Rozdział 6
Luna
21 lat
Dzisiaj była druga rocznica mojego ślubu. Namówiłam Cassiana żebyśmy mogli zorganizować przyjęcie. Na początku nie był przychylny, ale kiedy powiedziałam, że w ten sposób będziemy mogli pokazać się jak rodzina od razu się zgodził. Kiedy teść się o tym dowiedział przejął pałeczkę i wszystko przygotował. Nie umiałam mu odmówić więc zdałam się na niego.
Nie przypuszczałabym, że uda mu się zrobić coś tak pięknego. Ludzie chodzili uśmiechnięci rozglądając się wokół. Pomimo że w pomieszczeniu panował przepych nie dało się tego odczuć. Dzięki przyciemnianemu światłu udało mu się stworzyć aurę tajemniczości, która nie straszyła a wręcz zachęcała do rozmowy.
Towarzystwa dotrzymywała mi Amara z którą wyszłyśmy na zewnątrz. Kiedy jej się wyżaliłam palnęła głupotę, ale musiałam przyznać jej rację. Pomysł był głupi, ale czego się nie robi dla swoich pragnień. Kiedy tylko powiedziała mi, że powinnam upić swojego męża i zaciągnąć go do łóżka od razu podchwyciłam temat. Chciałam dziecka i byłam w takiej sytuacji, że zrobiłabym wszystko, żeby je mieć.
Cassian miał mocną głowę, ale brałam tabletki i on o tym wiedział. Przestanę je brać od dzisiaj i kiedy nadarzy się okazja prześpię się z nim. To może szalone, ale pragnęłam być matką. Tulić do piersi własne dziecko.
Chciałam ciągnąć temat jednak wtedy pojawił się mój mąż. Nie pozostało mi nic innego jak wejść z nim do środka. Stanęliśmy na środku pomieszczenia grając kochające małżeństwo. Cassian przytulał się do mojego boku a ja trzymałam dłoń na jego piersi patrząc na niego jak zakochana nastolatka. Teść wygłosił mowę po czym zaczęła się zabawa.
Jego słowa o dzieciach sprawiły mi przykrość. Ile bym dała, żeby w swoją trzecią rocznicę móc trzymać na rękach dziecko. Postanowiłam, że czas wdrożyć w życie mój plan.
***
- Luno – do tańca prosi mnie teść, który po wykonaniu wszystkich formalnych rozmów mógł w końcu się bawić.
- Tato – układam głowę na jego piersi i kołyszę się z nim w tańcu.
Na początku małżeństwa nie wiedziałam o nic sądzić. Za każdym razem zachowywał się inaczej. Raz był wesoły i żartował ze mną a czasami smutny i w ogóle się nie odzywał. Przyczynę jego stanu poznałam po trzech miesiącach małżeństwa.
Stał się taki po śmierci żony. Kiedy zbliżały się święta, jej urodziny, imieniny czy rocznica ich ślubu zamykał się wtedy w sobie i nikogo do siebie nie dopuszczał. Czasami wspominał o niej, ale nie otworzył się przede mną do końca. Znałam tylko urywki ich historii, ale nawet one pozwoliły mi dostrzec, że bardzo się kochali.
- To już dwa lata jak weszłaś do naszej rodziny.
- Nawet nie wiem, kiedy zleciały te lata.
- Jesteś z nim szczęśliwa? – pyta.
- Oczywiście – odpowiadam wiedząc, że to nie jest prawda.
- Nie potrafisz kłamać, ale to dobrze, bo jesteś przykładem na to, że jednak istnieje dobro w tym okrutnym świecie.
Rozkładam jego słowa na czynniki pierwsze. Każde po kolei jakbym mogła wiedzieć o czym teraz myśli. Nie dochodzę jednak do żądnych wniosków więc się poddaję.
Wsłuchuję się za to w melodię graną przez piękny jazzowy zespół. Ludzie dookoła poruszają się powoli w jej takt jakby byli w jakimś transie. Jazz do piękny gatunek muzyczny przy którym można się odprężyć i zaznać chwili spokoju dlatego tak bardzo chciałam, żeby grali podczas przyjęcia.
- Ktoś tu jest zazdrosny – słyszę przy ucho głos teścia, który wypuszcza mnie z ramion. Jego miejsce zajmuje Cassian posyłając w stronę ojca wściekłe spojrzenia.
Przyciąga mnie do siebie, uderzam piersiami w jego i pozwalam prowadzić się w takt muzyki. Dłonie trzyma nisko tuż nad moimi pośladkami zachowując stosowny odstęp. Każdym gestem pokazuję, że jest o mnie zazdrosny, ale żeby nawet o własnego tatę. O to bym go nie podejrzewała – myślę rozbawiona.
- Co cię tak śmieszy? – pochyla się w moją stronę.
- Podobno jesteś o mnie zazdrosny – posyłam w jego stronę triumfujące spojrzenie.
Wiem, że się do tego nie przyzna, ale z każdym wyjściem do ludzi trzyma mnie blisko siebie i nie pozwala mężczyznom zbliżyć się do mnie za bardzo. Nawet zwykła rozmowa z jakimś kończy się jego pojawianiem i posyłaniem w jego stronę piorunujących spojrzeń po których delikwent ulatnia się od razu.
Wciągam do płuc jego niesamowity zapach. Połączenie drzewa sandałowego, cytrusów i piżma. Rankiem łapałam się na tym, że gdy Cassian wychodził załatwiać różne sprawy przesuwałam się na jego stronę łóżka i wdychałam zapach pozostawiony przez niego na poduszce.
- Komuś się chyba coś przywidziało – mówi swobodnie.
- Ah tak? – pytam zaczepnie. W oddali widzę mojego szwagra więc wpadam na pewien pomysł.
- Dokładnie. – odpowiada dając mi tym samym powód do jego wdrożenia.
- Dobrze. – odsuwam go od siebie przez co musi mnie puścić. – Idę poszukać Christophera, jeszcze z nim nie tańczyłam. – mówię niedbale.
Posyłając mu promienny uśmiech szukam w tłumie jego sylwetki i kiedy go wychwytuję ruszam w jego stronę lawirując między ludźmi unikając rąk Cassiana które chcą mnie pochwycić powstrzymując wybuch śmiechu na jego zazdrosną minę.
Podchodzę do mojego szwagra, który stoi w towarzystwie kilku mężczyzn i rozmawiają o czymś zawzięcie, ale gdy tylko mnie zauważają momentalnie cichną. Mój szwagier posyła ci lekki uśmiech co u niego rzadko się zdarza, ale z tego co zauważyłam polubił mnie. W trakcie wszystkich spotkań starał się poznać mnie i ugościć w rodzinie, w której czułam się jak u siebie. Nawet Aiden traktował mnie jak młodszą siostrę a Simon był zabawny i wpadał na różne dziwne pomysły tak samo jak ja więc od razu się dogadaliśmy.
- Christopherze... - staję przed nim i posyłam mu uroczy uśmiech ten który działa na każdego. - ... zatańcz ze mną.
- Twój mąż a mój brat nie byłby z tego powodu zadowolony. – mówi powątpiewająco rzucając spojrzeniem nad moją głową.
- Na pewno mu to nie przeszkadza, a jak się trochę podenerwuje to nic mu się nie stanie, prawda? – posyłam mu porozumiewawcze spojrzenie.
- Chodźmy – prowadzi mnie na środek sali a ludzie rozstępują się przed nim.
Jedną ręką obejmuje mnie w pasie a drugą chwyta moją dłoń poruszając się ze mną na boki. Obraca i okręca wokół siebie wywołując we mnie wybuch śmiechu.
- Cassian jest wściekły.
- Zdaje ci się – bagatelizuję sprawę.
- Naprawdę? – pyta rozbawiony.
- Sam mi powiedział, że nie jest o mnie zazdrosny.
- Więc wykorzystałaś mnie. – mówi z uznaniem. – Tego bym się po tobie nie spodziewał.
- Ciebie nie zabije – oświadczam zgodnie z prawdą.
Uśmiecha się i kręci z niedowierzaniem głową. Wzrokiem śledzi coś za moimi plecami a raczej kogoś kto wypala mi dziurę w głowie. Staram się to ignorować, ale z każdą chwilą czuję jakbym go zdradzała. Christopher okręca mnie i wpycha w ramiona swojego brata.
- Jesteś mi coś winny – mówi do niego a do mnie mruga i znika w tłumie.
- Kiedyś mówiłem ci, że jeśli dotknie cię ktoś poza mną zabiję – pochyla się nade mną obejmując mnie zaborczo w pasie.
- Nie możesz zabić Dona – szepczę do niego łącząc nasze usta w kilku szybkich, ale za to słodkich pocałunkach.
- I ty dobrze o tym wiesz, ale i tak...
W całej sali wybucha kakofonia dźwięków które są tak dobrze mi znane. Dźwięk latających pocisków dociera do mnie z każdej strony, które posyłają ludzi na podłogę. W uszach mi szumi a strach opanowuje moje ciało paraliżując je i wiążąc w miejscu. Nie mogę się poruszyć, nie mogę oddychać i nie mogę patrzeć na sceny rozgrywające się przede mną.
- Już dobrze – czuję, jak ktoś podnosi mnie i wybiega szybko z sali. Wtulam się w jego koszulę zamykam oczy i zatykam uszy rękami łkając ze strachu.
Słyszeć o czymś takim a uczestniczyć w strzelaninie na żywo to zupełnie coś innego. Ciągle przed oczami mam rannych ludzi, którzy krzyczeli bądź jęczeli z bólu. Nie przypuszczałam, że to będzie tak makabryczne i straszne.
Nie wiem, ile czasu spędzam odcinając się od tego co dzieję się w sali. Kiedy czuję jak Cassian sadza mnie na czymś miękkim otwieram oczy. Rozglądam się wokół rozpoznając jedno z zabezpieczonych pomieszczeń gotowych w razie takich sytuacji.
- Luno zostań tu z Antonio – Cassian spogląda na moje ciało szukając obrażeń, a gdy nic nie widzi wybiega z pomieszczenia.
Z trudem dociera do mnie to co się dzieję. Obejmuje się ramionami zamykając w sobie swój ból i cierpienie. Boję się o niego, o moich szwagrów, teścia, pasierbów, Amarę i jej rodziców. Tak wiele osób było na przyjęciu a to tylko dlatego że sama go chciałam. Gdyby nie to wszystko byłoby w porządku.
***
Wszystko ucichło nad ranem a ludzie odpowiedzialni za atak zostali pojmani i zabici z zimą krwią. Rannych było wiele osób - kilkanaście zostało zabitych w tym kilkoro dzieci, które opłakiwałam leżąc w swoim łóżku. Po tym jak dowiedziałam się, że moim najbliższym nic nie jest zostałam odwieziona do domu. Pod drzwiami sypialni stał Antonio i pilnował mojego bezpieczeństwa jakby za chwilę miała wybuchnąć podobna strzelanina.
Przez kilka dni nie mogłam do siebie dojść, ale musiałam uczestniczyć w uroczystościach pogrzebowych. Pożegnaliśmy ich wszystkich jakbyśmy żegnali się z braćmi i siostrami. Dni były tak mroczne jakby ktoś pomalował niebo na czarno. Wiedziałam jednak, że wszyscy starają się znaleźć sprawcę tego wszystkiego.
Z czasem było coraz lepiej. Minął jeden tydzień, drugi,miesiąc aż w końcu trzy miesiące. W tym czasie bardzo wiele się wydarzyło. Mojanajlepsza przyjaciółka Amara wyszła za Christophera i nie była z nimszczęśliwa. Tak samo jak ja wiedziała, że takie życie nie jest łatwe, zwłaszczakiedy nasi mężowie zdradzają nas i mają kochanki. Właśnie to nas połączyło izbliżyło do siebie jeszcze bardziej a także plan, który wymyśliłyśmy, żeby sięich pozbyć. Nie wiedziałyśmy, że Andrea nie jest taka jak Camilla i nie da siętak łatwo odstawić na boczny tor.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro