masz jakiś plan?

- Pracuję nad nim. - Luke podrapał się niezręcznie po karku.

- Okej, a gdzie spać? - Wyszliśmy już na zewnątrz.

- Nad tym też pracuję...

- Och.

Chłodny wiatr okalał nasze sylwetki. Brooklyn nocą wyglądał tak pięknie i niebezpiecznie. On tu nie pasował. Nie z tym anielskim uśmiechem i koszulą zapiętą pod samą szyję. Był jakby wyjęty z innej bajki. Też kiedyś byłem... Może dlatego pomyślałem, że warto zaryzykować moją wejściówką do piekła... Cholera, Mike, będziesz tego żałował, kretynie.

- Mieszkam za rogiem... - Otworzyłem piwo, a biorąc łyk odetchnąłem.

- Miło...

- Taa, nie stoję w korkach. - Starałem się patrzeć wszędzie, tylko nie w jego już zaszklone oczy. Boże, co za baba! - ta myśl, na zmianę z "biedaczek" chodziła mi po głowie.

Mówiłem już, że lubię robić głupie rzeczy, tak? To idealny na to dowód.

- Idziemy. - Obróciłem się na pięcie.

Luke chyba jednak pomyślał, że to idziemy znaczy "ja idę do siebie, ty idziesz pod Brooklyn Bridge", ale nie... to idziemy znaczyło, że nasz stan konta wynosi równe zero, albo nawet minus z hakiem za to piwo... Dlatego musimy sobie pomagać.

- Specjalne zaproszenie trzeba ci faksem wysłać?!

- Co?!

- No chodź, blondyneczko, potrzebujesz prysznica, menele mają zwyczaj pluć na głowy innych bezdomnych!

- Ugh, nienawidzę tej speluny! - Wybuchłem śmiechem, a gdy dorównał mi kroku, wziąłem jeszcze łyk, podając chłopakowi puszkę. - Jesteś pewny?

- Pij.

- Ale tak z jednej?

- Luke...

- Michael, to niehigieniczne...

- Wiesz co jeszcze jest niehigieniczne? - Poruszyłem zabawnie brwiami, następnie plując na chodnik. - Nie bądź zniewieściały.

- Niech będzie. - Zrobił to, łyknął, a potem się skrzywił. - Ble, wolę z sokiem.

- I powiedz mi jeszcze, że depilujesz nogi.

- A ty nie?

Cóż. Wiedziałem jedno, to będzie ciekawa znajomość, nawet jeśli potrwa dwadzieścia cztery godziny. Bo przecież nie planowałem przyjmować z nim na stałe...





Mieszkałem w budynku stojącym od strony ulicy, z pięknym widokiem na resztę blokowisk i śmietniki. Wynajmowałem niewielką klitkę, bo przecież ja sam za nią płaciłem, co równało się z samotnym osiadywaniem ów dwóch pomieszczeń pokojowych, jednego połączonego z kuchnią i mikroskopijnej łazienki. Nie utrzymywałem porządku. Bo niby dla kogo?

Lecz kiedy Hemmings wszedł na odrapaną klatkę schodową, gdzie unosił się zapach stęchlizny, papierosów i alkoholu, poczułem lekką krępację. Żył na salonach, z kołami do góry popijał szampana, podczas gdy pokojówki troszczyły się, by jego dupcia nie siedziała przypadkiem na pogniecionej pościeli... Na Brooklynie, z tego co mówiły wiadomości, spędził niewiele czasu. Jednakże liczyłem, że tego czasu starczyło, by nie patrzył na mnie z góry, widząc w jakich warunkach koczuję.

- Nie jest to pałac prezydencki, ja sam nazywam się Clifford, nie Obama, ale rozgość się. - Rozejrzał się dookoła. Starał się nie opuszczać kącików ust. Walczył ze swoim wewnętrznym snobem tak dzielnie!

- Jest... miło.

- Dopóki sąsiedzi nie wyjdą ze swoich jam, naprawdę nie mam na co narzekać. - Postanowiłem zagadać go na śmierć, by umierając z obrzydzenia warunkami, choć trochę starał się je zlewać. - U góry mieszka Solaris z Justinkiem, właściwie to nie ma na imię Solaris, ale mówimy tak na nią, bo to solarniana tandeta. Pod nami wynajmuje babcia, która wyszła z pierdla miesiąc temu, naprzeciwko mamy dresa, który czasem pożyczy parę centów, wiesz, wrzuci w czapkę, od razu ludzie pod Tesco chętniej wrzucają. Kiedyś robiłem tak, jak grałem na Long Island. No właśnie... Dotykaj wszystkiego, tylko nie gitar, one są święte.

Luke chyba mnie nie słuchał. Poświęcił uwagę szukaniu żelu antybakteryjnego po kieszeniach. Cóż, musiał się w końcu przyzwyczaić. Albo to, albo ślepe wierzenie, że jego ojciec wyjdzie jeszcze na wolność i odrobi cały szmal. Ale nazwisko Hemmings było i tak zbyt zbesztane, coby zaradzić jakkolwiek. Zdjąłem jeansową kurtkę z ramion, rzucając ją w stronę kanapy.

- Weź prysznic pierwszy, odstąpię ci ciepłą wodę. Nie masz żadnych ubrań, prawda? - Postanowiłem odpuścić sobie żarty, by nie dobijać dzieciaka bardziej.

- Nie mam nic - burknął.

- Poszukam coś, co... - Zmierzyłem go od góry do dołu. - Nie będzie na tobie crop-topem, żyrafo. - Luke silił się na uśmiech.

- Dzięki, Mike. Naprawdę... Nawet nie wiem, jak ci się odwdzięczę.

- Wiesz... - Zacmokałem. - Jeśli uda ci się odzyskać jakąś część forsy... Lubię drogie auta.

- Da się zrobić... Chociaż... - Chłopak uśmiechnął się pod nosem. - Nieważne, po prostu pójdę się już wykąpać. Śmierdzę.

- Nie ma źle, czasem jak odetną mi wodę...

- Nie chcę tego wiedzieć. - Uniósł obie ręce w geście kapitulacji, a potem zniknął w łazience.







Byłem skupiony na przerzucaniu bałaganu z krzesła do szafy, gdy usłyszałem wrzask. To nie był męski krzyk. Luke brzmiał jak najbardziej kobieco i żałośnie, a kiedy do pisków dołączyły trzaski, ująłem trampek w dłoń i wbiłem do łazienki na upór. Zastałem Hemmingsa zawiniętego w okap od prysznica, wijącego się po ziemi... i karalucha w brodziku. Miałem wrażenie, że ten robak czuje właśnie to co ja... Że zaraz użyje swojego grubego głosu i powie w stronę Luke'a jedno, znaczące słowo, mianowicie "ciota".

- Przestraszyłeś się robaka? - Z westchnieniem i pełnym rozbawieniem na twarzy zniwelowałem problem. - No już, wstawaj.

- Jestem nagi.

- Wijesz się w mojej zasłonce od prysznica.

- Ale ty wciąż tu jesteś i...

- Nie zmyłem podłogi od zeszłego stulecia.

- Cholera...

- Wychodzę. - Stanąłem równo nad nim, a chłopak podniósł głowę. - Ale uważaj na szczury. - Udałem gryzonia, ostatecznie zostawiając go samego

Co za głupek...

Hoodini: Nie zrobiłeś tego...

Cliffo: Żal mi go było, Cal daj spokój, on potrzebuje kogoś kto go otrząśnie...

Hoodini: O kurwa, ty rzeczywiście wziąłeś go do domu!

Cliffo: NIE WIEDZIAŁEŚ...

Hoodini: Skąd, ale teraz już wiem... Nie przyzwyczai się

Cliffo: MOŻEMY SIĘ NAWET ZAKŁADAĆ.

Hoodini: lol

Cliffo: zw, Luke jest bliski płaczu.

Hoodini: CO?

Cliffo: Pamiętasz kiedy ostatnio przebierałem pościel?

Hoodini: nie...

Cliffo: no właśnie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro