Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

0$

   Ten pomysł to totalny spontan, ale wiecie co? Spontany wychodzą mi najlepiej.


     Ostatnie akordy zagrane najmocniej, krzyk na arenie, błyskające dookoła świata, pot mieniący się na moim czole, niebieskie włosy poprzyklejane do niego i zdarte gardło. Podszedłem do mikrofonu, uśmiechnąwszy się zawadiacko w stronę pierwszego rzędu. 

   - Nasz świeżutki kawałek, mam nadzieję, że się spodoba. 

   Obróciłem się na pięcie i mrugnąłem znacząco do Caluma Hooda, który wybrzdąkał wstęp. Chwilę później dołączył Ashton Irwin, a ja chwyciłem za mikrofon znienacka. Atakując go wręcz, w taki sposób, że żeńska część widowni pomdlała z wrażenia. 

   Billy Joe Armstrong, Gerard Way, John Lydon, Joey Ramone, Dee Dee Ramone i Patrick Stump aż usiedli z wrażenia. Co z tego, że niektórzy z wymienionych nie żyją? I tak byli na naszym koncercie. Kto bogatemu zabroni?

    Punk-rock. Jedno słowo, a jak wiele znaczy. To było coś, co mnie wkręcało, coś, co sprawiało, że w ogóle miałem chęć wstawać rano z łóżka. Palce na strunach, głowa w chmurach, uszy rozkoszujące się mocno nutą. Mógłbym poświęcić się temu cały. Mógłbym grać dla tysięcy... ba, dla milionów! Mógłbym zdobyć świat. No właśnie, w trybie przypuszczającym... Nie miałem niestety tyle szczęścia, co niektórzy, na to szczęście niezasługujący ludzie. Jestem wredny ujmując komuś? Trudno. 

   - Owocowa, familijna, z dodatkowym serem. - Głos Caluma wyprowadził mnie z marzeń. Spojrzałem na basistę swojego zespołu w fartuchu z logo pizzerii, który ściszył muzykę w radiu. 

   Tamtego wieczoru miałem kuchnię dla siebie, więc mogłem popłynąć, okej? Uśmiechnąwszy się do Hooda w pełni życzliwości oraz z wykrzyknikiem "oddaj egzystencję Stay the Night", rzuciłem kulką ciasta o blat. Z całą miłością do pizzy, kiedy człowiek robi ją dla innych, właściwie z przymusu zarobkowego, nawet ona potrafi zbrzydnąć. Nie żebym nie podjadał. Czasem jednak miałem dość. 

   - Skup się, Mikey. 

   - Zawsze możemy się zamienić. - Rozwałkowałem ciasto, układając je w okrągłej blasze. - A no tak, zapomniałem, że jesteś ciotą w kwestii gotowania, jak Susana z tobą wytrzymuje? - Susana to nie kot Caluma, tak dla jasności, mówimy o dziewczynie, choć też w pierwszej chwili pomyślałem o kocie, gdy przedstawił ją jako "lubi się łasić". 

   - Nie bądź wredny. 

   - Takie moje zadanie. Ash jest mądry, ty jesteś zrzędliwy, a ja jestem wredny. - Przemieszałem sos raz jeszcze, smarując nim swój wypiek. 

   - Brakuje nam miłego. 

   - Miły... - Zamyśliłem się na moment. - To ten, który płakałby za każdym razem, gdy rzygałbym mu na buty po imprezie?   

   - Patrzę na ciebie i widzę, jak szanse na udaną randkę z Bonnie w sobotę gniją, niczym nasz sukces. - Calum otworzył drzwi, spojrzał na Ashtona, stojącego za ladą, a potem  mu skinął. Zamknął drzwi znów, by uchylić okno. 

   - W kuchni nie wolno palić. - Wzruszył lekceważąco ramionami. - To ja jestem nieodpowiedzialny, zapomniałeś? 

   - Ludzi i tak nie mamy. Ta buda ssie. - Hood podgłośnił radio, które wcześniej ściszył. - Say, you'll stay the night, 'cause we're runnin' out of time.

   - So stay the night. I don't wanna say goodbye - zanuciłem w odpowiedzi. - I tak czuję, że randka z Bonnie będzie niewypałem. 

   - Jak każda twoja randka od zerwania z Gabrielle, trzymasz się jakoś stary? - Prychnąłem na te słowa. - Słyszysz?

   - Po pierwsze, pieprz się, po drugie, co słyszę? 

   - Ktoś wszedł. - Calum zgasił papieros, a potem wsunął gumę do ust. - Patrz, papsy. 

   - Ej, to do nas, odkryli nas. - Stanąłem przy oknie obok przyjaciela. 

   Rzeczywiście ludzie pchali się jak głupi, by zrobić zdjęcie, cholera, zasłaniali mi delikwenta, więc nie miałem pojęcia komu. Ale sama obecność szmatławców na obrzeżach Sydney była dla mnie mocno zastanawiająca. 

   - Może się tam wepcham i zaczną pisać o kimś znanym, widzianym z uroczym niebieskowłosym chłopcem? 

   - Dobre sobie, Mike, on chyba nie chce być fotografowany. 

    Przyglądaliśmy się dalej. Zaaferowani mknęli dalej, szukając swojej ofiary, podczas gdy powód ów wzburzenia, powoli, niepostrzeżenie się wycofał. Był coraz bliżej. Oparł się o ścianę budynku niedaleko nas. Zjechał po niej. Wyglądał na spanikowanego, bał się tego, sytuacja widocznie przerosła... niemal dwumetrowego gościa o jasnych włosach, z nogami do nieba, w przenośni oczywiście. Nie wyglądał na ciotę, ale jak ciota spietrał. Miał chyba jednak powód... 

   - Ej, znam go - wyszeptał Hood. - To synalek tego naciągacza, który poszedł siedzieć.

   - Hemmings? - Zmarszczyłem nos. - Rzeczywiście... 

   Zmierzyłem spłoszonego chłopaka wzrokiem. W wiadomościach mówili coś wielkim dramacie jednej z najbogatszych, australijskich rodzin. No cóż, dzieciak został się sam, bez wsparcia i kasy w portfelu... Chyba znalazłem nasz punkt wspólny. Szatański grymas wpłynął na moją twarz. 

   - Co knujesz, Cliffo, nie lubię tej miny. 

   - Chyba największą głupotę, jaką mógłbym zrobić. - Otrzepawszy dłonie o fartuch, wyszedłem przez okno parterowe. - Zapisz ten dzień, właśnie stałem się dobrym człowiekiem. 

   - O nie, Mike, wracaj tu... 

    Nie słuchałem już Caluma, nie zwróciłem uwagi na przypalającą się pizze. Ten blondasek był taki smutny, załamany i zagubiony. Odbicie mnie gdy zaczynałem żyć na własną rękę. Starałem się utrzymać uśmiech na ustach, by go nie wystraszyć, siadając tuż obok na chodniku. 

   - Odejdź, nie mam pożyczyć na piwo. 

   - Wziąłeś mnie za menela, wyglądam aż tak źle? - Powąchałem swoją koszulkę. - Myłem się wczoraj, nie śmierdzę gorzałą... 

   - Oszczędź sobie żartów, czego chcesz? - Młody Hemmings był wycieńczony ostatnimi zdarzeniami. Umierał z niewyspania. 

   - Lubisz pizze? 

   - Gramy w "Kto zada najdurniejsze pytanie"?

   - Lubisz, czy nie, bo zaczynasz mnie wkurwiać. 

   - Kocham pizzę, ale co z tego?

   - To z tego, że oficjalnie masz anioła stróża, który skubnie dla ciebie kawałek. Musisz być głodny. Wstawaj, bo wyglądasz żałośnie i guma przykleiła ci się do dupska. - Podałem mu rękę, gdy jęknął z irytacją. 

   - A myślałem, że gorzej nie będzie... Luke Hemmings. Tak, ten Luke Hemmings. - Przedstawił się, jakby od niechcenia. 

   - Michael Clifford, tak ten, niesamowicie słodki i przystojny, właź, nim ktoś jeszcze cię zobaczy. 

   - Ale tak przez okno? 

   - Nie, rozłożę ci czerwony dywan i wejdziesz przez bramkę dla vipów. Cal pomóż mu. - Mój przyjaciel tak trochę osłupiał, lecz ostatecznie wykonał prośbę. 

   Po chwili wszyscy troje byliśmy znów w kuchni należącej do pizzerii. Patrzyliśmy po sobie w skrępowaniu, nim drzwi nie uchyliły się z łoskotem. 

   - Michael, rusz dupę... Chwila. - Ashton zaczął liczyć na palcach. - Rozmnożyliście się? 

   - Cliffo postanowił otworzyć przytułek dla biednych. 

   - Umn... cześć, jestem Luke. - Blondyn zwrócił się do całkiem wybitego Ashtona, który chyba siedem razy brał oddech, by coś powiedzieć. 

   No cóż, chłopcy doskonale wiedzieli, że uwielbiam podejmować złe, spontaniczne decyzje. 




   Siemanko ziomeczki! 
   Nie wiem, czy mnie wali, że znów piszę ff, ale to będzie inne niż moje pozostałe. Rozdziały mogą mieć czasem nawet po 500 słów. Będą krótkie, lekkie, jak 2 broke girls. Jawnie się przyznaję, że fabuła jest fabułą tego serialu. Pierwszy raz piszę coś inspirowanego tak bardzo, ale widząc Max i Caroline myślę o Muke'u, bo Max to taki Mike, a Care to taki Luke... Także zapraszam na Dwóch Spłukanych Chłopaków! He he. 

   Czuję, że napiszę ten ff. Jak mówiłam, spontany idą mi najlepiej. HISWYC, AP i HKH to spontany np. 

All the love, Polsat x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro